16. Żegnaj, przyjacielu


Louis


- Strzelaj, na co czekasz?! - krzyknąłem do młodego chłopaka.

Patrzył na wszystko wystraszony. Zastygł w bezruchu i nie można było do niego dotrzeć. Ale nie było na to czasu. Siedziałem za dużą szafką. Mój karabin leżał dwa metry dalej. Gdybym się wychylił, zastrzeliliby mnie. Potrzebowałem kogoś, kto ich ostrzela, abym mógł podczołgać się po broń. Jeden z bojowników wytracił mi ją z rąk, gdy się na mnie rzucił.

- Timon, do cholery! - warknąłem.

Dopiero teraz spojrzał na  mnie. Zanim zdążyłem cokolwiek jeszcze powiedzieć, upadł na ziemię. Został trafiony w tułów. Krzyczał głośno i błagał o pomoc. Ale jak miałem do niego podejść? Wychyliłem się ostrożnie i po chwili schowałem. Seria strzałów tylko upewniła mnie w tym, że wróg wciąż znajdował się po drugiej stronie korytarza. Poprawiłem zsuwający się hełm i głęboko odetchnąłem.

- Tommo? - usłyszałem znajome wołanie.

Spojrzałem w tamtą stronę i zauważyłem Thomasa z trzema innymi  żołnierzami. Gestem ręki kazałem im się schować. Oni zajmowali się inną stroną korytarza, podczas gdy ja z dwoma innymi przedarliśmy się tutaj.

Po chwili znów się wychylili i oddali kilkanaście strzałów. Jakiś chłopak wciągnął Timona za ścianę, aby nie był narażony na pociski. Na podłodze została szkarłatna ścieżka krwi. Zapewne się teraz nim zajmowali. Trwało to chwilę, ponieważ już w następnej usłyszałem kolejne strzały. W moją stronę biegł Thomas. Dał mi broń, zapewne należącą do Jacka.

- Coś się grzebiesz, Lou. - zaśmiał się.

- Napotkaliśmy mały... problem. -  przyznałem. - Mitch nie żyje.

- Poradzimy sobie. - zapewnił. - Pójdę przodem, osłaniaj mnie.

- Ja pójdę. - wtrąciłem. - Ty  lepiej strzelasz, nie pozwól im się wychylić.

- Za późno. - uśmiechnął się i spojrzał jak wygląda sytuacja.

Wybiegł z kryjówki i zaczął strzelać. Nie dał mi wyboru. Ostrzeliwałem wrogów, aby mógł do nich dobiec. Przysięgam, że jak tylko go spotkam to skopię mu za to dupsko. Gdy dotarł na miejsce, ruszyłem. Za mną biegł Maye i drugi żołnierz. Pokonaliśmy długość korytarza i ruszyliśmy dalej. Za zakrętem się zatrzymaliśmy. Na podłodze leżało kilka ciał. Wśród nich Thomas.

Bojowników zostało jeszcze trzech. Na nasz widok unieśli karabiny, lecz tym razem my byliśmy szybsi. Nie obyło się od draśnięcia kulą. Poczułem pieczenie w nodze, ale to nie było ważne. Rzuciłem hełm na ziemię i podbiegłem do przyjaciela. Maye został na straży.

- Thomas... - nawet nie miałem siły krzyczeć. - Mówiłem przecież, że nie ważcie się umierać.

- Lou... - odezwał się i z jego ust popłynęła stróżka krwi.

- Nic nie mów, zaraz się tobą zajmą. - powiedziałem spokojnie. - Zaraz tu przyjdą i ci pomogą, oszczędzaj siły.

- Przekażesz list mojej rodzinie. - kontynuował. - Bardzo ich kocham i...

Gdy chciałem mu przerwać, złapał mnie za materiał munduru. Chwyciłem go za rękę i pozwoliłem  dokończyć.

- To był zaszczyt, poruczniku. - próbował się  uśmiechnąć, lecz wyszedł z tego grymas bólu. - Pilnuj Frosta, bo to głupek, Boo Bear.

Zacisnąłem mocno zęby, aby nie pozwolić, by szloch wydostał się z moich ust. Czarnowłosy przez chwilę na mnie patrzył, a potem uścisk jego dłoni zelżał. Z oczu zniknął blask, który zawsze tam gościł. Już go nie było. Umarł. Zostawił mnie tu samego. Był moim przyjacielem, a raczej bratem. Zawsze się mną zajmował. Często on planował wszystkie akcje, lecz dowództwa nie chciał przejąć. Znaliśmy się z poprzedniej misji. Był jednym z najlepszych żołnierzy. Nie zasługiwał, aby zginąć, nie on, nie mój Thomas.

Próbowałem się wziąć w garść, ale nie potrafiłem. Widziałem wiele razy śmierć, ale nie tak bliskiego przyjaciela. To było niesprawiedliwe.

- To ja miałem tu leżeć! - zawołałem. - Ty idioto, rozkazuję ci wstawać! Nie wygłupiaj się, słyszysz?! Znów z Frostem się zgadaliście i to miał być żart, tak?!

- Poruczniku... - odezwał się Elias.

- Biegnij po lekarza! - wydałem rozkaz. - Już!

Mężczyzna wydawał się rozdarty. Widziałem na jego twarzy cień współczucia, ale go nie potrzebowałem.  Zaraz przyjdzie tu Evans lub inny ratownik i go uratują. Bo przecież od tego są, prawda?

- No dalej, Greenwood! - kontynuowałem.

Odchyliłem mu głowę do tyłu i przystąpiłem do masażu serca. Z każdym kolejnym uściśnięciem czułem, jak opadam z sił. Nie wiem ile to trwało, ponieważ poczułem na sobie czyjś dotyk. Chciałem się wyrwać, ale złapali mnie z dwóch stron i odsunęli od Thomasa.

- On nie żyje. - odezwał się ktoś z mojej prawej strony, nawet na niego nie spojrzałem.

- Ratujcie go! - zawołałem. - On nie może zginąć...

- Poruczniku! - mruknął jakiś mężczyzna. - Każdy kogoś traci. Proszę wziąć się w garść!

Gdy chciałem się znów wyrwać, usłyszałem znajomy głos. Należał do Nathaniela. Poczułem jak mnie do siebie przyciąga. Nie powinienem się tak zachowywać, powinienem być przykładem, ale nie dbałem o to. Strata Thomasa tak bardzo bolała. Był jak rodzina i nigdy go nie zapomnę.

- Już dobrze, Lou. - powiedział cicho szatyn. - Już po wszystkim.

- On nie żyje, wiesz?

- Tak. - szepnął. - Musimy już stąd iść.

- Nie mogę go tu zostawić. Nie z nimi. - miałem na myśli tych, którzy go zabili.

- Zabiorą go, obiecuję. A teraz chodźmy. - próbował popchnąć mnie naprzód, ale się zatrzymałem.

- Powinien znajdować się wśród swoich. - uparłem się.

Odepchnąłem Frosta i podszedłem do Thomasa. Zdjąłem jego hełm, odłożyłem na bok broń i z ogromnym wysiłkiem podniosłem go. Nie przeszkadzało mi to, że krew wsiąkała w mój mundur. Nie przeszkadzało mi nawet, że wszyscy na mnie patrzyli i mieli za wariata. Nie mogłem zostawić przyjaciela.

Zeszliśmy na dół. Kręciło się tu dużo sanitariuszy, którzy opatrywali rannych. Ale nie pomogą już jemu. Spojrzałem na rząd poległych, leżących pod ścianą. Minąłem ich wszystkim. Był to Antony Roonie, Alan Lightwood, Angus Deadman, Nathan Dolan i paru innych, których nie znałem. Ostrożnie ułożyłem Thomasa obok naszych ludzi. 

- Żegnaj, przyjacielu. - szepnąłem cicho i spojrzałem na niego ostatni raz, po czym odwróciłem się i wyszedłem przed budynek.


♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje!

Trochę mi smutno z powodu Thomasa, lubiłam go. Razem z Nathanielem tworzyli wybuchowy duet :c

Ale żeby nie było, że tylko wasze postacie giną ;)

><><><><><><><><

Co dostaliście na mikołajki? ^^

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top