6.
Wpuszczam Gabriela, który najpierw posyła mi pytające spojrzenie, po czym raptownie mnie przytula. Miły gest z jego strony, tym bardziej iż nigdy tego nie robił. Daje mi znak, że jest ze mną, że mogę na niego liczyć.
- Nie wiem, co wykombinował mój brat, ale jeśli tylko go dorwę... - ostro zaczyna. Widać jego mocne zdenerwowanie, które przejawia się w nerwowych ruchach.
Nie kończy wypowiedzi, lecz wzburzony przechodzi do salonu. Najwidoczniej dla niego też jest to niezręczna sytuacja. Poza tym wydaje mi się, że niełatwo przychodzi mu ocenianie, bądź wyzywanie brata. Nigdy tego nie robił. Sama czuję ciężar zdarzeń, ale jednocześnie, jakby wszystko działo się w innym, równoległym świecie, gdzieś poza mną. Najwidoczniej to jeszcze do mnie nie dociera.
Gabriel rozgląda się na wszystkie strony, aż jego wzrok zatrzymuje się na kartce, którą zostawiłam na stole w jadalni.
- Sam zobacz. - Wskazuję palcem na ową kartkę.
Czyta ją i nawet z daleka widzę, jak zagyza żuchwę. Zaraz po tym odkłada liścik i zwraca się do mnie:
- Próbowałem się do niego dodzwonić. Niestety. - Kiwa głową.
- Wiem. Poczta się odzywa.
- Musimy poczekać. Nie mógł przecież tak przepaść - mówi bardziej uspakajająco.
- Ja już nic nie wiem. - Opadam zrezygnowana na kanapę.
Czuję, jak Gabriel siada obok. Nie chcę patrzeć na niego. Chowam twarz w rękach i staram się nie rozkleić, lecz to silniejsze ode mnie.
- Uszykowałam śniadanie i myślałam, że jak zawsze zaraz wróci z biegania, a on nie mam pojęcia kiedy, tak po prostu nawiał w nocy. Jak on mógł nas zostawić? - szlocham, ale na język cisną mi się najgorsze epitety. Hamuję się tylko przez wzgląd na dziecko.
Buzują we mnie niezliczone pokłady skrajnych odczuć - od gniewu, po złość, do niepokoju. Emocje biorą jednak górę i zalewam się łzami.
Gabriel otacza mnie ramieniem, po czym przyciąga do siebie. Dosłownie wypłakuję mu się w koszulkę. Nie obchodzi mnie to, że pewnie zostawiam mokre ślady. Rozklejam się całkowicie. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale przy nim odnoszę wrażenie, że mogę sobie na to pozwolić. Oczywiscie wolałabym, żeby to była moja siostra, lecz obecnie nie mam wyboru.
Nie wiem ile czasu mija, ale Garbiel odsuwa się pierwszy. Podaje mi pod nos chusteczkę i wstaje z kanapy. Ocieram łzy.
Słyszę, że podszedł do Michałka, ponieważ mały zaczyna po swojemu coś do niego mówić. Zresztą przepada za wujkiem i jak tylko go widzi, to wręcz wyrywa się do niego. Nie mija minuta, a całe wnętrze wypełnia się śmiechem dziecka. Przynajmniej mój synek nie ma pojęcia, co takiego wydarzyło się w naszym życiu.
Z ciekawości odwracam głowę, żeby zobaczyć co tam się dzieje. Patrząc z daleka na Gabriela, można uznać, że to mógłby być Hubert, tylko w młodszym wydaniu. Pod względem fizycznym są bardzo do siebie podobni. Nawet tembr głosu mają niemal identyczny. Jedną odróżniającą ich cechą jest kolor włosów. Hubert już przed czterdziestką zaczął siwieć, a obecnie posiada więcej siwych, niż swoich bujnych kasztanowych włosów. Za to Gabriel ma jednolity ciemny ich odcień oraz kilkudniowy zarost. Pewnie też coś ćwiczy, sądząc po rozbudowanych ramionach, ale nie jest przypakowany za bardzo.
Przez moment przypatruję się ich poczynaniom. Michałek śmieje się z zabawnych min wujka. Mnie ściska za serce na samo wyobrażenie tego, że Huberta może to ominąć, a raczej już go to omija. Czy ich więź bezpowrotnie przepadła, czy jeszcze kiedykolwiek będzie im dane ją kontynuować? Nigdy bym nie przypuszczała, że kiedyś mogłoby do tego dojść. Choćby dla niego, dla mojego synka, muszę zrobić co tylko w mojej mocy, aby nie odczuł braku ojca. Sama doskonale wiem, co oznacza taka strata, z tym wyjątkiem, że mój tato nigdy nas nie porzucił. Jego życie zostało przerwane nagle w wyniku wypadku samochodowego.
- A teraz robimy samolot - radosny głos Gabriela roznosi się wokoło, gdy bierze na ręcę Michałka i unosi go ponad rozrzucone zabawki na dywanie. Synek rozpościera rączki na boki, a przy tym wydaje z siebie zabawny dźwięk buczenia, starając się naśladować samolot. Wprost uwielbia takie wygłupy.
- Jesce, jesce - dokazuje moje dziecko.
- Uwaga, a teraz rakieta leci w kosmos. - Gabriel unosi wysoko nad swoją głowę Michałka, który dosłownie jest w siódmym niebie.
Moje serce na ułamek sekundy przestaje krwawić, lecz moje myśli nieustannie krążą wokół jednego. A może Hubert ma jakieś chwilowe załamanie? Może ślub przeraził go do tego stopnia, że potrzebuje trochę czasu i do nas wróci, i wszystko będzie jak dawniej. Wcale nie będę naciskać na ten cholerny ślub. To tylko świstek, a jeśli Hubert tak się go obawia, to mogłabym żyć bez tej całej ceremonii. Tylko z drugiej strony to on mi się oświadczył. Pragnął sformalizowania naszego związku i odkąd sięgam pamięcią lubił mieć zawsze wszystko czarno na białym, więc jego odejście bez słowa wyjaśnienia jest zupełnie do niego niepodobne. Nie mieści mi się w głowie, że zostawiłby mnie bez żadnych formalności, czy zapewnień. Ufam, że niedługo spojrzy mi prosto w oczy i będzie miał odwagę wyznać mi całą prawdę. Jaka by nie była, ale należy mi się ona.
- Gabriel? - zaczynam już spokojniej.
Staram się pohamować emocje. Zresztą pierwszy szok już minął. Zawdzięczam to właśnie jemu. Przez tę krótką chwilę potrafił przekazać mi nie słowami, a czynami, co naprawdę jest najważniejsze. Nie zadręczał mnie pytaniami, wręcz odwrotnie.
Mężczyzna podnosi na mnie wzrok, po czym stawia mojego synka na podłodze.
- Czy Hubert mówił ci, że się boi? - pytam.
- Boi? - Wbija we mnie niezrozumiałe spojrzenie i marszczy brwi.
- No naszego ślubu. Może coś kiedykolwiek wspominał, niekoniecznie ostatnio. Może po prostu nie chciał tego. Wiem, że mnie kocha, a przynajmniej tak zapewniał, więc możliwe, że tymi przygotowaniami tylko wszystko zepsułam. Nie chciał jechać ze mną po dodatki i na przymiarkę sukni. A ja głupia wcale tego nie zauważyłam. Jak mogłam być aż tak ślepa? - Kręcę głową i mrugam powiekami, odpychając kumulujące się łzy.
- Posłuchaj mnie - zaczyna i podchodzi bliżej, a Michałek drepcze za nim. - Na pewno nie możesz się o nic obwiniać. Nie możesz mieć sobie nic do zarzucenia. Mówię ci to szczerze, tak po przyjacielsku. I wiedz jedno, zawsze możesz na mnie liczyć. Dzwoń do mnie o każdej porze - oznajmia poważnie, skupiając wzrok na mnie.
- Dziękuję. Wiele to dla mnie znaczy - dodaję wzruszona.
Nawet nie ma pojęcia ile to dla mnie znaczy, bo tak naprawdę poza siostrą nie mam nikogo. To Hubert dotychczas był całym moim światem. Dlaczego los z niektórymi tak okrutnie się obchodzi? Dlaczego mnie to znowu spotyka? Za jakie grzechy odchodzą wszyscy, których kocham? Czy nie zasługuję na szczęście?
- Zasługujesz na prawdę - nagle odzywa się Gabriel tak, jakby czytał mi w myślach.
- Pomożesz mi? - pytam, zerkając na niego z pełną ufnością.
- Nie rzucam słów na wiatr. Masz moje słowo - odpowiada bez namysłu.
- A więc mówił coś? - wracam do tematu.
- Niczego takiego nie pamiętam. Wiesz, że Hubert raczej jest powściągliwy w okazywaniu uczuć, a już tym bardziej w mówieniu o nich.
- Tu muszę przyznać ci rację, ale może chociaż coś między słowami mogło sugerować o jego wątpliwościach - drążę nadal.
- Nie przypominam sobie.
- W takim razie zostaje tylko jedno.
- Co masz na myśli? - Wlepia we mnie uważne spojrzenie.
- Kobieta. Nie ma innego wytłumaczenia - odpowiadam z trudem, mając nadzieję, że tak naprawdę się mylę.
I w tej samej chwili przypominam sobie słowa Julki, która wczoraj w rynku niby widziała Huberta z kobietą. Może wcale się nie pomyliła i to był faktycznie mój narzeczony?
- Uważam, a nawet jestem przekonany, że nie stoi za tym żadna kobieta - odpowiada kategorycznie. Trudno mi ocenić, czy mówi prawdę. Nawet, jeśliby coś wiedział, to nie miałby w interesie wydać brata.
- A do której wczoraj zeszło wam na strzelnicy? - Chcę wydobyć od niego co tylko się da. A dodatkowo zastanawia mnie, skąd ta jego pewność o braku kochanki.
Przez chwilę się zastanawia. Marszczy czoło i skupia wzrok gdzieś za mną.
- Gdzieś do drugiej - odpowiada w końcu.
- A po tym gdzieś jeszcze byliście?
- Nie. Miałem do załatwienia sprawę na mieście, więc każdy udał się w swoją stronę. Z tego co wiem, to Hubert w drodze powrotnej miał stłuczkę.
- Wiesz o której to mogło być?
- To wydarzyło się jeszcze w mieście, więc mogło być między drugą trzydzieści a trzecią. Ale co sugerujesz?
- Nie nic. Po prostu próbuję czegoś się dowiedzieć. Muszę mieć jakąś teorię, bo niewiedza jest najgorsza. Obawiam się, że oszaleję, jeśli niczego się nie dowiem.
- Mogę ci obiecać, że jutro jak tylko otworzą kancelarię, osobiście tam pojadę i rozmówię się z braciszkiem. Od razu do ciebie zadzwonię. Okej?
- Dobrze, dziękuję ci - mówię z nadzieją, że może Gabriel czegoś się dowie lub w jakiś sposób wpłynie na Huberta.
Przez chwilę, ułamek sekundy patrzymy sobie w oczy. Próbuję doszukać się jakichś niepokojących oznak, czegokolwiek, co być może zburzy moje zaufanie do niego, ale odczuwam tylko ciepło, niemal uspokajające i wlewające się do mojego serca jak gorąca czekolada.
Wzdycham mimowolnie, ale już wiem, że Hubert nie był do końca ze mną szczery. Z Julką w rynku byłyśmy około trzeciej, gdzie rzekomo widziała go z inną. W drodze powrotnej nie mogłam się do niego dodzwonić, co wytłumaczył długim oczekiwaniem na policję, więc podane przez Gabriela ramy czasowe nie bardzo pokrywają się z tymi, które podał mi Hubert. Chyba że Gabriel faktycznie nie ma wiedzy na ten temat, lub coś ukrywa.
- Nie podejmuj niczego pochopnie. Daj sobie czas, bo w zasadzie nie wiesz na czym stoisz. Ten list niczego nie wyjaśnia - dodaje łagodnym tonem, zapewne widząc moje zamyślenie.
- Masz rację. Poczekam. Może jutro sama udam się do kancelarii, żeby z nim porozmawiać. Nie wyrzuci mnie tak łatwo ze swojego życia. Nie daruję mu tego - odzywam się z pełną determinacją w głosie i jakby z nowymi siłami, aby stawić czoło tej patowej sytuacji.
- Zostań z dzieckiem i najpierw ja wybadam grunt - sugeruje.
- No dobrze. Będę czekać na telefon.
- Jadłaś coś? - pyta ni stąd, ni zowąd, zerkając za mnie.
- Słucham? - Robię zakłopotaną minę.
- Widzę nietknięte śniadanie, a dochodzi dwunasta. Poczujesz się lepiej, jeśli coś zjesz. Przypilnuję młodego - proponuje niespodziewanie Gabriel, a do tego to, w jak życzliwy sposób to mówi, nie pozostawia mi innego wyboru, jak tylko się zgodzić.
Najgorzej, że nie wiem, jak ja cokolwiek przełknę, ponieważ w stresujących chwilach najczęściej nie potrafię tknąć jedzenia, lecz zrobię mu tą przyjemność i chociaż spróbuję. W sumie pofatygował się do mnie te kilkadziesiąt kilometrów.
Jest nadzieja, że zanim opadnę całkiem z sił i stanę się wrakiem człowieka, może ktoś w porę wyciągnie do mnie rękę. Każdemu w trudnych chwilach jest potrzebny ktoś taki. Wtedy właśnie sprowdza się powiedzenie, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top