11. Chodzi o to, aby mieć odwagę przyznać się do strachu


Harry


Do namiotu wróciliśmy dopiero późnym wieczorem. Nathaniel opowiadał mi o swoich misjach, jakie przeżył w swoim życiu. Mówił też dużo o Tomlinsonie. Wspominał o ostatniej akcji, przy której zginęło wiele osób. Wśród nich byli jego przyjaciele. Starał się o nich nie myśleć, aby nie zwariować, ale to niemożliwe.  Zawsze pamięta się o osobach, które się poznało i miało wspólną historię. Dowiedziałem się  też, że Nathaniel ma brata, który jest od niego młodszy i dopiero zaczyna swoją przygodę z wojskiem. Właśnie jest na szkoleniu.

Na kilka minut przed powrotem, dołączył do nas Thomas. Z jego twarzy lał się pot, a koszulkę można było wyżymać. Na policzku pojawiał się już siniak. Do jutra zapewne przybierze ciemniejszy kolor. Weszliśmy do namiotu. W środku było już kilka osób. Niektórzy szykowali się do spania. Czarnowłosy poszedł przemyć twarz i nieco się umyć.

Usiadłem na łóżku wraz z Nathanielem. Był bardzo miły i wygadany. Pomimo głupich pomysłów to w porządku facet. Do namiotu weszła kolejna osoba. Dopiero teraz zorientowałem się, że nigdzie nie widziałem porucznika. Teraz rozejrzał się po namiocie i odszukał spojrzeniem Frosta.

- Jutro nas wysyłają. - oznajmił. - Zbiórka zaraz po śniadaniu.

- Tak wcześnie? - zdziwił się Thomas, który pojawił się za szatynem.

- Tak, tak szybko. - odparł. - Wysyłają nas w inne miejsce niż planowali. Mamy pomóc innemu oddziałowi. Nie będzie to łatwa akcja, dlatego odpocznijcie i się wyśpijcie.

Żołnierze pokiwali głowami i zajęli się swoimi sprawami. Widziałem, jak Thomas zatrzymał porucznika i z nim rozmawiał. Po chwili przyszli do nas i usiedli naprzeciwko.

- Co jest, Louis? - zapytał brązowowłosy. - Dlaczego nagle zmieniają decyzję?

- Bo poprzedni oddział wpadł w pułapkę i przetrzymują kilku naszych  ludzi. - powiedział cicho. - Mamy odbić jeńców.

- Nawet z doświadczonym zespołem było ciężko. - powiedział Thomas.

- Musimy jakoś spróbować. - odparł. - Potem jak dobrze pójdzie, przerzucą nas na wschód.

Patrzył na swoje buty i bawił się palcami u ręki. Widziałem jego zdarte kostki. Musiało to powstać po porannym zdarzeniu.  Niepewnie spojrzałem na jego twarz. Pozbył  się opatrunku  z policzka. Teraz widać było długie rozcięcie. Widocznie nie zostało zrobione głęboko. Za parę dni powinno zniknąć. Szatyn uniósł głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Tym razem to on pierwszy odwrócił wzrok. Popatrzył na chłopaków i bez słowa się podniósł. Poszedł do siebie. Widzieliśmy jak wyjął swój dziennik czy notatnik. Przez chwilę  ostrzył nożem ołówek i zaczął coś pisać. Był bardzo skupiony na tej czynności.

- Czeka nas ciężki dzień, panienki. - westchnął Thomas. - Nie wiem jak wy, ale ja dosłownie padam na twarz.

Podniósł się i poszedł w stronę swojego łóżka, nucąc jakąś piosenkę pod nosem.

- Więc zostaliśmy we dwóch.  - stwierdził Nathaniel.

- Zostałeś sam. - zaśmiałem się. - Ja też idę spać, jestem zmęczony.

- Och... - zrobił smutną minę. - Pogadamy jutro, dobranoc.

- Dobranoc, gaduło.

Zszedł z mojego łóżka i ruszył do swojego. Ściągnąłem buty  i mundur, zostając w t-shircie. Przyłożyłem twarz do poduszki i okryłem się kocem. Na zewnątrz zrobiło się ciemno.

Bałem się jutrzejszego dnia. Nigdy nie brałem udziału w misjach i byłem zdenerwowany. Nie chciałem umierać. Od śmierci gorszy był ból, który jej towarzyszył. Przez kilkanaście minut przewracałem się z boku na bok. W końcu podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałem po namiocie. Niektórzy żołnierze smacznie sobie chrapali. Zauważyłem porucznika, który wciąż pochylony był nad dziennikiem i coś notował, świecąc małą latarką. Nagle spojrzenie przeniósł na mnie. Byliśmy chyba jedynymi, którzy jeszcze nie spali. Poświecił w moją stronę, lecz po chwili  skierował snop światła na kartki.

Szatyn znów wrócił do pisania, a ja siedziałem i próbowałem nie myśleć o następnym dniu. Czułem, że już dziś nie zasnę. Poprawiłem poduszkę, by się czymś zająć. Zauważyłem, że mężczyzna schował swój dziennik wraz z ołówkiem. Zgasił latarkę. W namiocie zapanowała kompletna ciemność. Co jakiś czas słychać było chrapanie. Westchnąłem cicho i przyciągnąłem kolana do swojej piersi, obejmując je ramieniem. Nic nie mogłem poradzić na to, że sen odszedł w zapomnienie.

- Nie możesz spać? - usłyszałem cichy szept.

Wystraszyłem się nieco. Nie wiedziałem, że porucznik opuścił swoje łóżko i tu przyszedł. Nawet nie słyszałem kroków. Po chwili poczułem jak usiadł na moim łóżku. Odsunąłem się nieco, aby zrobić mu miejsce.

- Nie. - odparłem. - Trochę denerwuję się jutrzejszym dniem. - przyznałem zmieszany.

- To normalne. - powiedział. - Postaraj się o tym nie myśleć.

- To może być trudne. - zaśmiałem się cicho. - Nigdy nie byłem na żadnej misji. Nie mam żadnego doświadczenia, żadnej wiedzy, ja...

- Wiem. - przerwał mi. - Wiem, Harry.

Mógłbym się założyć, że w tej chwili lekko się uśmiechnął. Gdyby nie ta ciemność, mógłbym widzieć jego wyraz twarzy. Jedynie czułem jego obecność. Nie wiedziałem, czy na mnie patrzy, czy nie.

- Ja też się stresowałem swoją pierwszą misją. Każdy przecież zaczyna. Pamiętaj, że nie będziesz tam sam, będę ja i inni. Zawsze będzie ktoś, kto będzie cię osłaniał. Jesteśmy oddziałem, nie ma jednostek indywidualnych.

- Boję się, że zepsuję akcję i ktoś przeze mnie zginie...

- Jeśli to cię pocieszy to wiedz, że podczas mojej pierwszej akcji pomyliłem oddziały i poszedłem z zupełnie innymi osobami. Tam o mało co nie zarwałem kulki. Wszedłem do złego budynku i jakaś kobieta wygoniła mnie z miotłą w ręku. Chłopaki mieli ze mnie ubaw przez tydzień. Dowódcy bardzo się zdziwili.

- Musiało to komicznie wyglądać. - przyznałem, lekko się uśmiechając.

- Fakt, ale obok w budynku znajdowali się uzbrojeni mężczyźni i nie byłoby tak wesoło, gdybym tam się sam pojawił. - kontynuował. - Postaraj się zasnąć, jutro będziesz zmęczony.

- Pewnie myślisz o mnie jak o dzieciaku, Simon miał rację.

- Nie miał. - zaprzeczył. - Jesteś ode mnie młodszy zaledwie o dwa, trzy lata. Odwaga nie polega na tym, aby się nie bać. Chodzi o to, aby mieć odwagę przyznać się do strachu. Zapewniam cię, że każdy z tych chłopców się czegoś boi, nawet ja.

- A ty się czego boisz?

- Tego akurat nie musisz wiedzieć. - zaśmiał się cicho.

Poczułem jego dłoń na swojej.  To trwało tylko sekundę. Po chwili podniósł się z łóżka. Przez moment jeszcze stał. Położyłem się i przykryłem kocem.

- Dobranoc, Harry. - powiedział cicho, po czym odszedł.

- Dobranoc, Lou. - mruknąłem szeptem, ale nie był w stanie tego usłyszeć.


**********************************************

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze!

Nie było rozdziałów przez dwa dni, chociaż porucznik miał napisane na zapas jeszcze dwa.

Dziś pewnie też bym nie wstawiła, coraz mniej gwiazdek i komentarzy, pewnie PUD się trochę znudziło.

Postaram się więc zrobić krótszy ff niż zakładałam, aby szybciej to skończyć :)

Mam nadzieję, że Lonely Cowboy będzie trochę lepsze ^^

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top