33. Śpij spokojnie, aniołku
Harry
Gdy Louis zasnął, przestałem śpiewać. Ethan wstał z podłogi i podszedł do nas. Znów obejrzał jego rany. Rozpiął mu nawet koszulę, gdzie było więcej siniaków niż na jego twarzy. Przyglądałem się temu w milczeniu. W końcu mężczyzna był lekarzem i się na tym znał. Sprawdził mu brzuch, naciskając na niego. Gdy przeszedł do żeber, nie musiał dotykać by stwierdzić, że są połamane. Znów zakrył mu koszulę.
O nic się nie pytałem. Jego spojrzenie wystarczyło. Louis potrzebował natychmiastowej opieki medycznej. To i tak był cud, że nie uskarżał się na ból. A może po prostu nie chciał nas martwić? Zacisnąłem mocno zęby, aby spomiędzy moich warg nie wyszedł głośny szloch.
Gdy myślałem, że gorzej już być nie może, przyszli żołnierze. Rozejrzeli się po pomieszczeniu i ich wzrok spoczął na szatynie. Nie mogłem pozwolić, aby go zabrali. Nie tym razem. Gdy zbliżyli się, chciałem się podnieść i błagać, aby to mnie zabrali. Nie zdążyłem.
To Simon był pierwszy. Zagrodził im drogę i zapewnił, że on wie te wszystkie informacje, które chcą usłyszeć. Zarzekał się, że jest podporucznikiem. Uwierzyli mu. Wyprowadzili go z pomieszczenia i zatrzasnęli drzwi. Zapanowała głucha cisza.
Powróciłem do przeczesywania włosów szatyna. To było moje jedyne zajęcie przez te godziny. Skoro Louisowi się to podobało, mógłbym to robić już zawsze. Chłopak obudził się po kilku minutach od wyprowadzenia Simona. Jego niebieskie tęczówki spoczęły na mnie. Uśmiechnął się lekko, a ja pocałowałem go w czoło.
- Nie przyszli? - zdziwił się, gdy po dłuższym czasie nikt się nie pokazał.
- Nie, dziś nie przyszli. - odparł za mnie Frost.
- To chyba dobrze, prawda? - szukał odpowiedzi w moich tęczówkach.
- Tak, będzie już tylko lepiej. - dodał Max.
Obraz mi się rozmazywał przez napływające łzy. Chłopaki usiedli wokół nas i patrzyli smutno na szatyna, który całą swoją uwagę skupiał na mnie. Niegdyś błyszczące tęczówki, teraz bez wyrazu wpatrywały się w te moje.
- Hazz? - odezwał się słabo.
- Słucham cię, promyczku.
- Jak bym przegapił ten moment to wiedz, że ja naprawdę cię kocham. - powiedział, co jakiś czas przerywając, by nabrać powietrza. - Przepraszam, że nie zdążyłem zabrać cię na randkę.
- Ja też cię kocham, Lou. Nie mów tak. - zacząłem, dusząc się łzami. - Niczego nie przegapisz, ja tu cały czas będę. Uratują nas i wtedy zamieszkamy razem w pięknym domu, poznam twoją rodzinę, pamiętasz? Opowiadałeś mi o niej. Będziemy we dwóch, tylko dla siebie.
- Tak. - zgodził się ze mną. - Dom brzmi nieźle.
Potem znów zamknął oczy. Chciałem go obudzić, bojąc się, że nie otworzy już więcej oczu, ale nie chciałem wyrywać go ze snu.
Simon wrócił do nas o własnych siłach. Miał chyba złamaną rękę, ponieważ przyciągnął ją do siebie, podtrzymując tą sprawną. Jego też pobili, ale jeszcze się trzymał.
- Skurwiele. - warknął za nimi, gdy drzwi się zamknęły.
Jego spojrzenie złagodniało, gdy spojrzał w naszym kierunku. Usiadł po mojej prawej stronie, opierając się o ścianę. Frost zrobił mu miejsce.
- Czekałem na ciebie przyjacielu. - odezwał się Louis.
Spojrzałem na niego zaskoczony. Skąd on wiedział, że Simona z nami nie było? Nawet się nie rozglądał. Teraz popatrzył chwilę na niego i uśmiechnął się lekko.
- Cieszę się, że jestem tu z wami, naprawdę. - kontynuował.
- Byłeś świetnym dowódcą, Louis. - odezwał się teraz Spile. - A jeszcze lepszym przyjacielem.
Potem wszyscy coś od siebie powiedzieli. Wyglądało to jak pożegnanie, ale przecież szatyn nie mógł umrzeć. Obiecał mi, że będziemy razem, że zamieszkamy ze sobą wiodąc spokojne życie. Nie potrafiłem zapanować nad płaczem i szlochem, które całkowicie mną zawładnęły.
Poczułem dłoń Louisa na swoim policzku. Spojrzałem w jego niebieskie tęczówki i widziałem w nich prawdziwą miłość. Starł kciukiem jedną z łez i jego dłoń ponownie opadła na dół. Odszukał moją większą odpowiedniczkę i mocno ją ścisnął, pomimo tego, że musiało go to boleć.
- Będę na ciebie czekał Harry. - powiedział. - Tylko nie spiesz się z tym tak, dobrze?
- Wytrzymaj, Louis. Niedługo ktoś nas stąd zabierze. - odparłem. - Jeszcze troszkę.
- Zaśpiewaj mi, mój kochany aniołku. - szepnął.
Wytarłem łzy i drżącym głosem zacząłem śpiewać mu piosenkę, którą śpiewała mi moja matka, gdy byłem mały i bałem się burzy. Zawsze to mi pomagało.
Patrzyłem teraz na miłość swojego. Zamknął oczy, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Ściskał mocno moją dłoń. Nigdy nie mogłem nadziwić się, że jest taka malutka, tak idealnie pasuje do mojej.
Uścisk jego dłoni z czasem zelżał, ale nie przestawałem śpiewać. Dopiero po paru minutach zamilkłem. Nikt się nie odzywał. Nie tylko po moich policzkach spływały łzy. Czułem ból rozdzierający moje serce.
- Dobranoc, Boo Bear. - szepnąłem, całując go w usta, a następnie w czoło. - Śpij spokojnie, aniołku.
※※※※※※※※※※※※※※※※※※
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!
Czytam ten rozdział już dwudziesty raz i tak samo mi smutno :c
Za pierwszym razem zużyłam całe opakowanie chusteczek, gdy za mocno się wczułam w postać H.
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
Do następnego! Xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top