4. Wybijali nas jak muchy


Harry


- Myślisz, że ile będziemy tu siedzieć? - zapytałem, spoglądając na swojego przyjaciela.

- Nie mam pojęcia. - westchnął, rozkładając się na swoim łóżku polowym. - Ale niech się pospieszą, chcę jak najszybciej wrócić do domu.

- Dopiero dwa dni temu przyjechaliśmy. - zaśmiałem się, zapinając swoją koszulę.

- I już mam dość. - westchnął. - Marzę o prysznicu, wygodnym łóżku z dala od robali.

- A za dziewczyną nie tęsknisz? - spojrzałem na niego uważnie.

- Powiedziała mi, że jak wyjdę, to znajdzie sobie innego. - prychnął. - Wcale mnie to nie zdziwi, jeśli teraz leży z  jakimś w łóżku.

- To co ty za dziewczynę miałeś? Jakby kochała, to by czekała.

- W tym problem. - westchnął i podłożył sobie ręce pod głowę. - Pracuje w barze i co noc może mieć innego. Byliśmy ze sobą może tydzień.

- Cóż mogę powiedzieć... Nie znam się na tych rzeczach. - wzruszyłem ramionami.

- Daj spokój młody, nigdy nie miałeś dziewczyny? - przekręcił się na bok, podpierając głowę ręką.

- Nie... - skrzywiłem się na wspomnienie swojej sąsiadki, która cały czas mnie nachodziła, abym się z nią spotkał. - Nie miałem takiego szczęścia.

- Gdybyś był taki przystojny jak ja, to byś znalazł sobie jakąś lalunię. - wyszczerzył się.

Po chwili wybuchnęliśmy śmiechem. Greg miał ponad trzydzieści lat. Posiadał kilkudniowy zarost. Duży pieprzyk zdobił jego policzek. Miał rzadkie, blond włosy. Często żartował, że przed czterdziestką wszystkie je straci. To było wysoce prawdopodobne. Dużo palił i pił. Teraz zostały mu tylko papierosy.

- To nie jest wcale śmieszne. - uniósł palec w górę, jakby oznajmiał coś ważnego. - Ty jesteś jeszcze za młody. Wyglądasz jak dzieciak z tą gładką twarzyczką i kręconymi włosami. Nie wiem jak udało ci się tu dostać. Bliżej ci do aniołka, niż mordercy. Zabiłeś kiedyś człowieka?

Pokręciłem głową. Nigdy nikogo nie zabiłem. To była moja pierwsza misja za granicą. Byłem najlepszy na szkoleniach. Każdy uważał, że się nadaję. Pozwolili mi jechać do Iraku dzięki mojemu ojcu. On był wysoko postawioną osobą w wojsku. Bez problemu pozwolili mi jechać. Miałem dwadzieścia cztery lata. Nie byłem już aż takim dzieciakiem, za jakiego uważał mnie Greg. Każdy kiedyś zaczynał,prawda?

- To moja druga misja. - odezwał się po chwili. - Boję się jak cholera. Na pierwszej o mało co nie rozerwała mnie mina. Do dziś dziękuję Warnerowi za to, że ją rozbroił. Urwało by mi nogi przy samej dupie. - zaśmiał się głośno.

- Jesteś niepoprawny. - przewróciłem oczami i popchałem go tak, że wylądował plecami na łóżku.

Sam podniosłem się ze swojego posłania i rozprostowałem kości. Nie mogłem się doczekać, aż poznam resztę oddziału, gdzie mam służyć. Powinni być już trzy dni temu. Wciąż na nich czekaliśmy. Wczoraj podsłuchałem rozmowę przełożonych. To nie było zwykłe spóźnienie. Stracili z nimi kontakt.

- Idę się przewietrzyć. - poinformowałem blondyna. - A ty rusz w końcu to dupsko.

- Idź i nie marudź. - mruknął, chowając twarz w poduszce.

Machnąłem na niego ręką i opuściłem namiot. Tego dnia było dosyć gorąco. Niektórzy siedzieli na ziemi i grali w karty. Po chwili obserwacji stwierdziłem, że grali w pokera. Wygrany zgarniał papierosy. Słychać było śmiechy i przekleństwa. Ja nie paliłem. Nie chciałem się w to wciągać. Zacząłem przechadzać się między namiotami. Gdy po kilku minutach miałem wracać, usłyszałem podniesione głosy.

Wszyscy porzucili swoje czynności i wpatrywali się w jakiś punkt. Niektórzy zaczęli biec. Przepchnąłem się przez tłum ludzi i spojrzałem w tym samym kierunku. W naszą stronę szli żołnierze. Nasi żołnierze. Była ich tylko garstka. Niektórzy byli na wpół wleczeni przez towarzyszy. Sanitariusze ruszyli im na pomoc. Gdy znaleźli się przy namiotach, odsunęliśmy się nieco, aby zrobić im miejsce.

- Co się stało? - zapytał jeden z dowodzących.

Miał na imię Tony Stark. Był wysoki, dobrze zbudowany z brązowo-zielonymi oczami. Kruczoczarne krótkie włosy ułożone były w nieładzie. Był to dziwny gość. Nie wiedziałem o nim za dużo. Ktoś wspominał, że ma dziewczynę. Nie zagłębiałem się w szczegóły. Podobno posiadał firmę produkującą broń. Musiał być bogaty. Nie wiedziałem, czemu znajduje się w wojsku, zamiast odpoczywać na jakichś Karaibach.

Mężczyźni opadli na ziemię i ściągnęli hełmy. Twarze mieli pokryte kurzem lub krwią. Byli bardzo zmęczeni i wyczerpani. Jeden z nich podniósł wzrok i spojrzał na mężczyznę, który zadał to pytanie.

- A jak myślisz, kurwa?! - warknął. - To była zasadzka. Pozwolili oddalić nam się na pięć kilometrów. Byliśmy z dala od budynków. Zaatakowali nas na otwartym terenie. Mieli samochody i dużo broni. Wybijali nas jak muchy.

- A zwiad? Nie wysłaliście zwiadu?

- Było czysto. Mieliśmy dwa raporty, nie wiem kurwa jakim cudem się ukryli!

- Lou... - odezwał się tym razem jeden z jego towarzyszy.

Złapał go za przedramię. Jeszcze trochę i szatyn rzuciłby się na przełożonego. Pod wpływem dotyku nieco się uspokoił. Zacisnął mocno zęby i spojrzenie wbił w ziemię.

- Później  zdacie raport. - powiedział Stark.

Odwrócił się do nas i kazał się wszystkim rozejść. Ja zostałem jeszcze chwilę. Przyglądałem się jak Ashton Nishi, lekarz opatruje szatyna. Mężczyzna miał szeroką ranę ciągnącą się przez pół twarzy. Prawdopodobne ktoś przejechał po niej ostrzem. Zacisnął teraz mocno zęby i cierpliwie czekał. Ashton uwijał się bardzo szybko.

- Wystarczy. - mruknął szatyn, próbując się podnieść.

- Jeszcze nie skończyłem. - uparł się blondyn i popchnął go z powrotem na ziemię.

Nishi był czasami pyskaty i mówił to, co myślał. Miał długie, blond włosy, które często upinał w koka. W domu czekał na niego mąż z dwójką dzieci. Wieczorami uwielbiał czytać książki. Niektórzy z tego żartowali. Woleli grać w karty i wypalać po kilkanaście paczek papierosów. Mężczyzna był małomówny, nie miałem okazji z nim porozmawiać.

- Ale ja tak. - warknął szatyn i odepchnął chłopaka.

Podniósł się z wysiłkiem i ruszył do swoich ludzi. Zatrzymał się przy każdym z nich. Chwilę porozmawiał i zapytał o samopoczucie. Troszczył się o swoich ludzi, to była dobra cecha, szczególnie na froncie. Następnie ruszył do namiotu Starka. Przez chwilę nasze spojrzenia się skrzyżowały, albo tylko mi się wydawało. Minął mnie bez słowa i wszedł do środka. Dłużej już się nie przyglądałem. Wróciłem do siebie, aby opowiedzieć o ostatnich nowościach Gregowi.


✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢✢

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze!

I w końcu pojawił się Harry ^^

Wykorzystałam chyba już wszystkie postacie, jakie mi podaliście.

Jeszcze nie raz pojawią się w rozdziałach ;)


Dziękuję za gwiazdki i komentarze!


📢 Zróbcie 10 kilometrów i możecie się rozejść, żołnierze!

Dziś jest idealna pogoda na taki spacerek ^^


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top