Cisza
Roderich był w sytuacji patowej. Nie mógł ze sobą skończyć, lecz nie mógł też sobie pomóc.
Pozostawało mu leżenie pod kołdrą i udawanie trupa. Nie ruszał się. Kilka godzin temu zwinął się w kłębek i od tego czasu nawet nie kiwnął palcem. W międzyczasie pojawił się Gilbert, zajrzał do pokoju – do pokoju RODERICHA – postał chwilę w drzwiach i wyszedł.
A Austriak leżał tak, przysypiając od czasu do czasu, dopóki Gilbert nie zapukał do jego drzwi i nie powiedział, że trzeba jechać.
Wtedy zwlekł się z łóżka i bez sprzeciwu zaczął się szykować. Stracił już nadzieję, chęć do życia i całą resztę podobnie potrzebnych rzeczy.
Gilbert wrócił do domu na pustym baku. Wcześniej szalał na zakrętach, więc potem miał spore problemy. Ostatnie pół kilometra i tak pokonał na piechotę, bo samochód zgasł niedaleko za bramą.
Najpierw zajrzał do Rodericha. Austriak spał, co było kolejnym powodem tego, by jeszcze z nim nie rozmawiać. Gilbert zwyczajnie się tego bał.
Na przyjęcie mieli wyjechać pojutrze rano. Teraz Gilbert udał się do piwniczki, wytaszczył beczułkę piwa i schlał się „w trzy dupy". Wytrzeźwiał w nocy poprzedzającej przyjęcie, udał się do łazienki, wziął prysznic, umył zęby. Zmusił się do lekkiego posiłku, położył na sofie w salonie i zasnął.
Rankiem obudziła go Meg z pytaniem o przygotowania. Gilbert zlecił jej kilka zadań, sam zadbał o pakowanie. Oddał wieczorowe stroje do prasowania.
Zadzwonił do Ludwiga, by upewnić się, że plany nadal są aktualne. Niemiec był człowiekiem porządnym i zasadniczym, ale jego plany zawsze mogło pokrzyżować coś związanego z Feliciano, na przykład splątane sznurówki czy skarpetki wywinięte na lewą stronę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top