12. Powinienem strzelić
Louis
- Wszystko w porządku? - zapytałem bruneta.
Od rana wyglądał bardzo blado. Na stołówce prawie nic nie jadł. Pomimo iż siedziałem dwa stoliki dalej, to mi to nie umknęło. Martwiłem się.
- Tak. - odparł. - Nie musisz mnie niańczyć.
- Nie niańczę cię. - powiedziałem. - Tylko się martwię o członka mojego zespołu.
- Stark was wzywa, poruczniku. - zawołał jakiś mężczyzna, stojąc na baczność i salutując.
Spojrzałem na niego i skinąłem głową. Harry korzystając z okazji wyszedł z namiotu. Westchnąłem jedynie i ruszyłem w stronę dowódcy. Przez kilka minut objaśniał mi na czym polega nasze zadanie. Starałem się wszystko spamiętać. Dostałem mapę z wytycznymi. I tak na miejscu miałem odezwać się do osób z innego oddziału.
Przeprowadziłem zbiórkę i każdy był już gotowy. Mieli broń i odpowiedni ekwipunek. Helikoptery już na nas czekały. To dziś. - pomyślałem i ostatni raz sprawdziłem, czy wszystko mam. Wsiadłem do maszyny i gdy byliśmy w komplecie, pilot odleciał. Nowi żołnierze wyglądali blado. Nie dziwiłem im się. Lot trochę potrwał. Siedziałem obok Thomasa, który zasypywał mnie milionem pytań. Gdy zauważył, że mnie tym denerwował, zamilkł. Byłem mu za to wdzięczny. Nienawidziłem latać, nieważne czy to samolotem czy helikopterem.
Pilot podleciał w bezpieczne miejsce. Zniżył się, lecz nie lądował. Dwóch ludzi spuściło liny i musieliśmy po nich zsunąć się na dół. Śmigła helikoptera zrobiły dużo kurzu wokół. Ja opuściłem maszynę ostatni. Gdy wylądowałem twardo na nogach, ruszyłem za swoimi ludźmi. Skierowali się pod ścianę budynku. Piloci odlecieli i zostaliśmy sami.
- Co teraz? - zapytał Nathaniel.
- Nawiążemy łączność z drugą grupą i pójdziemy tam. - odparłem.
- A potem?
- Dowiesz się później. - powiedziałem. - Ruszamy, dwa helikoptery nie pozostały niezauważone. Na razie jest tu bezpiecznie, ale nie wiadomo na jak długo.
Po kilku minutach dostaliśmy współrzędne. Mieliśmy przedrzeć się przez grupę uzbrojonych ludzi. Podobno była ich garstka, ale i tak stanowili zagrożenie. Thomas poprowadził wszystkich wzdłuż ściany budynku. Ja szedłem na końcu i zabezpieczałem tyły wraz z dwoma innymi żołnierzami. Co jakiś czas stawaliśmy i nasłuchiwaliśmy, czy nie słychać rozmowy. Droga zajęła nam kilkadziesiąt minut. W końcu Thomas dał sygnał do gotowości.
Wkroczyliśmy po chwili. Zrobiło się dużo hałasu. Słychać było krzyki i wołania. Pierwsi żołnierze zabezpieczyli dolne piętra, następni ruszyli na górę. W tłumie ludzi zauważyłem Stylesa. Wydawał się zdezorientowany. Podążał za Nathanielem. Ruszyłem zaraz za nimi. Sprawdzaliśmy każde pomieszczenie, każdy kąt. Na parterze słyszeliśmy pierwsze strzały. W kolejnym pokoju znajdowało się trzech uzbrojonych mężczyzn. Gdy sięgnęli po broń, zostali zastrzeleni. Na wojnie liczyło się kto pierwszy strzeli. Jeśli się zawahasz, zginiesz. Odwróciłem się w bok i zauważyłem dwóch innych facetów z karabinami. Jeden oprócz tego miał krótki nóż. Nie uśmiechało mi się kolejny raz nim oberwać. Zanim zdążyłem skierować broń w ich stronę, Mitch był szybszy. Po chwili dwa ciała runęły na ziemię. Po kilku minutach budynek był czysty. Wróciliśmy na niższe piętra. Obyło się bez ofiar śmiertelnych w naszym oddziale, jedynie jakiś blondyn oberwał w ramię, ale lekarz szybko się nim zajął.
- Oddychaj, młody. - usłyszałem głos Thomasa.
Spojrzałem w tamtym kierunku. Jeden z młodych żołnierzy pochylał się do przodu i ciężko łapał powietrze. Był blady jak ściana w pokoju, w którym staliśmy. Greenwood nie zdążył niczego więcej powiedzieć, kiedy chłopak zwymiotował. Czarnowłosy odsunął się od niego i pokręcił głową. To było całkiem normalne. Stres potrafił całkowicie przejąć kontrolę nad człowiekiem. Spojrzeniem odszukałem Harry'ego. Stał oparty o ścianę i patrzył w podłogę. Dopiero wtedy zauważyłem, że przygląda się martwemu mężczyźnie. Podszedłem do niego i stanąłem obok.
- Nie patrz. - odezwałem się cicho.
- Nie potrafiłem strzelić, gdy tamci nas zaskoczyli. Widziałem ich pierwszy, ale nie potrafiłem. - powtórzył. - Mierzyli w ciebie i Alana, a ja...
- Mitch ich zdjął. - powiedziałem. - Każdemu się zdarza.
- Powinienem strzelić...
- Ja powinienem przewidzieć, że ktoś jeszcze był na piętrze.
- Nie tak sobie wyobrażałem te wszystkie misje. - powiedział cicho. - Gdy byłem w kraju to wydawało się takie odległe. Myślałem, że chwycę za karabin i będę strzelać do wszystkich wrogów, jakich napotkam. Nie wiedziałem, że strach sparaliżuje moje ciało, że nie dam rady. Wtedy łatwo mi było o tym mówić, ale teraz...
- Nie myśl o tym, Harry. - dodałem. - Weź się w garść. To było jeszcze nic, prawdziwa walka zacznie się wtedy, gdy dołączymy do tamtych osób.
- Chyba nie potrafię zabić człowieka.
- Więc nie myśl o nich jak o ludziach. - kontynuowałem. - Pomyśl o nich jak o potworach, które zabijają niewinne kobiety i dzieci. Zabijają je z zimną krwią. Gwałcą i torturują.
- To pomaga? - zapytał.
- W zabijaniu tak, ale nigdy nie uciszy to sumienia.
&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze!
Jak minął wam dzień, żołnierze?
Porucznik przez dwa dni, kiedy nie wstawiał rozdziałów, wcale nie odpoczywał, tylko pisał inne do nowego ff.
Mam już tam napisanych 9 ^^
Jest tu ktoś, kto nie czytał ,,Yes, sir!"?
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
I na dziś....10! Trzeba wyrobić sobie kondycje :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top