14. Wtedy zginiemy razem


Louis

Ranek nadszedł strasznie szybko. Wszyscy w oddziale czuli niepokój, ja również. Każdy denerwował się misją. Musiała się powieść, nie było innej możliwości. Tak jak przed każdą akcją, tak i teraz siedziałem pod ścianą i pisałem list. Na wojnie nigdy nie wiadomo kiedy się umrze. Wystarczy sekunda nieuwagi i już po tobie.

Przyłożyłem ołówek do kartki i pisałem. Skończyło się tylko na powitaniu, potem nie wiedziałem co napisać. Przez dłuższy czas myślałem nad tym, ale ciężko było mi odnaleźć właściwe słowa. Na pięć minut do zbiórki pisałem to, co myślałem. W liście zapewniałem swoją rodzinę jak bardzo ich wszystkich kocham i jak tęsknię. Musiałem też obiecać, że wrócę. Bez tego moja matka byłaby niespokojna, ale jak mogę obiecać coś, na co nie mam wpływu?

Gdy skończyłem, zakleiłem kopertę i oddałem jednemu z moich żołnierzy, który zostawał tutaj i nie wybierał się na akcję. Starałem się nie myśleć pesymistycznie. Już wiele razy zostawiałem swoje listy i za każdym razem po nie wracałem, aby osobiście oddać go do wysłania. Dziś nie było innej opcji.

- Gotowy? - zapytał Thomas, podchodząc do mnie, gdy kończyłem się ubierać w mundur.

- Tak, a pozostali?

- W pełnej gotowości. Spencer myśli nad użyciem granatów dymnych w ostateczności, myślisz, że to dobry pomysł?

- Tylko w ostateczności. - podkreśliłem. - Gdy zrobi to za wcześnie, wybiją jeńców i nie będą na nic czekać.

- Przekażę mu. - skinął głową.

Odszedł w stronę małej grupki żołnierzy. Należeli do drugiego oddziału i zapewne omawiali plan działania. Sam ruszyłem do swoich. Opierali się o ścianę i rozmawiali, co jakiś czas się śmiejąc. Dobrze było rozładować stres. Frost był w tym mistrzem. Każdego zarażał śmiechem. Gdy spojrzał na mnie, uśmiechnął się szeroko.

- Dzień dobry, panie poruczniku! - zawołał, śmiejąc się jak głupek.

- Witam chłopcy, jak nastroje? - zapytałem, najbardziej skupiając swoje spojrzenie na Stylesie.

Wydawał się przygnębiony. Patrzył w ziemię i wyglądał, jakby nad czymś intensywnie myślał. Po jego twarzy widać było, że nie spał za dobrze. Pozostali też sprawiali takie wrażenie.

- Wyśmienite. - zapewnił brązowowłosy.

- Doskonale. - uśmiechnąłem się. - Nie ważcie się umrzeć, bo osobiście skopię wam dupska, zrozumiano?

- Jak słońce, LouLou. - wyszczerzył się Nathaniel i myślałem, że zamorduję go na miejscu.

- LouLou? - zdziwił się Scoot.

- Ja też chcę mieć jakieś przezwisko! - zawołał Dylan.

- Kiedyś cię zabiję. - mruknąłem, mrużąc oczy na Frosta.

- Chłopaki, wiecie, że jego mama woła na niego... - urwał, posyłając mi zadziorny uśmieszek.

- Tylko spróbuj! - ostrzegłem.

- BooBear! - powiedział i wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Zgrzytnąłem zębami i zmroziłem wszystkich wzrokiem. Spojrzałem na Styles, który również nie mógł pohamować śmiechu. Mimowolnie sam się uśmiechnąłem. Przeczesałem włosy dłonią i westchnąłem.

- Banda dzieciaków. - mruknąłem. - Gdy skończycie rżeć jak konie, to wywleczcie swoje tyłki na zewnątrz, ruszamy.

Wszyscy nagle zamilkli. Podnieśli swoją broń, hełmy i ruszyli do wyjścia. Harry przeszedł obok mnie, lecz złapałem go za łokieć. Spojrzał na mnie zdezorientowany.

- Trzymaj się blisko mnie. - powiedziałem poważnie. - Nie oddalasz się, jeśli nie jest to konieczne i strzelasz jeśli zauważysz jakiś ruch.

- Dobrze. - powiedział jedynie. - Nie będę się wahał.

Puściłem jego rękę i chłopak odszedł. Ja ruszyłem za nim. Powiedziałem ostatnie słowa do swojego oddziału i założyłem hełm na głowę. Sprawdziłem, czy wszyscy są gotowi i ruszyliśmy. Snajperzy byli już na swoich stanowiskach. Mieli nas jedynie informować o jakimkolwiek ruchu. W ostateczności strzelać, ale nie wcześniej, niż my się tam znajdziemy. To mogłoby wypłoszyć bojowników  i nie mielibyśmy po co tam wchodzić.

- Powodzenia, panowie. - powiedziałem na koniec. - I wróćcie cali.

- Jasna sprawa, Boo. - zapewnił Nathaniel, szczerząc się szeroko.

Przewróciłem oczami i westchnąłem. Zachowywał się tak, jakby w ogóle nie szedł na wroga, nie był w wojsku. Żartował i śmiał się w najlepsze. Przecież minuty nas dzieliły od znalezienia się w bezpośrednim zagrożeniu.

- Ja pójdę z przodu, ty ubezpieczasz tyły. - zwróciłem się do Harry'ego.

- A jeśli nawalę? - upewnił się.

- Wtedy zginiemy razem. - przyznałem. - Siedzimy w tym wszyscy.

Może nie brzmiało to pocieszająco, ale dzięki temu chłopak się postara. To go bardziej zmotywuje. Naprawdę nie byłem w stanie go na każdym kroku chronić. Na akcji nie mogę ciągle oglądać się do tyłu na niego. Chciałbym ochraniać ich wszystkich, byłem za nich odpowiedzialny. Nie ma nic gorszego niż śmierć swojego towarzysza.  Widok konającego zostaje na zawsze w pamięci.  A świadomość, że musisz zostawić poległego na linii ognia czy terytorium wroga  nie jest w porządku. Jedynie o co możemy, to  postarać się przeżyć.


※※※※※※※※※※※※※※※※※※※※

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje!

Troszkę mnie nie było...

Proszę, nie bijcie XD

Porucznik zbierał wenę na pisanie.   LC pisze się o wiele szybciej, ponieważ tam mam zaplanowane dosłownie wszystko. W PUD wiem tylko to,  jak się zakończy, dlatego reszta może być nudna i ciągnąć się jak kluski :/

Miłego dnia!

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego! xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top