3.
Pomimo pięknego dnia, niebo nagle zostaje zasnute przez ciemne chmury. Najpierw zrywa się porywisty wiatr, a za chwilę da się słyszeć pierwsze ciężkie krople deszczu. Dziwne, że Gabriel nie wraca. Już od przeszło dwóch godzin dłubie przy bramie i nawet na moment nie zrobił przerwy. Muszę spawdzić jak mu idzie, a najlepiej zawołać, zanim zacznie się jakaś zawierucha.
Niestety z trudnością otwieram drzwi wejściowe. Co prawda są drewniane i masywne, ale czuję opór spowodowany wiatrem. Wychylam się powoli. Silny podmuch raptownie rozwiewa mi włosy na wszystkie strony. Sądząc po czarnych chmurach, które kumulują się niemal nad głową, nadciąga potężna burza. W oddali słychać już grzmoty.
- Gabriel! - wołam przed siebie, ale wcale go nie widzę.
Robię kilka kroków wzdłuż chodnika i rozglądam się wokół. Gdzie on się podział?
Szkoda, że widok na tę część bramy, przy której mieści się skrzynka z napędem, zasłaniają drzewka i krzewy z rabaty. Muszę podejść dalej.
Nagle zrywa się tak silny wicher, iż z trudnością utrzymuję równowagę. W powietrzu zaczyna wirować piasek, aż kłuje w oczy. Zastanawiam się, czy może rozsądniej będzie, jeśli się wycofam, ale postanawiam zrobić jeszcze kilka ostatnich kroków.
W pewnej chwili coś mocno uderza mnie w tył głowy. Moją czaszkę rozdziera przeszywający ból. Z ust mimowolnie ulatuje mi głośne jęknięcie, i w tym samym czasie wydaje mi się, że na moment tracę świadomość. Nie jestem w stanie kontrolować swojego ciała. Czarna plama przesłania mi cały widok. Upadam bezwiednie.
Gdzieś w oddali słyszę, jak ktoś woła moje imię. Znajomy głos, lecz nie potrafię wydobyć z siebie ani słowa. Dziwne, że nie czuję bólu, tylko jestem odrętwiała. Nie potrafię zapanować nad własnym ciałem. Próbuję się podnieść. Nie daję rady. Co jest grane?
- Luiza! Słyszysz mnie? - Wyraźnie dociera do mnie pytanie Gabriela, który pojawia się dosłownie znikąd.
Tylko potwierdzam skinieniem głowy, ale mam wrażenie, że zamieniam się w stukilowy głaz. Próbuję skupić wzrok na pochylonej nade mną twarzy.
- Dasz radę iść? - dopytuje i pochyla się jeszcze niżej.
Gramolę się, aby wstać. Bez skutku. Nagle powietrze przedziera huk pioruna. Wzdrygam się, ale tak naprawdę, gdybym tylko mogła, zwiewałabym stąd ile sił. Od dziecka przeraźliwie boję się burzy z piorunami. Do tego ten wypadek ojca.
- Lepiej się nie ruszaj - mówi stanowczo Gabriel.
Po czym nie mija sekunda, a ja momentalnie zostaję uniesiona.
Zaraz, czy właśnie przed chwilą Gabriel wziął mnie w swoje ramiona?
Dopiero teraz odczuwam przeszywające zimno. Dostaję gęsiej skórki, ale nie wiem, czy przez fakt, że jestem kompletnie przemoczona, czy przez nagłą bliskość z Gabrielem. Dobrze, że nie ma Huberta, bo nie potrafiłabym mu spojrzeć w oczy. Co by sobie pomyślał, jakby zobaczył swoją narzeczoną w objęciach brata i to jeszcze niesioną na rękach? Aż strach pomyśleć. Ale przecież, to był wyłącznie niefortunny incydent, a Gabriel mi tylko pomaga.
Gabrielowi jakimś cudem szybko udaje się nacisnąć klamkę i kopniakiem otworzyć drzwi do domu.
- O, rany boskie?! Co się stało? - woła przelękniona pani Jola i podbiega do nas.
Oby tylko nie wydała mnie przed Hubertem. Jeszcze bardziej czuję się zażenowana. Niech on w końcu już mnie postawi.
- Pani Jolu, proszę przynieść ręczniki oraz ciepły koc - nakazuje Gabriel ze stoickim spokojem i powoli układa mnie na sofie w salonie. Nareszcie jestem uwolniona z jego ramion.
Podnoszę głowę, żeby spojrzeć na niego, ale jedyne co widzę, to poważną i wyraźnie zdenerwowaną minę. Gdy się tak nade mną pochyla, jego jabłko Adama skacze w zawrotnym tempie. Jego przyspieszony odddech owiewa mi twarz. Szczękę zaciska do tego stopnia, że aż pulsują mu mięśnie na policzkach i szyi.
Dlaczego tak bardzo się denerwuje? Przecież nic poważnego się nie stało.
- Boli cię coś? - pyta mężczyzna, przyglądając mi się uważnie, po czym przez chwilę przeskakuje wzrokiem po całym moim ciele.
- Nic mi nie jest. Naprawdę dobrze się czuję - próbuję go uspokoić i może też poniekąd samą siebie.
Myśl, że niósł mnie na rękach brat narzeczonego, nie daje mi spokoju. Ze wstydu wstrzymuję oddech, a zaraz po tym wypuszczam nagromadzone powietrze.
- Nie boli cię głowa? - pyta Gabriel, nawet na sekundę nie spuszczając ze mnie wzroku. Wpatruje się tymi swoim ciemnymi oczami, tak jak gdyby wcale mi nie wierzył, jakby wręcz chciał zajrzeć w głąb mojej duszy.
Odgarnia mi z czoła i policzków przyklejone mokre pasma włosów, obserwując każdy fragment mojej twarzy.
Przechodzą mnie na nowo cholerne ciarki. Spoglądam niżej na swój dekolt, bo jedna myśl nie daje mi spokoju.
No pięknie, tak jak przypuszczałam. Pod przemoczoną koszulką idalnie odznaczają się moje sutki.
O, Boże, one stoją sztywno na baczność, jakby domagały się uwagi.
O, ja, pieprzę. Jaki wstyd? Szkoda, że wcześniej nie narzuciłam na siebie swetra, bluzy czy cokolwiek, co by mnie zasłoniło.
- Cała drżysz - zauważa, ale jego głos jest jakoś nienaturalnie ochrypły.
Wyczuwam nad nami dziwną atmosferę.
- Już lecę z pomocą i nawet termofor udało mi się znaleźć. - Niezręczną chwilę na szczęście przerywa pani Jola.
- Jest mi lepiej. Naprawdę - mówię, starając się nie ukazywć przytłoczenia, jakie wywiera na mnie to jedno irytujące spojrzenie.
- Proszę. - Kobieta podaje mi ręczniki.
Od razu pospiesznie się wycieram, Trochę tak mi głupio robić to na kanapie.
- Pójdę do łazienki, przebrać się. Poważnie nic mi nie jest. - Staram się podnieść, lecz jednym stanowczym ruchem zostaję powstrzymana.
Silna ręka Gabriela ląduje na moim ramieniu. Chyba oczy latają mi na wszystkie strony, bo już sama nie wiem na czym mam się skupić.
- Luiza, nie wykonuj nagłych ruchów. Nie podnoś się. Trzeba obserwować, czy nie masz wstrząśnienia mózgu. Uderzyła cię w głowę spora gałąź. Wszystko widziałem, bo akurat wychodziłem z garażu - tłumaczy Gabriel, bez przerwy pochylony nade mną. Nie czuję się z tym komfortowo.
Ogólnie czesto nas odwiedza, ale rzadko z nim rozmawiam. Z Hubertem zawsze mają coś do zrobienia i razem gdzieś znikają. Dobrze, że Gabriel przynajmniej z małym złapał świetny kontakt. Michałek przepada za wujkiem. Ale nigdy nie patrzyłam na Gabriela inaczej, niż na brata mojego przyszłego męża. Poza tym wiem, że wpadł w oko mojej siostrze, a do nie tak dawna sam planował ślub, z jak się okazało już niedoszłą narzeczoną. Rzuciła go kilka tygodni przed ślubem.
- Szukałam cię, ponieważ nie wracałeś, a zerwał się intensywny deszcz i myślałam... - w ostatniej chwili przerywam tę żałosną paplaninę. Chyba faktycznie coś mi się stało w głowę, gdyż zaczynam gadać jak ogłupiała.
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze, tylko proszę odpoczywać - wtrąca się pani Jola. - Ja już ją przypilnuję - dodaje, patrząc na Gabriela, a następnie narzuca na mnie koc.
- Widzę, że jesteś w dobrych rękach, ale myślę, że trzeba zadzwonić po pogotowie - odzywa się Gabriel, po czym prostuje się i wyciąga z tylnej kieszeni spodni komórkę. Drugą ręką odgarnia z czoła mokre włosy.
- Ale naprawdę już całkiem normalnie się czuję. Nie mam zawrotów, mdłości, podwójnego widzenia, czy zaburzeń orientacji - wymieniam, zresztą zgodnie z prawdą.
- Pani Luizo, może to dobry pomysł. Zadzwońmy. - Pani Jola popiera Gabriela, co wcale mi się nie podoba.
Przede wszystkim nie uśmiecha mi się jeździć po szpitalach, a do najbliższego jest czterdzieści kilometrów. Zanim by mnie przyjęli, to pewnie minęłyby wieki. Absolutnie nie ma takiej opcji.
Moja mina chyba wyraża więcej, niż bym chciała, gdyż nagle Gabriel ponownie wtrąca:
- To obiecaj, że jeśli tylko gorzej się poczujesz, pani Jola od razu zadzwoni po pogotowie.
- Obiecuję - zgadzam się tylko dla świętego spokoju.
- Na mnie już pora. Brama powinna działać. Zresztą zaraz zadzwonię do Huberta i mu o wszystkim powiem - oznajmia, zerkając na telefon, który nadal trzyma w dłoni.
Przytakuję, chociaż w duchu mam nadzieję, że nie wyzna mu całej prawdy z dzisiejszego zdarzeni. Aż robi mi się niedobrze na samą myśl. Nigdy nie dałam Hubertowi żadnych powodów do zazdrości. Pamiętam tylko jeden mały incydent. Kiedyś w klubie na chwilę odszedł do baru, a wtedy do mnie zaczął przystawiać się jakiś nachalny typ. Poraz pierwszy widziałam tak wściekłego Huberta. O mały włos nie doszło do rękoczynów. Na szczęście w samą porę rozdzielili ich ochroniarze. Nawet nie chcę wyobrażać sobie, do czego byłby zdolny mój narzeczony. Jestem pewna, że w stosunku do brata byłby bardziej powściągliwy. Przecież ma do niego pełne zaufanie.
- Będziesz jechał w taką pogodę? Poczekaj aż przejdzie - proponuję, ale po moich słowach Gabriel dziwnie się spina i spogląda ponownie na komórkę.
- Dbaj o siebie - rzuca i tak po prostu wychodzi, nawet się nie żegna.
Chciałam mu jeszcze zapronować coś ciepłego do picia, a na dodatek też był cały przemoczony. Widziałam jak koszula wręcz przykleiła mu się do ciała. Nie rozumiem jego zachowania.
Już po chwili pod kocem odczuwam przyjemne ciepło. Wtulam się w niego, a pani Jola podaje mi kubek z parującą herbatą. W tle szaleje burza.
- A gdzie Michałek? - pytam.
- Uciął sobie drzemkę.
Następnie przypominam sobie o papudze. Przecież klatkę wyniosłam na zewnątrz.
- A Frejka? - Rozglądam się za nią w panice.
- Zaczęła strasznie wrzeszczeć i w porę wyniosłam klatkę tutaj do pokoju obok - tlumaczy kobieta.
- Ach, już się bałam, że została na zewnątrz.
- Spokojnie, pani Luizo. Nad wszystkim panuję. Proszę odpoczywać i niczym się nie przejmować, i od razu mi mówić, gdyby gorzej się pani poczuła.
- Dziękuję. To dla mnie nieoceniona pomoc.
- Całe szczęście, że ten chłopiec pani pomógł - dodaje.
- Zajrzy pani do Michałka? - Zmieniam szybko temat.
Pani Jola odpowiada mi uśmiechem i odchodzi. Leżę szczelnie przykryta kocem. Nic nie poradzę, iż moje myśli ponownie wracają do niezręcznej sytuacji z Gabrielem. Ignoruję fakt pulsującego bólu, który kumuluje się z tyłu głowy. Tylko jedno nie daje mi spokoju - czemu, pomimo całego zażenowana zaistniałym wydarzeniem, odkrywam, że podoba mi się to, w jaki sposób poczułam się zaopiekowana? Jak to możliwe, że spodobała mi się bliskość i silne ramiona brata mojego narzeczonego? Ta myśl nie daje mi spokoju. Mam mętlik w głowie, pewnie z nadmiaru wrażeń. Lepiej będzie, jeśli skupię myśli na czymś innym. Zaraz na pewno mi przejdzie całe oszołomienie. Tylko burza w tle wcale mi nie ułatwia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top