27. Dlaczego tu jest tak ciemno?
Louis
- Rozdzielamy się i pierwszy skład wchodzi od frontu, a drugi tylnym wejściem. - powiedziałem. - Znacie plany budynku. Nie bierzemy jeńców. Oni są uzbrojeni i będą strzelać. Nie wahać się. - spojrzałem na Harry'ego.
Zielonooki westchnął tylko i skinął głową. Po tym jak śmigłowce dostarczyli nas na miejsce, musieliśmy przejść spory odcinek na piechotę. Na naszej drodze miało nie być żadnych przeszkód. Miałem nadzieję, że misja się powiedzie. Jeśli tak, to oznaczałoby to powrót do domu. Miałem potwierdzone informacje. Aby zachować spokój, nie mogłem nikomu powiedzieć. Nie można było przedwcześnie się cieszyć.
- Harry, ty idziesz przy mnie. - zaznaczyłem.
- A jakże mogłoby być inaczej. - przewrócił oczami Simon.
- Powodzenia, chłopcy.
Skinęli głowami i przygotowali się do wkroczenia. Snajperzy ustawili się na swoich pozycjach. Gdy dali znak, mogliśmy wkroczyć. Alan podłożył ładunki i po chwili drzwi nie stanowiły dla nas problemu. Druga grupa wkroczyła jako pierwsza. Słychać było strzały i krzyki. Przedarliśmy się przez pięciu mężczyzn z karabinami. Interesował nas ich przywódca. To był nasz główny cel. Tak niewiele dzieliło naszą grupę od powrotu do domu.
Z wyższych pięter schodziło coraz więcej bojowników. Strzelali na oślep. Zabijali nawet swoich, którzy stali pośród nas. Na zewnątrz również słychać było strzały. Snajperzy nie byli już bezpieczni, ich pozycje zostały odkryte.
- Chowaj się za mną. - powiedziałem, łapiąc Styles za łokieć.
Nie protestował, tylko teraz szedł za mną. Na chwilę zapanował spokój. Parter został wyczyszczony. Ruszyłem w stronę schodów. Minąłem ciało Arcturusa, a trochę dalej Alana. Obejrzałem się tylko na chwilę do tyłu, aby zobaczyć, czy Harry wciąż się znajduje za mną.
Nie zdążyłem wrócić spojrzeniem do przodu, ponieważ usłyszałem głośny huk. Siła odrzuciła mnie do tyłu, a w uszach piszczało. Głowa okropnie mnie bolała. Uderzyłem o beton i obraz mi zniknął.
- Harry, oddaj mi to! - zwołałem, śmiejąc się głośno.
- Kto tam do ciebie napisał? - spojrzał na mnie z uśmieszkiem, wymachując listem. - Zapewne twoja kochanka.
- Kobieta, którą kocham całym sercem. - powiedziałem szczerze.
Loczek spochmurniał i rzucił we mnie listem. Wstał obrażony z łóżka i chciał wyjść. W porę złapałem go w pasie i przytrzymałem. Posadziłem na swoich kolanach. Złożyłem delikatny pocałunek na karku, co chyba go lekko ucieszyło, ale potem znów udał obrażonego.
- To moja mama, Hazz. - wytłumaczyłem. - Zawsze pisze listy.
- Och. - zawołał, lekko się rumieniąc. - Myślałem, że...
- Lubię, gdy jesteś zazdrosny. - szepnąłem i skradłem buziaka w usta.
Zszedł z moich kolan i usiadł obok. Podniósł list z pościeli i mi go podał. Wziąłem od niego i sprawdziłem kopertę. Tak, to list z Doncaster. Uśmiechnąłem się lekko, otwierając go.
- Co ci napisała? - zapytał.
- Napisała, że chętnie by poznała tego uroczego chłopca z lokami na głowie. - odparłem. - Chce cię poznać.
- Pisałeś o mnie w listach do swojej mamy? - zdziwił się.
- Owszem. - powiedziałem spokojnie. - Już cię polubiła z samego opisu. Chciałaby zaprosić nas na obiad, gdy tylko wrócimy, co ty na to?
- Bardzo chętnie poznam matkę swojego przyszłego męża. - powiedział z szerokim uśmiechem.
- Jak widzę myślisz o przyszłości. - zaśmiałem się. - To dobrze, zostaniesz panem Tomlinsonem.
- Styles brzmi lepiej. - uparł się.
- Wynegocjujemy to wieczorem. - liznąłem go po nosie, na co się skrzywił.
Wytarł się o koszulkę i usiadł po turecku na łóżku. Złapał poduszkę, którą przyciągnął do klatki piersiowej. Wyglądał jak typowa nastolatka. Uniosłem rękę i wplątałem dłoń w jego włosy, mierzwiąc je.
- Opowiedz mi coś o twojej rodzinie. - poprosił.
- Cóż... - zacząłem. - Mam liczne rodzeństwo, gdzie przeważają dziewczyny. Mam tylko matkę. Jestem pewien, że ich polubisz. Są wspaniali. - rozmarzyłem się na wspomnienie o bliskich.
- Więc dlaczego ich opuściłeś?
- Nie jesteśmy bogaci, Hazz. - westchnąłem. - Jestem tu dla nich. Muszę zarobić. Tylko ja utrzymuję rodzinę. Moja matka dorabia w pobliskiej piekarni. W zasadzie łapie się wszystkiego. Chciałbym, aby moje siostry miały przyszłość, aby poszły na studia. To nie jest takie proste...
- Rozumiem, Lou. - zapewnił. - Jesteś wspaniałym bratem i synem. Zazdroszczę ci takiej rodziny. Chętnie ich poznam. W końcu muszą wiedzieć, kto zatroszczy się o ich chłopca. Zadbam o ciebie, poruczniku.
- Wiem, Harry. - uśmiechnąłem się szeroko. - Gdy wrócimy, to porzucę wojsko. Nie wyjadę na misję. Gdybym zginął...
- Nie zginiesz, Louis. - powiedział stanowczo.
- Ale gdybym jednak to... zaopiekujesz się moją rodziną? - zapytałem. - Nie chodzi mi o pieniądze czy coś w tym stylu. Chciałbym tylko, abyś co jakiś czas zaglądał do nich i sprawdzał, czy wszystko jest w porządku. Matka by się załamała. - zaśmiałem się nerwowo, wyobrażając sobie ją na moim pogrzebie.
- Obiecuję. - szepnął i pocałował mnie w czoło. - Nie pozwolę ci umrzeć. Tak łatwo się ode mnie nie uwolnisz.
- Louis! Louis! - poczułem jak ktoś mną potrząsał.
Bolała mnie głowa. Ostrożnie otworzyłem oczy, lecz wszędzie było ciemno. Jęknąłem cicho i próbowałem wstać. Czyjeś mocne ręce mnie przytrzymały.
- Powinieneś leżeć. Uderzyłeś się w głowę. - rozpoznałem głos Harry'ego.
- Czy ja... nie widzę? Dlaczego tu jest tak ciemno? - zacząłem panikować.
Ostatnie co pamiętałem to krzyki i głośny wybuch. Byliśmy w budynku wroga i mieliśmy misję. Dlaczego więc teraz jest tak spokojnie? Gdzie odgłosy strzałów i nawoływań? Dlaczego jest tu tak zimno i ciemno?
- Złapali nas. - powiedział cicho. - Ci którzy nie zginęli, trafili do tej piwnicy.
*****************************
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!
I robi się ciekawiej ^.^
Jeszcze mam 11 rozdziałów w zapasie :D
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego XxX
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top