Ból nie do końca wytłumaczony
Gilbert wyszedł i nie wracał przez następne trzy dni. W tym czasie Roderich wyszedł z pokoju dokładnie dwa razy, do toalety. Nadal zmuszał się, by wstawać z łóżka przy każdym posiłku i wyrzucać zawartość talerza przez okno, w kępę forsycji. Robił to od wyjazdu Gilberta. Nie umiał zmusić się do regularnego jedzenia. Czasami coś skubnął, ale było tego za mało, by wrócić do formy sprzed lat.
Kolejnym problemem były kłopoty ze snem. Roderich nie mógł zasnąć, przeszkadzały mu w tym emocje. Gdy już mu się udawało, dręczyły go sny. Nie koszmary, a piękne sny, z których budził się z płaczem.
Bo się skończyły.
Bo nie były prawdziwe.
Bo nie dało się ich urzeczywistnić.
Wypuszczono go ze szpitala około trzech tygodni temu. Od tego czasu nie tylko nie poprawił swojego stanu, ale go pogorszył. Był osłabiony do granic możliwości. Nie jadł. Nie spał. Puszczał sobie krew.
To nie mogło długo trwać.
Gilbert wiedział, że coś jest nie tak, lecz chyba chciał dać mu czas, by sam spróbował poukładać swoje życie. Dał mu ten czas, nie mając zbyt wielkich nadziei.
Przyszedł po trzech dniach. Zegar ścienny wskazywał godzinę osiemnastą. Roderich nie wiedział, czy to prawda, ponieważ okna jego pokoju były zasłonięte.
Pukanie do drzwi. Ostrożne, delikatne. Jakby ktoś brał niemowlę na ręce.
Roderich milczał. Gilbert wszedł i usiadł na skraju łóżka.
Przez chwilę nic nie mówił. Potem przeczesał dłonią włosy. Zawsze to robił, gdy nie wiedział, co powiedzieć.
- Rozmawiałem z doktorem Schroederem... - zaczął cicho. – Nie martw się, nie przyjedzie tu. I ty nigdzie nie pojedziesz, jeśli nie będziesz chciał. Zapytałem doktora o radę... bo nie wiem, jak ci pomóc... Co zresztą już mówiłem. Przynajmniej kilka razy. Schroeder stwierdził, że siedzenie w jednym miejscu, bez towarzystwa, może jedynie wyrządzić szkody... Dlatego chciałbym teraz, byś ze mną poszedł.
- Dokąd? – spytał Roderich martwo.
- Na basen. Musisz odbudować mięśnie, a pływanie jest mało wymagającym sportem.
Roderich naciągnął kołdrę na głowę.
- Idź beze mnie. Nie będę pływać.
- Myślę, że powinieneś – zaoponował Gilbert. – Odkąd tu jesteś, jedynie leżysz w łóżku. Jeszcze trochę i mięśnie zaczną ci zanikać.
Gdyby miał więcej siły, Austriak wzruszyłby ramionami.
- I co z tego? Nie zależy mi. Mogę tu sobie leżeć do końca tego zakichanego życia.
- Nie możesz, bo ja ci na to nie pozwolę – powiedział Gilbert poważnie. – Nie pozwolę mojemu przyjacielowi gnić w łóżku i czekać na śmierć.
- Powodzenia – rzucił Roderich gorzko.
Prusak zamilkł na chwilę, by potem odezwać się cichym, spokojnym głosem, w którym pobrzmiewała chęć zrozumienia.
- Powiedz mi, dlaczego nie chcesz wyjść.
Roderich poczuł, że nacisk kołdry na jego głowę zmniejsza się. Machnął ręką, by ściągnąć ją na siebie z powrotem. Nie trafił w pierzynę. Za to Gilbert trafił w jego nadgarstek, który uwięził w swojej dłoni.
Roderichowi tylko dzięki sile woli udało się nie krzyknąć z bólu. Stęknął w poduszkę i wyrwał rękę. Gilbert mu na to pozwolił.
- Bo mi nie zależy – mruknął.
- Nie chcesz wyzdrowieć?
- Nie.
Gilbert usiadł wygodniej, przygotowując się do dłuższej rozmowy.
- Dlaczego?
- Bo to niemożliwe.
- Wszystko jest możliwe.
- Nie to. – Roderich spenetrował umysł w poszukiwaniu odpowiedniego porównania. – Co robisz, gdy masz grypę?
- Idę do lekarza – odparł Gilbert bez zastanowienia.
- Tak. I lekarz zapisuje ci leki. Mam rację?
- Masz.
- Leki neutralizują problem. Zabijają bakterie, wirusy, czy co to tam właściwie jest. I jesteś zdrowy.
- Tak, ale nie rozumiem...
- Nie możesz rozumieć. Dlatego ci to tłumaczę. Gdybym poszedł do psychiatry, dostałbym leki, które odbierają zdolność czucia, otępiają. Ale co z tego, skoro mój problem nie zniknie. Schowa się za ścianą chemii, ale nie zniknie.
- Rod, nie możesz tak...
- Mogę. I właśnie tłumaczę ci, dlaczego. Mojego problemu nie da się rozwiązać. Po prostu się nie da. Tak jak nie da się wywinąć szklanej butelki na drugą stronę. Leki nie istnieją. Mogą co najwyżej spowolnić umieranie. Zaraza toczy mnie od środka, nie wynaleziono na nią żadnej szczepionki ani lekarstwa. Rozumiesz to? Czy w ogóle chcesz to zrozumieć?
Gilbert milczał. Zbyt długo. W końcu Roderich nie wytrzymał i odwrócił się w jego stronę.
Prusak siedział nieruchomo. Patrzył na przyjaciela błyszczącymi oczyma. Gdy mrugnął, owa połyskliwość przeniosła się na policzki w formie dwóch cieniutkich strumyczków.
- Chcę zrozumieć, ale nie mogę – powiedział cicho. – I nie potrafię. W związku z tym nie zamierzam przestać walczyć.
Roderich zacisnął szczęki.
- No to sobie walcz. Tylko daj mi spokój.
Chciał z powrotem odwrócić się ku ścianie, lecz Gilbert złapał go za ramię. A pod wpływem tego dotyku Roderich nie był zdolny do żadnego oporu.
- Puść mnie – zażądał głucho.
Gilbert nie zareagował. Patrzył tylko. Patrzył oczami wypełnionymi bólem i połyskliwością.
- Gilbert... proszę – powtórzył Roderich, tym razem nieco łagodniej.
Prusak powoli pokręcił głową.
- Dlaczego tak bardzo się upierasz? – zapytał, nie zwracając uwagi na słowa przyjaciela. – Dlaczego nie chcesz dać sobie pomóc?
- Już mówiłem – warknął Roderich. – To niemożliwe.
- Wszystko jest możliwe... Wystarczy tylko chcieć.
Roderich prychnął.
- Niewiele rzeczy na świecie denerwuje mnie tak, jak robią to puste sentencje, które w teorii mają motywować.
Gilbert puścił ramię Rodericha i wyprostował się.
- Ech... No dobrze. Ja... chyba rozumiem. Co nie znaczy, że przyłączę się do twoich samobójczych marzeń. Pamiętaj o tym, co mówiłem ci kilka dni temu. Przyjdź do mnie, jeśli będziesz chciał porozmawiać albo coś. Zazwyczaj jestem w swojej sypialni albo na siłowni. W razie czego dzwoń do Meg, ona powinna wiedzieć, gdzie aktualnie przebywam. Numer wewnętrzny do niej to 17. Zapamiętasz?
- Tak...
- A obiecujesz to rozważyć?
- Nie.
- Rod...
- Nie, proszę. Daj mi w spokoju umierać.
Roderich słyszał, jak głos załamuje mu się na ostatnim słowie. Odwrócił się, by Gilbert nie zobaczył łez gromadzących się w jego oczach.
- Nie dam – powiedział Prusak, siląc się na spokojny ton. – Nie umrzesz. Obiecuję ci to. Nie pozwolę...
Roderich podkulił nogi i objął je lewą ręką.
- Dlaczego nie dasz mi spokoju? – zapytał złamanym szeptem.
Gilbert delikatnie dotknął jego pleców.
- Bo mi na tobie zależy. Bo wydajesz się być jedyną osobą, której zależy na mnie. Poza Ludwigiem oczywiście. Ale on ma Feliciano, więc nie ma dla mnie zbyt wiele czasu... Kiedyś dogadywałem się z Iwanem, ale to już przeszłość. Gdy straciłem siłę militarną, stałem się dla niego nikim. Ty zawsze miałeś Elizabetę, ale ostatnio nie najlepiej się wam układa... poza tym jesteś chory. Jesteś dla mnie ważny, Rod. I nie tylko ty potrzebujesz kogoś bliskiego.
Cofnął rękę. Powiedział za dużo? Chyba nie.
- Chcesz, żebym cię teraz zostawił? – zapytał cicho.
- Tak chyba będzie lepiej... - odparł Roderich słabo.
- Rozumiem.
- Gilbert... Nie czuj się odrzucony. Po prostu nie nadaję się teraz... nie mogę... Ja przepraszam, ale...
Gilbert uśmiechnął się smutno, czego Roderich nie mógł zobaczyć.
- Nie przejmuj się. Naprawdę rozumiem. Przyjdę do ciebie rano, dobrze?
- Dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top