Bonjour, pomocy
Najpierw drobna uwaga: w poniższym fragmencie znajdują się zwroty w języku francuskim. Znalazłam je w internecie, ale nigdy nie uczyłam się tego języka, więc jeśli ktoś z Was go zna, i wyłowiłby błąd, prosiłabym o napisanie do mnie.
Drżącą dłonią wyjął komórkę z kieszeni spodni. Porządnie wytarł oczy, bo zamazywał mu się obraz. Znalazł odpowiedni numer.
Odebrano po piątym sygnale.
- Bonjour, Gilbercie – przywitał się zniekształcony głos. Pomimo szumu w słuchawce słychać w nim było elegancję i wytworność. – Czemu zawdzięczam twój telefon?
- Francis... - Prusak wzdrygnął się wewnętrznie, przegarnął włosy z twarzy. Wziął głęboki wdech, by choć trochę zapanować nad głosem... I rozpłakał się powtórnie, uderzając czołem o kierownicę.
- Mon cher ami, co się dzieje? – zapytał Francis z troską. – Jesteś pijany?
- N-nie... Przepraszam, Francis, ale ja po prostu muszę z kimś porozmawiać... ja już nie daję sobie z tym rady... Błagam, nie rozłączaj się...
- Dlaczego miałbym się rozłączać? Jesteśmy przyjaciółmi, Gilbercie. Powiedz mi, co cię trapi. Słyszę po twoim głosie, że to coś poważnego.
Prusak przetarł twarz, kaszlnął dwukrotnie.
- Rod... Chodzi o Roda. Znowu. Zawsze chodziło o Roda...
- Mów jaśniej, Gilbercie. .
Gilbert zacisnął powieki, odchylił się w fotelu. Wziął kilka oddechów, potem powiedział już spokojniej:
- Pamiętasz... pamiętasz jak kiedyś, bardzo dawno temu, rozmawialiśmy na urodzinach Hiszpanii? Wtedy, gdy zamówił sto arabskich tancerek...
- , pamiętam.
- Pamiętasz, co mówiłem ci wtedy o Rodzie?
- Mniej więcej...
Gilbert westchnął ciężko. Zaczął przegrzebywać schowek samochodu w poszukiwaniu chusteczek.
- Kocham go, Fran – powiedział ze ściśniętym gardłem. – Nie wiem, od kiedy, ale od bardzo dawna. Kilka wieków. Ale on... - głos mu zadrżał – kocha kogoś innego. Dlatego to wszystko... Wiem, że umiałbym go uszczęśliwić. Tylko nie mogę się do niego zbliżyć, bo na pewno by mnie odrzucił... Nawet nie chciałby słyszeć o możliwości związku ze mną... - Załkał kilkakrotnie w zgięcie łokcia. – Już nie mogę. Nie wytrzymam bez niego. Kocham go. Tak mocno, że serce pęka mi za każdym razem, gdy widzę jego łzę... A nie wyobrażasz sobie, jak często płacze... jak bardzo boli go ta niespełniona miłość... Jak... jak... Egh, nie wiem, co mam zrobić. Ja się zabiję, Francis. Ostrzegam, że to zrobię, jeśli nic się nie zmieni. Zabiję się...
- Naprawdę mi przykro, Gilbercie – rzekł Francis cicho. Widocznie się przejął. – Gdyby było coś, co mogę dla ciebie zrobić...
- Powiedz mi, co JA mam zrobić. Einfach powiedz mi, jak go uratować. Jesteś specjalistą od miłości. Musisz coś wiedzieć...
Po drugiej stronie słuchawki coś zaszurało.
- Pomyślę nad tym, obiecuję. Porozmawiamy na przyjęciu u Sadika, dobrze?
- Dobrze... Dziękuję...
- Gilbercie... Nie przejmuj się tym tak. Wiem, że miłość boli. Rozumiem, jak się czujesz. Ale nie możesz mieć pewności, że to się nie uda...
Prusak zacisnął pięść.
- Pokazałem mu to, Fran – sapnął. – Od kilku tygodni starałem się przekazać mu bez słów, ile dla mnie znaczy... I zawsze, ZAWSZE, gdy już myślę, że może on też coś... Zachowuje się dziwnie. Albo raczej: naturalnie. Sztywnieje, milczy... Czasami każe mi przestać. Ucieka...
- Myślę, że mogłeś źle do tego podejść. Wytłumaczysz mi wszystko pojutrze, ?
- Ja, gut...
- Gilbercie.
- Tak?
- Nie poddawaj się. – W głosie Francisa słychać było uśmiech. – Coś wymyślimy. W razie czego pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Na mnie i na resztę przyjaciół.
- Wiem, Fran, wiem. I... dzięki. Już mi trochę lepiej...
- Idź do niego, Gilbercie. Domyślam się, że coś między wami zaszło, skoro jesteś teraz taki roztrzęsiony. Zapewniam cię, że u Rodericha też jest źle. Skoro ty tak reagujesz, pomyśl, co dzieje się z nim...
Prusak westchnął.
- Masz rację... Zaraz do niego jadę.
- Gilbercie.
- Słucham...
- Będzie dobrze. Ta sprawa ma dobre rozwiązanie.
- Mhmmm... Dziękuję, Fran.
- Nie ma za co. Adieu, Gilbercie.
- Auf Wiedersehen, Fran.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top