24. Frostowi spieszy się na ziemię, pomogę mu


Louis


Następnego dnia przysłali po nas śmigłowce. Byli po nas nawet wcześniej. Nie czekali do południa. Będąc w maszynie mogłem odetchnąć. Obok mnie siedział Harry.  Uśmiechał się szeroko i pogrążony był w rozmowie z chłopakami.

- Jak tam noc? - zapytał Nathaniel, szczerząc się okropnie.

- Normalnie. - wzruszyłem ramionami.

- Nie gadaj. - prychnął. - Opowiadaj mi tu ze szczegółami. Słychać was było nawet na schodach.

- Frost! - warknąłem, gdy przez niego kilka osób na mnie spojrzało. - Ciszej.

- Jakby nie wiedzieli. - przewrócił oczami. 

- Jeśli chcesz to się prześpij z nim i sam ocenisz.

- W porządku. - wzruszył ramionami. - Harry?

- Siedź na dupie. - popchnąłem go znowu, aby usiadł.

Zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu. Przebrzydły robal. Nie rozumiałem jego poczucia humoru.

- Zazdrosny, prawda? - spojrzał na mnie znacząco. - Boisz się przyznać, Boo.

- Bardzo zazdrosny, pasuje? - mruknąłem.

- Nie przeszkadza ci, że rozmawia z Sivanem? Nie wyrzucisz go z helikoptera?

Westchnąłem ciężko i postanowiłem przerwać tę żałosną konwersację. Spojrzałem na loczka. Siedział wciąż w tej samej pozycji i gestykulował rękami. Zapewne opowiadał tę swoją porywającą historię. Gdy przyłapał mnie na tym, że patrzę, uśmiechnął się. Lekko się zarumieniłem. Ciągle miałem poprzednią noc przed oczami. Harry był wspaniały, delikatny i... po prostu cudowny. Gdybym tylko poznał go poza wojskiem, zaprosiłbym go na randkę. Później pewnie i tak skończylibyśmy w hotelowym pokoju, ale to nieważne. Za marzenia nie karzą, prawda? Oczywiście, że chciałbym, aby to nie było tylko marzenie. Już niedługo.

- Lubię cię zawstydzać. - powiedział Styles.

Nathaniel zaczął się śmiać, przez co oberwał ode mnie w głowę z płaskiej dłoni. Uspokoił się, ale tylko na chwilę. Siedział cicho i obserwował to zielonookiego, to mnie z podstępnym uśmieszkiem.

- Zaraz się porzygam. - mruknął Spile.

- Tylko nie w moją stronę.  - jęknął Seth.

Zaśmialiśmy się wszyscy, a Simon przewrócił oczami. Czemu on nie mógł lecieć w drugiej maszynie? Nawet tutaj będę musiał go znosić. Harry sięgnął dłonią po moją i splótł nasze palce. Posłał uspokajający uśmiech, który odwzajemniłem. Co by się nie działo, obecność loczka łagodziła wszystko. Zieleń jego tęczówek uspokajał.

- Trafił mi się oddział pedałów. - odezwał się po dłuższej chwili Spile.

- To, że żaden cię nie chce, nie musisz się żalić. - zaśmiał się Nathaniel.

- Nie jestem gejem. - warknął, mierząc szatyna groźnym spojrzeniem.

- To czemu obczajałeś tyłek Maxa na warcie? - zrobił niewinną minkę.

- Co? - rozbudził się Anderson.

- Chyba sobie kpisz! - Spile wstał i ruszył w stronę Nathaniela.

Wiedziałem, że z tego wynikną kłopoty. Ta dwójka się nie znosiła. Zawsze szukali tylko wymówki, by obić sobie twarze. A gdy zaczną, ciężko ich uspokoić. Byłem pewien, że gdyby doszło teraz do szarpaniny, któryś z nich wypadłby ze śmigłowca, jak nie obaj.

- Siadaj na dupie Simon. - mruknąłem. - Zaczekajcie chociaż aż dolecimy.

- Frostowi spieszy się na ziemię, pomogę mu. - zapewnił mężczyzna.

- Powiedziałem spokój! - uniosłem ton swojego głosu.

- A może pierwszy wyleci porucznik? - spojrzał teraz na mnie.

- Nie słyszałeś co powiedział porucznik? - wtrącił się Harry. - Siadaj na dupie, Spile.

Teraz mężczyzna przeniósł wzrok na loczka. Zmierzył go morderczym spojrzeniem. Nie spodziewałem się takiej odwagi od Stylesa. Przeważnie trzymał się z dala od bójek czy kłopotów. Teraz zabijał wzrokiem Simona.

- To, że dałeś dupy porucznikowi nie czyni cię kimś ponad mną. - warknął, wracając na swoje miejsce.

- Skąd wiesz, który był na dole? - zaciekawił się Frost. - Podglądałeś ze swojej snajperki, będąc na dachu innego budynku? - wybuchnął śmiechem.

- Jeszcze jedno słowo, Frost. - ostrzegł go.

- Wiesz, że się zmieniali? - kontynuował szatyn.

- Nathaniel! - mruknąłem.

- Nie zachowuj się jakbyś miał kij w dupie. - spojrzał na mnie. - Przepraszam... miałeś coś innego.

- Frost!

- Już się zamykam. - westchnął, zachowując się jak obrażone dziecko. - Nie dawaj im żadnych maści, Ethan. - zwrócił się do lekarza.

- Jakich maści? - zapytał Harry.

- Na ból dupy. - odparł z chytrym uśmieszkiem.

Nie miałem już do nich siły. Lot potrwał jeszcze kilkanaście minut. Wylądowaliśmy w bazie i mogłem w końcu opuścić to przedszkole, jakim byli moi ludzie. Od razu skierowali mnie do dowództwa. Pozostali poszli coś zjeść i uzupełnić zapasy żywności i amunicji. Arcturus wraz z Ethanem udali się do punktu  medycznego, by zaopatrzyć się w bandaże i inne medykamenty.

Zastanawiałem się jak będzie wyglądać nasza misja. I czy naprawdę będzie ostatnia i wyślą nas do domu.


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!

W końcu publikuję nowe rozdziały :D

Ciekawe ile osób nadal tu zostało O.o

Zostawcie po sobie kilka komentarzy, ten rozdział jest jednym z moich ulubionych ^.^ ♥

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top