4.

Otwieram ciężkie powieki, ale zaraz ponownie je zaciskam. Zanim dom zacznie tętnić życiem, pozwalam sobie jeszcze na chwilę błogiego lenistwa.

Mimowolnie moja ręka wędruje na tył głowy tuż nad potylicę. To tam mnie uderzyła ta cholerna gałąź, ale dopiero teraz wyczuwam pod palcami opuchliznę. Na szczęście nie odczuwam już bólu i nie zaprzątam sobie głowy tym, co się wydarzyło wczoraj.

Otulam się szczelniej kołdrą, bo wcale nie chce mi się wychodzić z łóżka. Najchętniej zakopałabym się w nim na dłużej, tym bardziej że dzisiaj jest sobota. Na pewno Hubert zaraz wróci z porannego joggingu, więc mam chwilę. Ponadto z elektronicznej niani nie dotarły do mnie jeszcze żadne odgłosy, świadczące o tym, że Michałek już zrobił sobie pobudkę.

Wyciągam ręcę na boki i rozciągam się z głośnym westchnieniem. Nagle lewą ręką napotykam na coś. Szybko odwracam głowę i ze zdziwienia robię wielkie oczy. Nie do wiary, Hubert jeszcze śpi. Czyżbym ubudziła się przed nim?

Spoglądam na zegarek ustawiony na szafce nocnej. Okazuje się, że jest prawie siódma. To bardzo dziwne, iż o tej porze zastaję go w łóżku.

Postanawiam wykorzystać niebywałą okazję. Ostatnio brakuje mi bliskości z Hubertem, toteż podsuwam się bliżej niego. Śpi jak zwykle na wznak i jak zawsze w koszuli, więc powoli zaczynam odpinać jej guziki, zaczynając od góry. Kiedy jestem już na ostatnim, Hubert nagle się porusza i mruczy coś niezrozumiale pod nosem. Spoglądam na niego. Zauważam jak rozciąga usta w uśmiechu, ale wcale nie otwiera oczu. Wydaje jeszcze cichy pomruk. Zachęcona idę o krok dalej. Palcami wędruję pod linię gumki od spodni piżamy. Hubert lekko się wzdryga. Wiem, że ma łaskotki, więc muszę uważać, aby ich nie wywołać. Z tego powodu jednym posuwistym ruchem docieram w miejsce, do którego chciałam. Zaciskam dłoń na jego członku, który momentalnie zaczyna pulsować pod wpływem dotyku. Jeśli sprawiam mu przyjemność, to idę dalej. Lecz w pewnym momencie moja ręka zostaje unieruchomiona.

- Luiza - szepcze Hubert, wcale nie otwierając oczu. - Która godzina? - pyta ochryple.

- Nieważne. Dzisiaj mamy wolne - odpowiadam powoli, tak jakbym była gotowa na coś więcej.

Hubert unosi głowę, i zamglonym wzrokiem szuka zegarka.

- O, cholera - cedzi przez zęby. - Muszę lecieć.

- Gdzie?

- Pobiegać.

- Chyba żartujesz? - oburzam się. - Oboje mamy wolne. Zaraz sobie pobiegasz - dodaję i zaczynam składać drobne pocałunki na jego klatce piersiowej. Od razu wyczuwam, jak napina mięśnie, po czym wciąga powietrze nosem. Wiem, że lubi, kiedy tak robię.

- Igrasz z ogniem - mówi, na co tylko uśmiecham się przebiegle. Nie przerywam swojej czynności, a dodatkowo przyspieszam ruchy ręką.

Hubert nie daje mi większego pola do popisu i rzuca się na mnie niczym wygłodniały zwierzak. Przyszpila mnie do materaca, a jego ręce błądzą po moim ciele. Wyginam plecy w łuk, chcąc mu dać łatwiejszy dostęp. Pragnę mu oddać całą siebie. Upajam się naszą intymną chwilą, która oddziela nas od całego świata.

Kochamy się tak, jak już od dawna nie pamiętam - dziko, szybko, ale jednocześnie z wielką namiętnością, z pełnym oddaniem i zaangażowaniem.

- Kocham cię - szepczę po wszystkim, gdy leżymy jeszcze spleceni w objęciach.

- Ja ciebie bardziej - wyznaje, głaszcząc moje plecy.

Hubert na szczęście nawet już nie wraca do tematu joggingu. Cieszę się, że nadal jestem dla niego na tyle atrakcyjna, że potrafię rozpalić w nim uśpioną namiętność.

- Pojedziesz dzisiaj ze mną do Wrocławia na przymiarkę sukni? - pytam z opartą brodą o jego pierś. - Chciałabym wybrać jeszcze dodatki, jak buty, welon.

- A nie możesz zabrać Julki? Na pewno lepiej ci doradzi. W takich sprawach kobiety mają większe pojęcie.

- Ale to nasz ślub. Chciałabym, żeby to był nasz wybór, żeby nam się podobało - nalegam.

- Kochanie, masz doskonały gust. Jestem przekonany, że to, co wybierzesz, na pewno też mi się spodoba. Zresztą wyglądałaś prześlicznie w tamtej sukni.

- Nie ułatwiasz - syczę.

Akurat w kwestii związanych z wyborem sukni nie jestem przesądna i uważam, że nie ma w tym nic złego, jeśli narzeczony pomaga w jej wyborze. Hubert już mnie widział w tej jedynej.

- Dobra, dość leżenia. - Cmoka mnie w czoło i wyskakuje z łóżka. - Jakby co, to dzwoń do mnie, ale wybieram się z Gabrielem na strzelnicę, więc nie od razu będę mógł odebrać. A propos, mówił mi, co się wydarzyło wczoraj - zwinnie zmienia temat.

Zamieram, ale nie daję po sobie niczego poznać.

- A tamto? Nic takiego. Już zapomniałam. Nie zaprzątaj sobie tym głowy - odpowiadam lekko urażona faktem, iż wybiera strzelanie ponad mnie. Natomiast on chyba nie odbiera tego w ten sposób, gdyż tylko przytakuje, po czym kieruje się do naszej łazienki. Z tego również wynika, że chyba Gabriel nie powiedział mu o wszystkim, w przeciwnym razie Hubert nie przeszedłby tak szybko do porządku dziennego. Z całą pewnością bardziej drążyłby temat.

Niekiedy sami kreujemy w swoich głowach najgorsze scenariusze, zapętlamy się, jesteśmy zlęknieni, a po czasie okazuje się, że życie wcale nie idzie w taką stronę. Obiera całkiem inny tor wydarzeń. Tylko nie potrzebnie tracimy energię na rozmyślaniu. Muszę w końcu przyswoić tę prawdę powtarzaną niegdyś przez moją babcię i przestać niepotrzebnie panikować.

_____

Podchwycam pomysł i na wypad do miasta umawiam się z siostrą. Czeka na mnie o pierwszej już na miejscu w salonie sukien ślubnych. Znajduje się on niedaleko naszego domu rodzinnego we Wrocławiu, w którym Julka stale mieszka. Cieszę się, że mogę na nią zawsze liczyć. Co prawda w tygodniu jest zabieganą studentką stosunków międzynarodowych, ale w weekendy często się widujemy.

- Lu, już nie mogę się doczekać, jak wszyscy zobaczą cię w tym welonie hiszpańskim. Jest przepiękny i podkreśla twój południowy typ urody. Hubert chyba padnie z wrażenia - oznajmia podekscytowana Julka, gdy siedzimy po wszystkim w rynku w jednej z kawiarni.

- Chciałam, żeby ze mną jechał, ale umówiony był z Gabrielem, więc...

- Zwariowałaś? - oburza się siostra. - Wystarczy, że już widział cię w sukni. Teraz to szczęka mu opadnie. Element zaskoczenia murowany.

- Może masz rację.

- Wiem co mówię. A słuchaj? - zmienia ton. - Wiesz może, czy Gabriel ma kogoś, to znaczy, czy będzie z osobą towarzyszącą?

- Hmm... nic mi na ten temat nie wiadomo. W sumie nie pytałam. Może Hubert będzie coś wiedzieć. Ostatnio spędzają ze sobą sporo czasu.

- Jakby co, to wiesz... możesz szepnąć mu słówko - mówi z rozmarzoną miną i znacząco puszcza oczko.

- Nie ma sprawy. Gabriel to świetny chłopak. Na przykład wczoraj tak naprawiał naszą bramę, że aż złapała go burza i całkowicie przemókł - opowiadam, chociaż nie zdradzam całej prawdy. Nawet siostrze wolę nie mówić o tym, jak mnie niósł. Oszczędzę jej tego.

- Kurczę, taki fajny facet, do tego nieziemsko przystojny i nie może trafić na porządną kobietę. Aż dziwne. Tamta, jak jej było...? - Szuka w myślach.

- Otylia.

- A fakt. Jakbym mogła, to własnoręcznie wytargałabym ją za te rude kudły i powiedziała, co o niej myślę. Jak ona mogła zostawić go trzy tygodnie przed ślubem? Nawet nie wyobrażam sobie jak się czuł. Pewnie ma jakiś uraz, traumę do kobiet, jeśli minęło pół roku i nadal z nikim się nie związał - wzdycha.

- Widocznie nie byli sobie pisani - wtrącam.

- Masz rację. Jak to mówią: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. - Uśmiecha się radośnie. - Może czeka właśnie na mnie?! - wręcz głośniej akcentuje.

Uwielbiam moją siostrę. Jest taka bezpośrednia, co prawda czasami mogłaby się ugryźć w język, ale taką ją kocham i nie zamieniłabym na żadną inną. Cieszę się, że mamy ze sobą świetny kontakt. Pomimo że jestem o pięć lat starsza i wcześnie zostałyśmy sierotami, to nigdy nie chciałam jej matkować. Oczywiście poniekąd musiałam być ojcem i matką w jednym, ale przede wszystkim stawiałam na przyjacielską relację. Mogła zawsze na mnie liczyć i zwrócić się z każdym problemem.

Dopijam ostatni łyk cappuccino.

- Dobrze, kończ swoją kawę i jeszcze zdążę cię podrzucić - proponuję, szukając karty płatniczej w czeluściach torebki.

- Poczekaj - mówi raptownie.

- O co chodzi? - Podnoszę wzrok.

- Nie nic, chyba mi się przewidziało. - Julka macha ręką, ale patrzy gdzieś za moje ramię.

- Co takiego?

- W pierwszej chwili myślałam, że to Hubert, ale facet musiał być łudząco do niego podobny.

- Gdzie? Który? - Oglądam się za siebie.

- Skręcili w Kuźniczą. Ale przecież mówiłaś, że Hubert jest z Gabrielem, a tamten szedł z jakąś kobietą.

Nie wiem, co mam o tym myśleć. Lepiej w myśl zasady, po prostu nie zakładać najgorszych wizji i zostawić to.

- Przepraszam - odzywa się Julka z wyraźnie speszoną miną.

- Nic się nie stało. Każdy ma swojego sobowtóra. Pamiętam, jak kiedyś twój chłopak, chyba Marek mu było, w liceum pomylił ciebie z taką dziewczyną z innej klasy.

- Nawet mi nie przypominaj. To było straszne jak podszedł do niej i na moich oczach na przywitanie, całkiem z zaskoczenia, dał jej soczystego buziaka. Gęsto się wtedy tłumaczył, bo faktycznie zaskoczenie było level hard. Ale masz rację byłyśmy z tą dziewczyną identyczne, prawie jak bliźniaczki. - Kręci głową z rozbawieniem.

W drodze powrotnej kilkukrotnie próbuję dodzwonić się do Huberta, jednak bezskutecznie. Ale przecież miał być na tej strzelnicy, więc pewnie nie słyszy.

Kiedy skręcam w szutrową drogę prowadzącą do naszego domu, mijam auto, za kierownicą którego znajduje się kobieta. Zwracam na nią uwagę, dlatego że na głowie ma coś w rodzaju turbanu lub chusty, ale przede wszystkim, dlatego że rzadko ktoś tędy jeździ. Co prawda obok młyna przebiega ścieżka, lecz bardziej nadaje się na piesze wycieczki lub rower. Podejrzewam, że była to jakaś zagubiona turystka. W okolicy nawet nawigacja się gubi.

- Wróciłam - rzucam w przedpokoju i od razu zamieniam swoje szpilki na wygodne kapcie. Odwieszam torebkę, a plik kluczy rzucam do talerza, stojącego na szafce z butami.

- Mama! - głos mojego synka roznosi się dookoła.

- Tak mamusia już wróciła i już nigdzie nie jedzie. Zaraz pójdziemy sobie na spacer - mówię, biorąc go na ręcę. Przytulam i obcałowuję synka po główce, jakbym nie widziała go całe wieki.

- Pani Luizo, to ja już pójdę. Przed pani przyjściem Michałek zjadł obiadek - opowiada niania.

- Dziękuję, pani Jolu. Tylko mam pytanie. Czy nie było u nas nikogo? Przed chwilą mijałam jakąś kobietę w aucie.

- Nie. Nie było tutaj żadnej kobiety. Nikt nie dzwonił.

- Dobrze, w takim razie dziękuję i do poniedziałku.

- Do widzenia. Pa, Michałku - żegna się pani Jola, machając do nas.

Zostajemy sami. Przebieram się w wygodniejsze ubrania, jem w końcu obiad. Kiedy wkładam małego do spacerówki, słyszę dźwięk komórki.

- Co tam? - odzywam się pierwsza, widząc, że to Hubert.

- Luiza, widziałem, że dzwoniłaś parę razy. Przepraszam, ale miałem stłuczkę. Nic poważnego się nie stało. Tylko czekaliśmy na policję dwie godziny i nie chciałem cię martwić - tlumaczy Hubert. Jego głos wydaje mi się lekko poddenerwowany.

- Stłuczkę, gdzie?

- O wszystkim zaraz ci opowiem. Już jadę.

- No dobrze. Wychodzimy właśnie na spacer.

- To na razie.

Gdy tylko Hubert zatrzymuje się autem na podjeździe, jeszcze jestem z Michałkiem na dworze. Od razu zauważam wgniecenie na lewym boku auta. Może nie jest jakieś ogromne. Bardziej rzuca się kilka zarysowań, które rozciąga się nad nadkolem.

- Nic ci nie jest?! - podnoszę głos z przejęcia i podbiegam do narzeczonego.

- Naprawdę kochanie, nie masz czym się martwisz. Jak to mówią: się wyklepie. A ja, jak widzisz jestem cały i zdrowy - odpowiada, pokazując na siebie.

Rzucam mu się na szyję w przypływie nagłych emocji.

Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo kruche jest nasze życie, i że w sekundę może nam się ono całkiem odmienić. Jestem wdzięczna za to, co mam i za to, iż nadal mogę cieszyć się moim ukochanym. Wtulam się w niego mocniej, a pomiędzy nasze nogi wchodzi Michałek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top