1. Obiecuję, że wrócę
Louis
Leżałem w ogrodzie pod drzewem. Średniej wielkości klon dawał przyjemny cień i ochłodę w ten słoneczny dzień. Rzadko kiedy zdarzało się, aby w Doncaster była taka piękna pogoda. Zwykle padało i było pochmurnie. Ten dzień był naprawdę wspaniały.
- Louis! - usłyszałem znajomy głos.
Przez okno jednorodzinnego domu wyglądała kobieta. Była to moja matka. Wraz z nią i moim rodzeństwem mieszkaliśmy tutaj. Doncaster było spokojnym miastem. Nie działo się tu za dużo. Żyliśmy w spokojnej okolicy. Mieliśmy miłych sąsiadów. Takie życie mogłoby być piękne, ale musiałem wyjechać. To nie zależało ode mnie.
- Już idę! - odpowiedziałem po chwili.
Podniosłem się z zielonej trawy i ruszyłem w stronę domu. To był mój ostatni dzień przed opuszczeniem kraju. Wszedłem do środka. Od razu poczułem przyjemy zapach obiadu. Dopiero teraz uświadomiłem sobie jak bardzo byłem głodny. Skierowałem się do łazienki by umyć ręce. Następnie pojawiłem się w kuchni.
- Dziewczynki przygotowały dziś obiad. - powiedziała Jay, moja matka.
- Ciekawe, czy się nie otruję. - zaśmiałem się.
Poczułem uderzenie. Spojrzałem z uśmiechem na Lottie. Wyglądała na oburzoną. Położyłem rękę na jej głowę i zmierzwiłem włosy.
- Przecież żartuję, robaku.
Wytknęła mi język i zajęła miejsce przy stole. Sam poszedłem w jej ślady. Spojrzałem na soczystą pieczeń z młodymi ziemniakami. Wyglądało to smakowicie. Chwyciłem widelec i spróbowałem potrawy.
- Jest przepyszne. - przyznałem szczerze.
Dziewczyny tylko się uśmiechnęły i jadły dalej. Moja mama pomagała najmłodszej dwójce dzieci z pokrojeniem mięsa. Jak zwykle przy stole panował hałas. Słychać było żywe rozmowy. Po obiedzie siostry podzieliły się obowiązkami przy sprzątaniu. Mnie pozwoliły udać się do salonu. Wraz z mamą usiedliśmy na kanapie.
- Wyjeżdżam z rana. - powiedziałem.
- Muszą akurat ciebie wysyłać? - spojrzała na mnie ze współczuciem. - Wróciłeś niecałe trzy miesiące temu.
- Chciałbym zostać. Naprawdę mamo. - posłałem jej słaby uśmiech. - To nie potrwa długo.
- Nie możesz być tego pewny. - dodała. - Poprzednia misja się wydłużyła. Boję się o ciebie synku. Każdego dnia umierałam ze strachu.
- Nie będzie tak źle.
- Looou! - usłyszałem znajome piski.
Dwie bliźniaczki wbiegły do salonu. Wskoczyły mi na kolana. Lekko zgiąłem się w pół. Daisy uderzyła mnie kolanem w czułe miejsce. Jay tylko się zaśmiała. Przytuliłem dziewczynki do siebie.
- Co jest, maluchy? - popatrzyłem na jedną i drugą.
- Nie wyjeżdżaj Boo. - poprosiła Daisy.
- Zostań z nami braciszku. - dodała Phoebe.
- Chciałbym, księżniczki. - przyznałem. - Ale muszę wyjechać. Wrócę jak ostatnio, tak?
- Nie byłeś na świętach. Tęskniłyśmy...
- Wiem, ale zanim się obejrzycie to wrócę. - posłałem im uśmiech. - Chodźmy do tych większych księżniczek, bo się obrażą, jeśli nie spędzę z nimi ostatniego dnia przed wyjazdem.
- Upiekę szarlotkę. - dodała Jay i wyszła z salonu. Wydawała się być smutna.
Podniosłem się z dziewczynkami na rękach i udałem się na górę. Najpierw weszliśmy do pokoju Lottie. Piski dziewczynek przyciągnęły całe moje rodzeństwo. Dużo rozmawialiśmy i bawiliśmy się. Dałem sobie nawet nałożyć koronę. Niestety nie zmieściłem się w różowy strój baletnicy. To był masz pożegnalny wieczór.
Po trzech godzinach przyszła Jay i przyglądała się naszym wygłupom. Bliźniaki szybko usnęły. Wybiła druga, kiedy opuściłem ich pokój. Pomogłem mamie poprzenosić maluchy do łóżek. Sam poszedłem do siebie. Już byłem przygotowany na wyjazd. Torba stała przy drzwiach i czekała na jutrzejszy dzień.
Wziąłem szybki prysznic i położyłem się zmęczony do łóżka. Miałem tylko niepełne trzy godziny snu. Od razu gdy przyłożyłem głowę do poduszki usunąłem.
Budzik obudził mnie o piątej. Szybko ubrałem się i wziąłem torbę, schodząc na dół. W kuchni czekała już moja matka. Robiła mi kanapki. Tak jak kiedyś gdy chodziłem do szkoły - pomyślałem. Poszedłem zobaczyć się z rodzeństwem. Na szczęście nikogo nie obudziłem. Nie chciałem widzieć ich smutnych min i łez w oczach. Gdy ponownie znalazłem się w kuchni spojrzałem na Jay. Wyglądała na zmęczoną.
- Powinnaś jeszcze spać. - powiedziałem. - Jest bardzo wcześnie.
- Chciałeś wymknąć się bez pożegnania?
- Wiesz, że nie lubię pożegnań. - westchnąłem. - To tylko kilka miesięcy i wrócę. Będę na świętach, obiecałem to dziewczynkom.
- Uważaj na siebie, skarbie. - podała mi zapakowane kanapki. - Wróć do domu cały.
- Kocham Cię, mamo. - przyciągnąłem ją do mocnego uścisku. - Obiecuję, że wrócę.
- Kocham Cię, Boo Bear. - szepnęła, a jej łzy zaczęły moczyć moją koszulkę.
♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛♛
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze!
Oto obiecany pierwszy rozdział. ^^
Pisałam go na telefonie, więc to chyba cud, bo zdecydowanie wolę pisać na laptopie.
Mam nadzieję, że wytrzymacie z porucznikiem Siegiem przez czas trwania książki.
Przygotujcie się na testy, żołnierze.
Kto gościł w ,,Yes, sir!'' wie zapewne czego się spodziewać :)
Miłego dnia i czekajcie cierpliwie na kolejny rozdział, który pojawi się za kilka dni.
Dziękuję za gwiazdki i komentarze.
Do następnego. Spocznij! XxX
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top