2. Nie gorzej niż ty, poruczniku


Louis


- Jak sytuacja? - zapytałem, odbierając od mężczyzny lornetkę.

Spojrzałem przed siebie i próbowałem zauważyć jakiś ruch w budynku. Od dwóch godzin nic się nie działo. Nikt nie strzelał, ani się nie pokazywał. To było niepokojące. Mogło oznaczać, że zakładnicy już nie żyli. Chyba, że czekali na nas. To wydawało się być bardziej prawdopodobne.

- Spokój i cisza. - odparł blondyn. - Chyba się na coś szykują.

- Raczej na kogoś. - poprawiłem go.

Oddałem mu przedmiot i westchnąłem. Od kilku godzin byliśmy na nogach i nie mogliśmy odpocząć. O ile w budynku kilkanaście metrów przed nami nic się nie działo, to  po drugiej stronie ciągle ktoś do nas strzelał. Przeważnie były to pojedyncze wystrzały. Chcieli nas tym sprowokować. Nie mogliśmy marnować amunicji.

- Meldujcie o jakichkolwiek zmianach. - westchnąłem.

- Tak jest!

Odszedłem wgłąb naszej prowizorycznej bazy. Jeden ze starych budynków mieszkalnych idealnie się do czegoś takiego nadawał. W środku zastałem kilku śpiących żołnierzy. Niektórzy siedzieli na podłodze i paląc papierosy, grali w karty. To była chyba jedyna rozrywka w naszym oddziale.

- Poruczniku. - gdy tylko mnie zauważyli, stanęli na baczność.

- Dajcie spokój, chłopaki. - machnąłem ręką, aby usiedli. - Znamy się ponad trzy miesiące, jesteśmy jak bracia i nie musicie mi salutować.  - zaśmiałem się krótko.

- Jakieś nowe wieści? - zapytał Thomas.

- Nic nowego. Ciągle się ukrywają, myślę, że zaczekają do nocy. - stwierdziłem, siadając pod ścianą obok nich.

Rozpiąłem nieco koszulę pod szyją i oparłem głowę o ścianę. Byłem zmęczony, ale nie tylko ja. Żołnierze tylko skinęli głowami i wznowili grę. Co chwila słychać było ich rozmowę. Każdy wspominał o swojej rodzinie, dziewczynie czy dzieciach. Każdy wolałby być w zupełnie innym miejscu niż tu, w Iraku.

Wiedziałem, że misja się przedłuży. Już teraz, po upływie tych trzech miesięcy byliśmy dopiero na początku. Do naszych zadań należało odbicie tego miasta. To wcale nie było proste, będąc uwięzionym pomiędzy dwiema grupami wrogów. Gdy któryś z nich ginął, szybko ktoś go zastępował. My nie mieliśmy takiej możliwości. Mijały tygodnie zanim kogoś do nas wysyłali.

Wyjąłem swój dziennik, w którym zapisywałem niektóre informacje. Pisałem, aby nie zapomnieć. Kartki były poniszczone i ubrudzone ziemią. Na niektórych znajdowały się nazwiska poległych. Tylko od początku mojego przyjazdu tutaj zginęło dwanaście osób. Niektórych nie zdążyłem nawet poznać.

Obiecałem mamie, że będę pisał do nich często. Ale nie było na to czasu, więc co dwa tygodnie pisałem list. Za każdym razem obiecywałem, że wrócę. Wszyscy za mną tęsknili i ja za nimi również. Chciałbym móc rozłożyć się pod klonem w ogrodzie i podziwiać błękit nieba. Nie musiałbym przejmować się niczym i nikim. Byłbym po prostu w domu.

Zanim jednak przyłożyłem ołówek do kartki, usłyszałem huk. Schowałem dziennik do wewnętrznej kieszeni koszuli i zerwałem się na nogi. Wszyscy żołnierze również byli w gotowości. Nawet ci, którzy spali. Nakładali hełmy i łapali za broń.

- Poruczniku! Atak nastąpił z północnej strony! - usłyszałem głośny krzyk Phila.

- Są ranni? - zapytałem, wychodząc za nim z budynku.

Złapałem za karabin i ruszyłem w stronę w którą biegli pozostali żołnierze. Niektórzy pospiesznie się zbroili. Poczułem rękę na ramieniu. Obejrzałem się na Thomasa. Wskazał coś ręką.

- Wybuch był tam. - wyjaśnił. - Ale to tylko odwróciło naszą uwagę. Oni pokazali się w budynku. Jack widział ruch przy oknach. Jeden uzbrojony mężczyzna i małe dziecko.

- Niech kilka osób pilnuje tyłów, a reszta niech będzie w gotowości. Nie mam pojęcia z której strony następnym razem uderzą. - spojrzałem przed siebie.

Kurz jeszcze po wybuchu nie opadł. Było bardzo blisko. Zawróciłem i udałem się  na drugą stronę. Wziąłem lornetkę i spojrzałem na budynek. Na drugim piętrze faktycznie ktoś był. Widać było cienie i ruchy zasłon.

- Nie będą atakować. - powiedziałem. - Dają nam tylko znać, że wciąż tutaj są. Nie muszą się spieszyć. Zaczekają.

- Co tam robią? - zapytał mężczyzna stojący po mojej lewej.

Podałem mu lornetkę i wskazałem palcem drugie piętro. Przetarłem ręką czoło. W całym oddziale panowała nerwowa atmosfera. Nikt nie wiedział kiedy nastąpi atak. Pozostało nam tylko czekać.  Według naszych informatorów wróg przetrzymuje ludność cywilną. Czternaście osób, kobiety i dzieci. Wojna nikogo nie szczędziła.

- Czeka nas kolejna bezsenna noc, panowie. - westchnąłem. - Idźcie się teraz położyć. Tylko niech zawsze pozostanie po pięć osób na granicach. Będziecie się zmieniać.

- Tobie też przydałoby się nieco odpocząć. - przyznał mężczyzna.

- Później. - stwierdziłem. - Muszę jeszcze raz przejrzeć mapę miasta. Najpóźniej za dwa dni powinniśmy być piętnaście kilometrów stąd. Musimy odbić zakładników, przedrzeć się przez grupę oszalałych facetów z bronią i dostać się do głównej bazy. Myślisz, że się wyrobimy?

- Jasna sprawa, poruczniku. - zaśmiał się. - Zanim doślą nam ludzi do bazy, my będziemy pierwsi i troszkę się poopalamy, czekając na nich.

- Uwielbiam twój optymizm. - przyznałem. - Powiadom resztę i idź się przespać, tragicznie wyglądasz.

- Nie gorzej niż ty, poruczniku. -poklepał mnie po ramieniu i odszedł.


♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze!

Rozdział dla: Ewix0897

❤❤❤ Wszystkiego najlepszego, kadecie! ❤❤❤

_______________________________

Mam też do was prośbę: Skoro jesteście częścią tej książki, to wymyślcie swojego bohatera. Napiszcie tu w komentarzu jego imię, nazwisko i opiszcie jego wygląd. Podajcie też krótkie informacje o nim np. jest strasznych tchórzem, nie lubi się z tym i tym, jest lekarzem/snajperem/saperem/zwykłym żołnierzem  itp. Podawajcie wymyślonych bohaterów, nie piszcie, że Ed Sheeran lub inne sławy. Chętnie wykorzystam te postacie w książce ^^

________________________________

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top