17.

Spotkanie zajmuje mi więcej czasu, niż sądziłam. Na szczęście moje wizualizacje zostają dobrze przyjęte, ale omawianie ich szczegółów trwa wieki. Poza tym z powodu okropnego bólu głowy, trudno jest mi się skupić. Obstawiam, że to pokłosie koszmarów nocnych i ogólnie zbyt wielu emocji w ostatnim czasie.

Niestety tabletka przeciwbólowa średnio pomaga, ale z całych sił staram się wypaść jak najlepiej na rozmowie z przedstawicielami firmy deweloperskiej, których raptem jest cztery osoby. Pod koniec spotkania prezes zwalnia pozostałych i na podpisaniu kontraktu zostajemy już tylko we dwoje.

Okazuje się, że chodziłam do liceum z owym prezesem czyli synem dewelopera, który teraz razem z ojcem prowadzi jedną z większych inwestycji budowlanych pod Wrocławiem. Co prawda nie byliśmy w tej samej klasie, ale on był o rok wyżej. Ciekawe, czy mnie kojarzy? Raczej wątpie. Natomiast ja go dobrze zapamiętałam, bo tylko on jak nikt inny, robił spore zamieszanie na parkingu szkoły, przyjeżdżając co rusz innym wypasionym autem. Moja fascynacja nim brała się z tego powodu, że robił wszystko na przekór. Nie wpisywał się w ramy idealnego ucznia. Często wagarował i ponoć był stałym bywalcem u dyrektora, jak się domyślam nie na pogaduszkach. Może mógł szpanować dzięki bogatemu tatusiowi, ale wtedy mnie to nie obchodziło. Podziwiałam jego bezceremonialną odwagę. A teraz, proszę, jest wspólnikiem ojca. Poza tym wydoroślał, nabrał twardych, męskich rysów i naprawdę świetnie prezentuje się pod krawatem w granatowej marynarce oraz dobrze ostrzyżonych włosach z eleganckim przedziałkiem. W rozmowie wydaje się być bardzo profesjonalny i rzeczowy. Wątpię, żeby zostało mu coś z tamtego łobuza, chociaż jak widac nadal korzysta z pleców tatusia.

- My chyba chodziliśmy do tego samego liceum? - zagaduje w końcu, dłużej skupiając wzrok na mojej twarzy.

A wydawało mi się, że w szkole średniej stanowiłam jedynie tło.

- Wcale się nie zmieniłaś. - Nagle mężczyzna wyjeżdża z prywatą, której się nie spodziewałam.

Ton jego głosu zdaje się brzmieć bardziej swobodnie, a mowa ciała wyraża większe rozluźnienie. Do tego zaczyna opierać się o oparcie fotela oraz luzuje ciasno zapięty krawat.

Mam wrażenie, że wchodzimy w część nieoficjalną spotkania. Dotychczas siedzieliśmy w skupieniu, pochyleni nad wielkim biurkiem, szczegółowo omawiając projekty.

Prostuję się na swoim krześle, ale zanim cokolwiek odpowiem, biorę głęboki wdech.

- Bardzo możliwe - odpieram takim tonem, jakbym cierpiała na zanik pamięci.

Mężczyzna pewnie zastanawia się, co taka szara myszka tu robi. Toteż niespodziewałabym się, że ktokolwiek będzie mnie pamiętać z tamtych czasów, a tym bardziej nie Bartek Wroński - największy szpaner i lekkoduch w całej szkole, do którego wzdychała niemalże każda dziewczyna.

- Chodziłaś do "Trzynastki", prawda? - pyta, jakby chciał się upewnić w swoich przepuszczeniach.

- Zgadza się - przytakuję.

- To nadzwyczaj cieszę się na myśl o naszej współpracy. Na pewno się dogadamy, bo okazuje się, że mamy podobny gust. Wybieramy najlepsze jakościowo materiały z dbałością o najmniejszy detal - podkreśla ostatnie słowo, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Jego szyk może kiedyś odebrałby mi mowę, ale obecnie nie mam z tym problemu. Wcale mnie to nie peszy. Zawsze staram się zachować pełen profesjonalizm i nie poddawać się rozpraszaczom, jakim niewątpliwie jest osoba Bartka.

Zerkam tylko na palec serdeczny mężczyzny, ale po obrączce ani śladu. Muszę się lepiej przygotować do kolejnego spotkania i trochę sobie wyguglować o nim, skoro to dopiero początek naszej współpracy, a już odnoszę wrażenie, że próbuje roztaczać wokół swój czar.

- Czy jeszcze coś potrzebujemy ustalić? - pytam bez mrugnięcia, zwinnie zmieniając temat.

- Będziemy kontaktować się na bierząco. - Zerka na swój okazały zegarek na nadgarstku. - Sam nie wiem, kiedy nam tyle zeszło. W miłym towarzystwie czas umyka nie wiedzieć kiedy - dodaje, zaszczycając mnie śnieżnobiałym uśmiechem. Zbyt amerańskim jak na mój gust.

- Faktycznie, zeszło - przyznaję i zaczynam się niepokoić o czas mojego powrotu do domu.

- A więc witamy na pokładzie, nasza główna pani architekt.

Bartek wstaje i prężnie podchodzi do mnie, żeby uścisnąć mi dłoń.

- Jesteśmy w kontakcie. Moja asystentka tylko pod moją nieobecność będzie się z tobą kontaktować, a przy tak ważnej inwestycji wolę mieć osobiście wgląd na każdym etapie wykańczania. Mój ojciec dał mi pełną kontrolę i swobodę - wyjaśnia.

- Jasne. Rozumiem.

- Umieram z głodu. Może wyskoczymy coś zjeść? - pyta znienacka zupełnie rozluźniony.

- Bardzo się śpieszę. Dziękuję.

Nerwowo zbieram z blatu wszystkie kartki i wkładam do teczki, zostawiając tylko kopie, a laptopa wsuwam do torby.

- W takim razie do szybkiego zobaczenia, Luizo - wymownie i z pewnym błyskiem w oczach jeszcze raz podaje mi rękę.

- Do zobaczenia.

Żegnamy się, a ja w pośpiechu opuszczam biuro firmy. Najgorzej, że dochodzi już piętnasta, więc obawiam się, czy Gabriel zdąży na swoje lekcje. Próbuję dodzwonić się do niego, ale jego komórka milczy. Wysyłam szybką wiadomość, że dopiero wracam.

Droga do domu zajmuje mi prawie półtorej godziny. Podczas jazdy moje myśli nieustannie krążą wokół wydarzeń z nocki, zanim się położyłam i doświadczyłam najbardziej realistycznego snu w moim życiu. Ten niespodziewany pocałunek z Gabrielem kompletnie wyprowadził mnie z równowagi, ale to, co wydarzyło się we śnie, przeszło wszelkie prawa. Nie mogę o tym zapomnieć. Niektórzy wierzą, że sny przekazują nam jakieś istotne znaczenie. Zwłaszcza moja siostra jest w tym dobra, ale jej nie zamierzam się zwierzać. Już słyszę domysły jakim to Gabriel nie jest wspaniałym kandydatem na partnera, wprost wyśnionym.

Sama nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. O co tu chodzi? Czy mam się obawiać Gabriela? Tylko, że naprawdę zaczynam go coraz bardziej lubić. Może postradałam zmysły, ale nie mogę przestać o nim myśleć. Najlepszym wyjściem będzie zakończyć tę znajomość. Za każdym razem za bardzo przypomina mi Huberta. Poradzę sobie sama, a jeśli kogoś przyjdzie mi lepiej poznać, to lepiej, żeby był to kompletnie obcy facet, nie związany z moją przeszłością.

Z tym postanowieniem wracam do domu. Już od wejścia wita mnie cisza. Najpierw w przedpokoju zrzucam szpilki i przez chwilę rozmasowuję obolałe stopy. Odkrywam, że nabawiłam się przy okazji dwóch pęcherzy przy dużych palcach. Wieszam żakiet, zostając w samym beżowym topie i ołówkowej spódnicy.

- Jestem! - rzucam, ale odpowiada mi cisza.

Rozglądam się po całej otwartej przestrzeni salonu połączonego z kuchnią, ale jedyne co zauważam, to istny porządek. Nawet klocki, czy autka nie walają się po podłodze, jak to zwykle bywa. Po przeciwnej stronie salonu papużka siedzi nader spokojnie i skubie kolbę nasion, nie zwracając nawet na mnie uwagi. Wszystko w idealnym porządku. Nawet, gdy pani Jola mi pomaga, to nigdy tak nie jest.

Możliwe, że chłopaki są w ogrodzie, więc postanawiam zerknąć na zewnątrz.

Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, taras, schody prowadzące na trawnik, jak i wszystko co znajduje się w promieniu kilku metrów, mieni się wielobarwnymi bańkami mydlanymi. Mój mały chłopczyk biega za nimi i radośnie wykrzykuje:

- Mam ją! Moja!

Sprawcą tej balonowej inwazji jest oczywiście Gabriel. Najwidoczniej jemu również sprawia to wielką frajdę, bo oboje nawet nie zauważają mojego pojawienia się. Przysiadam na rattanowej kanapie i rozprostowuję na siedzisku obolałe nogi. Dopiero teraz zauważam, że obie kostki są potwornie obrzmiałe. Lekko się pochylam nad nimi i mocno rozmasowuję.

- Popatrz Michałku, mama wróciła! - woła Gabriel i już po chwili obaj znajdują się przy mnie.

Synek rozpościera rączki i próbuje się do mnie wdrapać. Sięgam, aby go podnieść i mocno przytulam.

- Hej, kochanie. Widzę, że świetnie się bawisz z wujkiem.

- Mami, tam. - Pokazuje rączką na ostatnie znikające bańki.

- Przepraszam, ale nie sądziłam, że tak długo mi zejdzie - zwracam się do Gabriela, który momentalnie przywołuje mi na myśl nocne sceny. Tym bardziej że lekko przemoczona od puszczania baniek koszulka, przykleiła mu się w kilku newralgicznych miejscach do klaty, podkreślając zarys mięśni.

- Coś się stało? - Zerka na moje nogi.

- Nie nic, wszystko dobrze. Nie przejmuj się mną, tylko gnaj na zajęcia.

- Ta opuchlizna nie wygląda, jakby się nic nie stało - oświadcza stanowczo, nic sobie nie robiąc z mojego późnego powrotu.

- Poradzimy już sobie. Prawda Michałku? Jeszcze raz wielkie dzięki.

- Taki obrzęk limfatyczny najlepiej mocno przedrenować - kontynuuje, a ja wmawiam sobie, że to jakiś żart.

Gabriel rozsiada się na krześle po przeciwnej stronie. Podsuwa się bliżej mnie, po czym tak po prostu przyciąga moją nogę i układa na swoim udzie. Skóra mnie mrowi w miejscu dotyku jego mocnych i dużych dłoni.

Jest mi bardzo niezręcznie, zwłaszcza że mogę świecić majtkami, bo nadomiar złego spódnica nieznacznie podsunęła mi się w górę. Automatycznie składam drugą stopę na wolnym skrawku siedziska, tuż obok uda Gabriela ufając, że niczego nie zdążył zobaczyć.

Michałek wczepia się we mnie i nie chce mnie puścić. Jestem w potrzasku.

- Spróbuj się rozluźnić - słyszę spokojny głos Gabriela.

Jak ja mam się w takich warunkach rozluźnić? Do licha, ja nawet skupić się nie mogę.

- Gabriel, co z twoimi lekcjami? - pytam stanowczo. Może to go powstrzyma.

- Zostały odwołane z powodu choroby dziecka - tłumaczy.

Tylko szkoda, że ja nic o tym nie wiedziałam. Mogłam tak nie gnać.

- Niedawno dostałem informację - dopowiada, jakby czytał mi w myślach.

To przynajmniej mógł mnie powiadomić, myślę sobie, lekko wzburzona. Ale w tym samym czasie jego sprawne ręcę przenoszą się na moją drugą nogę. Tak bez pardonu kładzie ją sobie na drugie udo. Nie potrafię mu odmówić, bo czuję, jak wielką ulgę mi to przynosi.

Z tego wszystkiego Michałek lokuje się obok mnie. Gładzę go po włosach i jednocześnie kręcę głową na myśl, jak ta scena musi wyglądać, jakbyśmy byli jedną szczęśliwą rodzinką.

Gdy lekko unoszę wzrok, napotykam pochylonego Gabriela, który w skupieniu masuje mi nogę od kostki do kolana. Najpierw jego dotyk jest delikatny, jakby próbował wyczuć, gdzie tkwi problem, po czym zmienia nacisk i okrężnymi ruchami rozciera mi łydkę. Robi to coraz mocniej. Nagle podnosi głowę i nasze spojrzenia się krzyżują. Czuję nagły przypływ krwi, jakby paliło mnie od środka. Spuszczam wzrok na czuprynę syna.

- Robisz to bardzo profesjonalnie - wymyka się spomiędzy moich ust, i chcąc nie chcąc zerkam mimochodem na jego umieśnione ręce.

Ale Gabriel wydaje się zbyt zaangażowany na swojej czynności, żeby mi odpowiedzieć. Teraz dokłada drugą rękę, którą zahacza o koniuszek mojej spódnicy. Lekko wzdrygam się, gdy jego pełne skupienia, pociemniałe oczy wbijają się pod materiał spódnicy, a dokładnie w centralny punkt. Trwa to dosłownie ułamek sekundy, ale wyłapuję ten moment. Natomiast on zwinnie przenosi całą uwagę na stopę.

- Nabawiłaś się niezłych pęcherzy - mamrocze ochryple pod nosem i obraca stopą na wszystkie strony, jakby chciał zbadać każdy jej milimetr.

- Dawno nie chodziłam w szpilkach - bąkam i odktuszam coś, co mi niewidzialnie zaległo w gardle.

Gabriel zabiera się za śródstopie. Powoli je rozciera, używając do tego kostek palców. Wtedy nacisk jest naprawdę mocny. Mrozi mnie jego dotyk, do tego stopnia, że zaczynam wierzgać nogami. Chwyta mnie za kostkę i unieruchamia. Niemal sztywnieję, zamiast się rozluźnić. A kiedy przechodzi na opuszki palców, odczuwam nagły dreszcz, przechodzący aż do samych ich koniuszków.

Michałek coraz bardziej się wierci i niechcący zbyt mocno naciska na moje żebra.

- Auł - syczę.

- Mam przestać? - Gabriel unosi głowę, a jego twarz wyraża zdziwienie.

- Po prostu trochę mi już niewygodnie - daję delikatnie znak głową, że chodzi o pozycję.

- Mami, chodź ze mną. Tam! - Synek pokazuje rączką na rozłożony na trawie koc.

- Mamusia zaraz przyjdzie - wchodzi mi w słowo Gabriel.

- Okeejj - Michałek przeciąga ostatnią sylabę i powoli zaczyna ze mnie schodzić.

Lekko go podtrzymuję i pomagam stanąć na podłodze. Już po chwili jego radosny tupot stóp roznosi się po całym drewnianym tarasie.

- Mam dyplom z technik masażu - tłumaczy Gabriel. - Nie zrobię ci krzywdy - zapewnia.

- Człowiek o wielu talentach.

- Musiałem poszukiwać, aby nie mieć czasu - tajemniczo dodaje.

Może to jest okazja, aby pociągnąć temat i dowiedzieć się czegoś więcej o jego przeszłości.

- Brakowało ci ojca.

- To też.

Więc było coś jeszcze.

- Długo już grasz na gitarze?

- Od piętnastego roku życia, więc trochę już jest. Po drodze doszły jeszcze skrzypce, perkusja i pianino.

- Ja kiedyś próbowałam swoich sił na pianinie. Rodzice zapisali mnie jako dziesięciolatkę na prywatne lekcje do pewnej rosjanki. Bardzo wymagająca osoba i niestety zraziła mnie do dalszej nauki. Po latach żałowałam swojej decyzji. Moim marzeniem jest wrócić do gry na tym pięknym instrumencie.

Chyba to robi na nim jakieś wrażenie, bo nagle przestaje masować. Unosi na mnie nieprzepastne spojrzenie i z nieodgadnionym uśmieszkiem powoli zsuwa z siebie moje stopy.

- Chcesz, to chętnie mógłbym ci udzielić kilku lekcji. Jeśli już ktoś kiedyś poznał nuty, to szybko sobie przypomni.

Mogłam się przecież spodziewać, takiej propozycji. Przełykam ślinę, bo spodziewałam się, że się czegoś od niego dowiem.

- Idę do Michałka - wykorzystuję moment, gdy mnie nie dotyka, chociaż ciągle czuję, jego rozgrzane ręce.

- Dobrze, przyniosę coś do picia - słyszę za plecami.

Najwyraźniej Gabriel czuje się swobodniej u mnie w domu, niż myślałam.

_______

Dziękuję wszystkim, którzy jeszcze tu są i czytają 😘

Chociaż idzie mi pisanie wolniej, niż bym chciała, to na pewno nie przestanę kontynuować tej historii.

Aga 💋

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top