20. To pułapka
Harry
Po słowach Louisa wziąłem się w garść. Nie mogłem zginąć. Nie teraz, gdy dowiedziałem się, że byłem ważny dla szatyna. Musiałem żyć, dla siebie i porucznika. On mnie potrzebował. Może to głupie, ale zaczynałem coś do niego czuć. Nie znaliśmy się długo, ale wiedziałem, że byłem nim oczarowany.
- Tak jak zawsze, trzymaj się blisko mnie. - powiedział.
Skierowaliśmy się do wyjścia z pomieszczenia. Przy drzwiach znajdował się Frost. Stał w miejscu i blokował wejście do tego konkretnego pokoju. Spile wyklinał go pod nosem i próbował się przepchnąć.
- Co się dzieje? - zapytał Louis.
Nathaniel spojrzał na nas i uśmiechnął się szeroko. Odepchnął Simona i podszedł bliżej. Uniósł kciuki w górę i poruszył znacząco brwiami. A ten tylko o tym. - pomyślałem.
- Co tam robiliście? - mruknął Spile.
- Nie chcesz wiedzieć. - odparł Nathaniel z chytrym uśmieszkiem.
Mężczyzna skrzywił się i o nic nie pytał. Odszedł nadąsany i usiadł pod ścianą. Pozostali odpoczywali. Frost zarzucił nam ręce na szyję i uwiesił się nas. Jęknąłem cicho i przewróciłem oczami, gdy zaczął tę swoją paplaninę.
- Wyglądacie jak po dobrym seksie. - stwierdził.
- Zamknij się Frost. - warknąłem.
- Nie powiecie nic więcej? - zrobił smutną minkę. - Ja dzielnie was chroniłem przed Simonem.
- Harry był bardzo... spragniony. - zaśmiał się szatyn. - Nie potrafił trzymać rączek przy sobie.
- I ty jeszcze narzekasz? - zdziwił się Nathaniel.
- Gdyby nie czekająca misja, to odpowiednio bym się nim zajął. - kontynuował.
- Chyba ja tobą. - zauważyłem.
- Będzie ciekawie. - ucieszył się Frost. - Szykuje się gorąca noc!
Puścił nas i stanął przed nami. Z uśmieszkiem na twarzy nam się przyglądał. Może i kłócilibyśmy się jeszcze przez chwilę, gdyby nie Seth. Zapytał kiedy ruszamy.
I tak po pięciu minutach znaleźliśmy się na zewnątrz. Zmierzaliśmy do skupiska bojowników, którzy terroryzowali miasto. Naszym zadaniem było ich zlikwidować. Już brałem udział w takiej akcji, więc starałem się zachować spokój. Wiedziałem mniej więcej czego można się spodziewać. Jak obiecałem, tak szedłem tuż przy szatynie. Zanim zaczęła się strzelanina, spoglądał na mnie z lekkim uśmiechem. Był zestresowany jak każdy, ale próbował podnieść mnie na duchu.
- Powodzenia, panienki. - zawołał Nathaniel i zniknął w budynku.
Za nim weszło kilku innych żołnierzy. Nam przypadło pierwsze piętro. Po schodach wchodziliśmy po cichu. Jeszcze nikt nie strzelał, co było dziwne. Szybko jednak przekonaliśmy się, dlaczego tak było. Ogromny huk spowodował, że budynek niebezpiecznie się zatrząsł. Spojrzałem na Louisa. Był zaskoczony, podobnie jak inni.
- To pułapka. - warknął i podbiegł do okna.
Ostrożnie się przez nie wychylił. Ponownie schował się za ścianą w chwili, gdy padła seria strzałów. Pociski trafiły w mur po drugiej stronie pokoju.
- Na dół! - zarządził.
Ruszyliśmy za nim. Na parterze w powietrzu unosił się pył po niedawnym wybuchu. Widziałem dwa ciała, ale długo się na nich nie skupiałem. Do środka wbiegło trzech zamaskowanych mężczyzn z karabinami. Ktoś do nich strzelił, lecz przed śmiercią oddali dwa celne strzały. Peter Kross padł na ziemię bez ducha.
- Jest ich więcej! - poinformował Tomlinson.
- Podłożyli bomby. - odezwał się ktoś inny. - Mayne i Rosehunter nie żyją.
- Musimy się jakoś wydostać. - mruknął szatyn i rozejrzał się po korytarzu. - Sprawdziliście tamte pomieszczenia?
- Tak, zanim jeszcze wybuchnęła bomba. - powiadomił Alan.
Louis skinął głową. Przez chwilę nad czymś myślał. Na czole pojawiła się duża zmarszczka.
- Schmidt melduj. - odezwał się do krótkofalówki. - Jak sytuacja?
Ruszyłem za pozostałymi. Ci, którzy szli na końcu, strzelali. A zapowiadało się na w miarę spokojną misję. Schroniliśmy się w jednym pokoju. Kilka osób podeszło do okien i strzelało, aby nie pozwolić, by wrogowie podeszli do budynku. Nasi snajperzy byli na stanowiskach i zawiadamiali o każdym ruchu. Nie strzelali, aby nie wydać swojej pozycji. A jeśli mieli to robić, to tylko w ostateczności.
Jeśli myślałem, że ten dzień był zwariowany, wydarzyło się coś jeszcze. Po kilku godzinach ostrzeliwania, ktoś zgłosił się do Louisa przez urządzenie. Okazało się, że w pobliżu był inny oddział, który teraz skutecznie zabijał wrogów, aby się do nas przedrzeć. Po kilkudziesięciu minutach byli już w środku.
Byłem wykończony. Padłem na podłogę i sięgnąłem do plecaka po wodę. Jeszcze trochę jej miałem. Nigdy nie byłem aż tak spragniony.
- Ciężko, co? - zagadnął Frost.
- Myślałem, że cię ustrzelili. - westchnąłem.
- No wiesz... - udał wzburzenie.
- Żartuję, głupku. - zaśmiałem się. - Cieszę się, że mogę widzieć cię w jednym kawałku. Na pewno jesteś cały?
- Byłem na końcu, gdy nastąpił wybuch. Ale chłopaki nie mieli tyle szczęścia. - posmutniał. - Już niedługo, Harry... Jeszcze trochę i będziemy w domu.
Szatyn podniósł się z ziemi i ruszył do Louisa, rozmawiającego w tej chwili z innym dowódcą. Wydawał się dziwnie znajomy.
- Jeszcze się trzymasz, dzieciaku? - zapytał ktoś.
Odwróciłem się w jego stronę i uśmiechnąłem się szeroko. Nie spodziewałem się go zastać.
- Greg! - zawołałem i rzuciłem mu się na szyję, co może wyglądało dla niektórych dziwnie, ale się tym nie przejmowałem.
※※※※※※※※※※※※※※※※※※※
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!
Jakoś udało mi się napisać tu rozdział. ^^
Wiem, że dawno nie wstawiałam, ale zajęłam się dodatkiem do ,,Yes, sir!''
Niedługo zakończę też PUD.
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top