31. Nie pozwalaj mi zasypiać
DRUGI ROZDZIAŁ NA DZIŚ!
Harry
Znów go zabrali. Próbowałem zatrzymać szatyna przy sobie, ale nie udało się. Zarwałem tylko w brzuch i więcej nie próbowałem wstawać. Louis nie nadążał za mężczyznami i został wręcz wywleczony z pomieszczenia. Drzwi ponownie zamknęli za sobą.
- On nie da rady, musimy coś zrobić! - powiedziałem bliski płaczu.
- Uspokój się Harry. - odezwał się Nathaniel. - Dopóki nic nie powie, jesteśmy bezpieczni. Louis nie zrobi tego, znam go i wiem, że będzie milczał. Gdyby tamci usłyszeli co chcą wiedzieć, pozbyliby się nas.
- Dlatego mam bezczynnie patrzeć jak go torturują? - warknąłem. - Podoba ci się taka sytuacja?!
- Nie to miałem na myśli ja...
- Nie kłóćcie się. - odezwał się Spile, przerywając tę wymianę zdań. - Tomlinson jest twardy, nie tak łatwo im wszystko wyśpiewa. Do tego czasu może ktoś po nas przyjdzie.
- Wątpię w to. - mruknął Max.
Usiadłem pod ścianą przy drzwiach. Ukryłem twarz w dłoniach i próbowałem się uspokoić. Po jakimś czasie usłyszałem krzyk dobiegający zza drewnianej powłoki. To był głos Louisa. Ledwo co go słyszałem, ale jednak. Łzy spływały mi po policzkach, wraz z kolejnym odgłosem zatkałem uszy. Nie mogłem tak spokojnie siedzieć, kiedy Lou dzieje się krzywda. Zacząłem uderzać pięściami w drzwi i krzyczeć, aby mnie zabrali, nie jego , ale nic to nie pomagało.
Nathaniel podszedł do mnie i odciągnął stamtąd. Posadził między siebie a Simona przy ścianie i szeptał pocieszające słówka, które nic nie wskórały. Trząsłem się w jego ramionach i bliżej mi było do małego dziecka niż dzielnego żołnierza. Wszyscy mieli strapione miny i oprócz szepczącego Frosta nikt się nie odzywał.
Po kilkunastu długich minutach znów usłyszeliśmy kroki. Poderwałem się z miejsca i podszedłem o dwa kroki, ale zatrzymała mnie ręka przyjaciela. Do środka wszedł mężczyzna, który zwykle otwierał drzwi. W ręku miał miskę i dwie butelki wody. Rzucił to niedbale na ziemię. Myślałem, że dali spokój Louisowi i znów go tu przywlekli. Chciałem się na niego rzucić, ale zauważyłem jego dwóch towarzyszy z karabinami. Nie mieliśmy choć cienia szansy.
Gdy drzwi ponownie się zamknęły, opadłem na ziemię. Mężczyźni wzięli miskę z jedzeniem i butelki wody. Simon podał mi jedną z nich, która była pełna. Podzielili się tamtą. Ścisnąłem plastikową butelkę i czekałem.
Bałem się, że szatyn już nie wróci, że nie wytrzymał. Ale on wrócił. Wepchnęli go do środka i od razu zamknęli drzwi. Louis uderzył policzkiem o beton, nie mając siły zamortyzować upadku rękami. Od razu z chłopakami do niego podeszliśmy. Myślałem, że jest nieprzytomny, ale po chwili otworzył oczy. Simon wraz z Nathanielem zanieśli go pod ścianę, gdzie zwykle siedzieliśmy.
- Dobrze cię widzieć, stary. - powiedział Nathaniel, uśmiechając się lekko.
Ja nie potrafiłem nic z siebie wykrztusić. Gardło mi się ścisnęło na widok Louisa. Jego twarz była w jeszcze gorszym stanie niż poprzednio. Od pasa w górę był mokry, po kosmykach włosów skapywała jeszcze woda. Niebieskie tęczówki wpatrywały się we mnie, a mi serce pękało na kilkaset małych kawałków.
- Wróciłem. - powiedział, próbując się podnieść.
Ułożyłem mu głowę na swoich kolanach, odgarniając kosmyki karmelowych włosów z czoła. Chciałem złapać go za dłoń i obiecać, że będzie dobrze, że wszystko się ułoży. Powstrzymałem się przed tym, gdy tylko spojrzałem na jego dłonie. Były poparzone i okropnie mu drżały. Sięgnąłem po wodę i delikatnie polałem je wodą.
- Hazz nie płacz. - szepnął. - Nie chcę być powodem twojego smutku.
Jeszcze bardziej się rozpłakałem. Jak oni mogli mu to zrobić? Jak można było skrzywdzić tak człowieka? To były potwory. Nienawidziłem ich z całego serca. Gdy już się uspokoiłem, Louis zasnął. Jego klatka piersiowa miarowo unosiła się i opadała.
Ethan podszedł do nas i obejrzał poparzenia. Niestety nie mógł nic z tym zrobić. Nie miał nawet kawałka bandażu. Chciałem podrzeć rękaw koszuli, ale lekarz stwierdził, że lepiej zostawić jego dłonie w spokoju. Materiał tylko by je podrażniał. Sprawdził mu też głowę. Martwiła go jedna ze starych ran, ale z nią też nic nie mógł zrobić.
- Podtapiali go i palili zapalniczką. - powiedział po chwili Seth. - Chłopcy których odbiliśmy ostatnio mieli takie same obrażenia.
Jego słowa zawisły w powietrzu. Słońce powoli zachodziło i robiło się ciemno i zimno. Gdy Louis się przebudził, rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby dopiero sobie przypomniał gdzie się znajduje. Nathaniel zaproponował mu wodę, ale tylko pokręcił głową.
- Już dość się jej dzisiaj napiłem. - powiedział i wzrok przeniósł na mnie. - Nie pozwalaj mi zasypiać.
- Powinieneś oszczędzać siły to w porządku, że śpisz. - odparłem.
- Boję się, że już się nie obudzę. - dodał. - Obiecałem wam, że będę przy was. Nie zamierzam uciekać. Nie zostawię cię Hazz.
&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!
Zostawcie po sobie kilka komentarzy, ostatnio jest ich bardzo malutko, a dodaje bardzo ważne rozdziały :c
Dacie radę zostawić 100 komentarzy?
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
Do następnego! XxX
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top