17. Czasami myślę, że to tylko zły sen
Harry
Od tamtej akcji porucznik był inny. Nie uśmiechał się, nie żartował. Stał się poważny. Ignorował nawet wygłupy Nathaniela. Od tamtego dnia minęły trzy dni. Zostaliśmy wysłani w inne miejsce. Starałem się trzymać z daleka od szatyna. Gdy ktoś odważył się podważyć jego rozkaz, nie był za delikatny. Nawet Simon oberwał. Już więcej nie próbował sprowokować Tomlinsona.
Nikt nie mówił na niego Lou, Boo Bear, tylko poruczniku, poruczniku Tomlinson. Nie zrobił dla nikogo wyjątku. Jutro mieliśmy wyruszyć na kolejną akcję. Nie było zakładników, więc presja nieco zmalała, ale wciąż trzeba było liczyć się z tym, że ktoś mógł zginąć. Jak zawsze.
- Jutro o szóstej ruszamy. - odezwał się teraz. - Radzę odłożyć ci tę butelkę, Viper...
Seth spojrzał na niego i schował alkohol. Odłożył na bok, ale to nie wystarczyło. Szatyn szybkim krokiem podszedł do niego i odebrał szklaną butelkę. Spojrzał na nią i z całej siły cisnął w ścianę po drugiej stronie pokoju. Na szczęście nikt tam nie stał. Drgnąłem wystraszony, ale nie tylko ja się bałem. Nathaniel spuścił wzrok i nic nie powiedział.
- Żadnego alkoholu. - dodał.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł z budynku. Dopiero wtedy reszta osób wznowiła rozmowy. Spojrzałem na Nathaniela. Było mu z tym ciężko. Tomlinson też był jego przyjacielem, ale teraz szatyn zdawał się o tym zapomnieć.
- Wszyscy kogoś tracimy, ten dupek myśli tylko o sobie. - powiedział Spile. - Egoistyczny idiota...
- Uważaj, aby nie usłyszał. - ktoś zawołał. - Znów będziesz zbierał zęby z podłogi.
- On już nad sobą nie panuje. - kontynuował Simon. - Siadła mu psychika, nie powinien kierować oddziałem.
- Więc twoim zdaniem kto powinien przejąć dowództwo? - zapytał Casey. - Ty?
- Jak najbardziej. - skinął głową. - Jutro przez nieudolnego porucznika zginie wiele osób, chęć zemsty będzie silniejsza.
- Nie pieprz! - warknął Frost. - Odczep się od niego, przejdzie mu!
- Ciekawe kiedy... Już kolejny dzień rozstawia wszystkich po kątach.
Nathaniel wypowiedział kilka przekleństw pod nosem i podniósł się z podłogi, na której siedzieliśmy. Wstałem zaraz za nim i wyszliśmy. Chłopak znalazł porucznika kilka metrów dalej. Siedział skulony pod murem, a twarz chował w swoich dłoniach. Byłem pewien, że płakał.
- Lo... Poruczniku? - brązowowłosy próbował zwrócić na siebie swoją uwagę.
- Wracaj do środka, Frost. - odpowiedział.
- Gdyby Thomas tu był, to złapałby cię za fraki i przywalił w ten tępy łeb, aż w końcu by coś do ciebie dotarło! - wybuchnął. - Jesteśmy w pieprzonym Iraku, Greenwood był też moim przyjacielem! Co mam zrobić, aby to do ciebie dotarło? Ile jeszcze dasz Simonowi powodów na to, że sobie nie radzisz?!
- Bo taka jest prawda. - podniósł głowę i wbił spojrzenie w Nathaniela. - Nie radzę sobie, to Thomas sobie radził.
Frost podszedł bliżej i złapał go za kołnierz munduru, podnosząc do góry z dziwną lekkością. Przyparł go do muru i mocno nim potrząsnął. Szatyn uderzył głową o ścianę i lekko się skrzywił.
- Ja też tu jestem! - zawołał. - I w tej chwili masz się ogarnąć, albo obiję ci tę twarzyczkę, słyszysz?!
- Nie potrafisz być groźny. - powiedział, a po chwili zaczął się śmiać.
Przyglądałem się temu wszystkiemu w milczeniu. Nie chciałem im przeszkadzać. Chyba Frostowi się udało. Przez chwilę rozmawiali i nawet dali sobie po twarzy. Gdy sytuacja się uspokoiła, poprawili wygniecione mundury i podali sobie ręce. Przypominało mi to obrazek z przedszkola, gdy dzieciaki się biją, a potem zmuszeni są do podania sobie dłonie na zgodę. Tutaj tak nie było, bo po chwili Nathaniel przyciągnął go do niedźwiedziego uścisku. I obaj płakali, jakby dopiero teraz mogli sobie na to pozwolić.
- Teraz to ty możesz kogoś ochraniać, jak to robił Thomas. - odezwał się cicho Frost.
- On mnie ochraniał?
- Jeszcze się pytasz? Wiesz ile razy uratował ci dupsko? Nawet parę razy miał niemiłe spotkanie z Simonem. Byłeś dla niego jak brat. - przyznał. - A teraz przestań się mazgaić i bądź sobą, Boo.
- Ty też płaczesz. - zauważył.
- Przez ciebie. - powiedział. - I jaki przykład dajemy młodemu, co?
Dopiero teraz obaj na mnie spojrzeli. Louis wytarł spuchnięte od płaczu oczy i próbował wyglądać naturalnie. Frost uśmiechnął się lekko i klepnął mocno porucznika w plecy tak, że tamten zakrztusił się powietrzem.
- Musisz opiekować się Stylesem, bo to okropna ciapa. - powiedział. - Jeśli tego nie zrobisz, to poproszę Simona, chętnie się nim zajmie.
- Prędzej zrobiłby z niego tarczę. - szatyn lekko się uśmiechnął i skinął na mnie głową, aby za nimi poszedł.
Wróciliśmy do budynku. Rozmowy znów ucichły i każdy z napięciem czekał na kolejny wybuch Tomlinsona. Ten jednak się nimi nie przejął, tylko podszedł do najbardziej oddalonej ściany i pod nią usiadł. Ale nie zostawiliśmy go samego. Wraz z Frostem zajęliśmy miejsca po jego dwóch stronach.
- Czasami myślę, że to tylko zły sen. - przyznał cicho. - Pieprzony koszmar...
⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje!
PUD znalazło się na 54 miejscu w ff!
Bardzo dziękuję, że to czytacie!
Miłego wieczoru! ♥
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego! xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top