5.

Kolejnego ranka z nadzieją na powtórkę z dnia wczorajszego, wyciągam rękę i macam miejsce obok. Lecz moja nadzieja pryska niczym bańka mydlana. Odwracam głowę, aby jeszcze się upewnić. Niestety Huberta nie ma, a jego strona łóżka jest wręcz idealnie zasłana. Wychodzi na to, iż musiałam spać jak zabita, gdyż nawet nie poczułam kiedy wstawał.

Wzdycham zawiedzona i marszczę czoło, a do tego jeszcze zaczyna boleć mnie głowa. Rozmasowuję skronie oraz potylicę, aby szybko mi przeszło. Narzucam szlafrok, a zanim zejdę na dół, jeszcze zaglądam do pokoju Michałka.

Śpi z uniesionymi rączkami tak zupełnie bezstrosko. Tylko poprawiam kocyk i przyglądam się przez chwilę synkowi. Mogłabym tak bez przerwy. Moje oczy radują się jego widokiem oraz tą siłą spokoju, którą my dorośli gdzieś po drodze gubimy.

Schodzę do kuchni, a pierwsze co mnie niepokoi, to ponura cisza. Wiem, że Hubert biega, a pani Jola nie przychodzi w weekendy, za to Frejka od czasu do czasu coś tam sobie ćwierka. Tym razem cisza jak makiem zasiał. Przechodzę do salonu, aby zerknąć do papugi, której klatka zazwyczaj stoi w rogu przy wyjściu na taras. Już z daleka dostrzegam, że jest ona przykryta białym prześcieradłem. Dziwne, jeśli w domu nie ma nikogo obcego, to właściwie nie musimy ją przykrywać. Podnoszę materiał, a Frejka na mój widok zaczyna skrzeczeć w taki dziwny i drażliwy sposób. Nigdy nie słyszałam u niej podobnych odgłosów. Do tego nerwowo przeskakuje z huśtawki na huśtawkę. Może coś ją boli? Mam nadzieję, że jest tylko głodna. Podchodzę więc do szafki, z której wyciągam opakowanie z ziarnami. Kiedy je dosypuję, staram sie nawiązać z Frejką kontakt. Uspakajającym tonem witam się i zagaduję ją, na podobny styl, jaki miała w zwyczaju babcia. Frejka jednak nic sobie z tego nie robi. Mija kilka chwil i wydaje mi się, że słyszę od niej pewne słowo.

- Rybka, rybka... - powtarza, jednak tym razem znacznie wyraźniej.

Skąd u licha u niej akurat te wyrażenie? Co prawda kiedyś tak zwracał się do mnie Hubert, ale to było zanim Frejka do nas trafiła, a w ostatnim czasie nie przypominam sobie, aby tak do mnie mówił.

Kieruję się do lodówki i zaczynam wyciągać jajka, bekon oraz kiełbaski. To trochę taka nasza tradycja, że w niedzielę wspólnie jemy angielskie śniadanie.

Nastepnie zaparzam kawę. Ustawiam kubki i talerze na tacy, aby zanieść do stołu w jadalni. Dochodzi ósma, więc Hubert już przynajmniej pół godziny temu powienien wrócić, chyba że obrał dłuższą trasę, chcąc pobić swój poranny rekord. Nieustannie podnosi sobie poprzeczkę. Ja z kolei lubię czekać na niego ze śniadaniem. Mogę robić je zawsze, tylko, żeby nie zmuszał mnie do biegania.

Gdy niosę tacę, kątem oka zauważam coś białego przy stoliku kawowym. Najpierw ustawiam wszystko na stole i zaciekawiona wracam do stolika.

Złożona na pół biała kartka stoi oparta o wazon z kwiatami. Wyraźnie widnieje na niej napisane czarnym długopisem moje imię. Hubert nie należy do romantyków i nigdy nie zostawia mi żadnych tego typu liścików, lecz rozpoznaję jego pismo, pomimo że są to duże drukowane litery. Rozkładam kartkę podekscytowana, ale jak tylko czytam pierwszy wyraz, mam wrażenie, że podłoga rozchodzi się pode mną, a ja wpadam w czarną otchłań.

"Odchodzę. Nie szukaj mnie."

HUBERT

Co to ma znaczyć? Nic z tego nie rozumiem. Czy to jakiś ponury żart?

Czytam ponownie, ale napływające łzy zamazują ostrość widzenia. Łamią mi się kolana, a serce zaczyna walić jak szalone. Głowa mam wrażenie, że mi eksploduje. Nadal nie mogę w to uwierzyć. To nie dzieje się naprawdę. To jakiś pieprzony koszmar, z którego zaraz się wybudzę.

- Jeden, dwa, trzy - liczę na głos w nadziei, że to w jakiś sposób zwróci mi rozum i unormuje nadchodzący atak paniki, serca, lub natychmiastowy mój zgon.

Zaczynam coraz szybciej oddychać, a ciężko bijące serce chyba zaraz wyrwie mi się z piersi.

Przez chwilę, która może trwa kilka sekund, a może całą wieczność, stoję jakby wrośnięta w podłogę. Jakby mnie sparaliżowało od czubka głowy po palce u stóp.

Nagle doznaję ocknienia. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to telefon. Podrywam się błyskawicznie, i jak tylko najszybciej potrafię, biegnę z powrotem do sypialni. Zdyszana dopadam do komórki. Gorączkowo wybieram numer Huberta.

Brak sygnału. Włącza się poczta.

Podejmuję kolejne próby, lecz bezskuteczne.

- Ja pierdolę! - wyję z niemocy i rzucam telefon na łóżko. - Nie wierzę, nie wierzę - powtarzam.

Chodzę nerwowo po pokoju. Adrenalina napędza nawał myśli, a wyobraźnia zaczyna je kreować. Nie mam pojęcia co robić. Nie potrafię racjonalnie myśleć.

W panice otwieram część szafy Huberta. Widok rujnuje moje serce. To nie może być prawda. Brakuje jego rzeczy. Może nie wszystkich, bo zostały marynarki, ale gołym okiem widzę, że ubrania codzienne zniknęły. Otwieram kolejno szuflady z bielizną. Jej również w większości nie ma.

- Niczego, kurwa nie ma!

Złość z niedowierzaniem przeplatają się w mojej głowie. Stado pytań galopuje jak tabuny rozpędzonych bizonów. Jak to możliwe? Kiedy zabrał to wszystko? Niczego w nocy nie słyszałam. Miałam wrażenie, że Hubert przez cały czas spał obok mnie. Czułam jego obecność.

Staram się przypomnieć sobie, w jaki sposób zakończył się nasz wieczór. Pamiętam, że miał wczoraj stłuczkę, ale dobrze się czuł i na nic nie narzekał. Powiedział tylko, iż musi oddać auto do naprawy i nie wracaliśmy już do tematu. Wieczorem normalnie zjedliśmy kolację, wypiliśmy po lampce wina, po czym Hubert jeszcze poszedł do swojego pokoju na szybkie spotkanie online. Przynajmniej tak mówił, bo zasnęłam zaraz po tym, jak usnął Michałek i czułam tylko, jak Hubert wślizgnął się do łóżka. W nocy około drugiej wstawałam do synka, żeby dać mu butelkę i musiałam wziąć tabletkę przeciwbólową, ponieważ bolała mnie głowa. Pamiętam, że Hubert spał obok, jak wróciłam do łóżka. Co prawda było ciemno i może nie zawsze śpimy wtuleni w siebie, ale po powrocie jestem pewna, że spał na swojej połowie.

W takim razie, kiedy on to wszystko zrobił? Dlaczego nic nie usłyszałam, nie przebudziłam się? Mam bardzo czujny sen. Zastanawiam się, czy zachowywał się jakoś podejrzanie, albo chociaż trochę dziwnie w ostatnim czasie. Przecież odejście od rodziny i to jeszcze trzy miesiące przed ślubem nie przychodzi do głowy ot tak, w sekundę. Na pewno myśli się o tym wcześniej. To zbyt poważna decyzja. A w dodatku w taki gówniarski sposób? To do Huberta zupełnie niepodobne. Jest człowiekiem z klasą, do tego adwokatem i wie jak załatwiać takie sprawy. Chociaż spróbować mediacji, dogadania się. Nie wiem, cokolwiek, a nie uciekać nie wiadomo kiedy, nie wiadomo dlaczego. Co teraz z naszym ślubem, co teraz z naszym synem? Jezu, jego też się wyrzekł i porzucił? Nie mieści mi się to w głowie. A może chciałam wyjść za mężczyznę, którego kompletnie nie znałam?

Nagle rozlega się płacz Michałka. Zbieram się w sobie. Muszę się uspokoić i być dzielna dla dziecka. Ono mnie teraz potrzebuje. Wychodzi na to, że tylko ja mu zostałam.

Czas spędzony z synkiem na tyle mnie uspokaja, że powoli zaczynam zbierać myśli. Co prawda nadal jestem w rozsypce, ale nie mam zamiaru siedzieć z założonymi rękami. Muszę działać. Muszę dowiedzieć się dlaczego Hubert nas zostawił. Muszę wiedzieć na czym stoję. Przecież Michałek potrzebuje ojca. Nie pozwolę, żeby tak to się skończyło. A co z naszym ślubem? Mam wszystko odwołać, salę, gości? Te dwa krótkie zdania niczego nie wyjaśniają.

Co za syf!

Zostawiam synka bawiącego się klockami, a sama zanim komukolwiek powiem co zrobił Hubert, zamierzam sprawdzić monitoring. W tym celu zabieram swojego laptopa i siadam przy kuchennej wyspie, tak, aby widzieć Michałka. Loguję się do systemu i sprawdzam wczorajszą datę.

Pojawia się dziwny komunikat - podgląd niedostępny.

Cofam datę do jeszcze poprzedniego dnia. Pojawia się auto Gabriela przed bramą. Widzę jak idzie do drzwi wejściowych, ale przewijam dalej. Ciekawe, czy kamery zarejestrowały moment, gdy upadłam? Próbuję odnaleźć chwilę mojego wyjścia przed dom, lecz tu obraz się urywa. Przewijam w tą i z powrotem, szukając czegokolwiek. Nie ma nic więcej. Pojawia się czarny obraz. Czyżby jakaś awaria? Pewnie przez tą burzę. Może zrobiła jakieś zwarcie lub latające gałęzie uszkodziły kamerę. Sprawdzam ponownie i okazuje się, że obraz nagrał się tylko do momentu zerwania się burzy. Nawet mnie nie widać. Jedynie Gabriel pracujący przy bramie, a czasem, kiedy chodzi do garażu po narzędzia.

- Co za pech - syczę przez zęby i pocieram skronie ze zdenerwowania.

Jestem w kropce. Niestety jedyną osobą, z którą najlepszy kontakt ma Hubert, jest jego brat. On musi coś wiedzieć. W końcu spędzają ze sobą tyle czasu, więc nie wierzę, że o niczym Hubert mu nie mówił. Chociaż dzieli ich piętnaście lat różnicy, to odkąd pamiętam byli dla siebie również najlepszymi kumplami. Na pewno od zawsze Hubert starał się zastąpić Gabrielowi ojca, który zostawił ich, kiedy mój narzeczony miał dwadzieścia lat, a Gabriel zaledwie pięć. Wychowywała ich matka. Przynajmniej starała się, ale tylko udawało jej się to do pewnego momentu. Do czasu aż nie zachorowała.

Myślę, że wpływ na ich zaciśnięcie relacji, zwłaszcza w ostatnich miesiącach, bez wątpienia miało nagłe rozstanie Gabriela z narzeczoną. Nie wiem, jak to przeżył. Hubert mało mi mówił na ich temat i co właściwie było przyczyną. Nawet nie zdążyłam poznać tamtej dziewczyny. Widziałam ją jedynie przypadkiem i to w aucie. Wiem o niej niewiele.

Przegryzam wargę, ale muszę to zrobić. Muszę zadzwonić do Gabriela. Nie zastanawiam się nad tym dłużej, tylko wybieram numer.

- Halo? - odzywa się już po drugim syngale.

- Część, Gabriel.

- Co słychać, Luiza?

- Słuchaj, nie wiem jak to powiedzieć, ale nigdzie nie ma Huberta! - krzyczę do słuchawki.

- Jak to?

- Nie mam pojęcia co się stało. Nie ma jego rzeczy i jeszcze ten list... - opowiadam, ale głos mi się załamuje.

- Jaki list? - pyta zdzwiony, a przynajmniej odnoszę takie wrażenie.

Szlocham. Puszczają mi nerwy.

- Luiza... - jego ton zmienia się na bardziej poważny.

- Może chociaż tobie coś mówił? - dukam.

- Jesteś w domu?

- Tak.

- Już jadę. Porozmawiamy.

- Ale o co chodzi? Gabriel, powiedz mi gdzie jest Hubert?

- Nie mam pojęcia. Może będzie lepiej jeśli przyjadę.

- Naprawdę? Nie musisz.

- Jesteś sama?

- Tak. Michałek się bawi.

- Na pewno nie jest ci łatwo. Jesteś w szoku. Przynajmniej pobędę z młodym, a ty zastanowisz się na spokojnie, ochłoniesz.

- Nie fatyguj się. Poradzę sobie. Zadzwonię do siostry - odpowiadam, ale jednocześnie przypominam sobie, że Julka ma dzisiaj wyjazd do Karpacza.

- Luiza, jesteś tam?

- Tak, tak. Jeśli to nie będzie dla ciebie problem.

- Żaden. Już jadę. - Kończy połączenie.

Momentalnie żałuję swoich słów i tego, że w ogóle zadzwoniłam do niego. Chyba nie mam ochoty pokazywać się komukolwiek w takim stanie, a już tym bardziej Gabrielowi. Jestem roztrzęsiona, czerwona i zapuchnięta od płaczu. Poza tym jeśli on nie ma pojęcia co z Hubertem, to mi w niczym nie pomoże. No chyba, że wypytam go o ich ostatni dzień, gdy byli na strzelnicy. Może przypomni sobie o czymś, na co wcześniej nie zwrócił uwagi. Może coś więcej będzie wiedział o tej stłuczce.

Zerkam na niczego nieświadome dziecko, które bawi się zupełnie bezstrosko, podczas gdy mi wali się świat.

______

Hejka,
Jak myślicie, Hubert zostawił ją dla innej?
A może coś innego się wydarzyło? 🤔

Do następnego 💋

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top