16.
Wyczuwam woń tytoniu i zapach znajomych męskich perfum. Kołdra za mną zostaje uniesiona, a zaraz po tym ciepły oddech owiewa mi kark. Nagły dreszcz przebiega po mnie aż po same koniuszki palców u stóp. Szybko odwracam się i pomimo przejmującej ciemności, widzę kontur głowy, na którą pada nikłe światło Księżyca, a przy tym czuję wzrok mężczyzny wycelowany wprost we mnie.
- Ciii, Rybko ty moja - zwraca się do mnie uspokajającym tonem, który trafia w najczulsze zakamarki mojego umysłu jak i ciała.
Czy on naprawdę do mnie przyszedł?
Atmosfera jest do tego stopnia magnetyczna, że oniemiała zamieram, jakby mnie sparaliżowało, albo odcięło władzę nad własnym ciałem. Przecież powinnam zaeragować po tym wszystkim, co mi zrobił.
Nagle męska sylwetka zawisa nade mną. Zarys szerokich ramion rozciąga się na boki, przypominając skrzydła drapieżnego ptaka, który posiadł swoją ofiarę i teraz pragnie się nią nasycić.
Zanim zdążę jakkolwiek zaeragować, jego ciepłe usta opadają na moje. Jest to tak delikatne doznanie, niemal surrealistyczne niczym dotyk spadającego piórka. Jakimś cudem odwzajemniam pocałunek i wtedy mam wrażenie, że świat zatrzymuje się tylko dla nas, dla tej wyjątkowej chwili. Angażuję się całą sobą. Powoli rozpływam się, zatracam bez reszty. Niemalże zostaję pochłonięta przez czarną dziurę. Do tego stopnia jest mi dobrze, że zapominam, jak mocno zostałam zraniona. Doznania koją wszystkie moje rany, jakbym lewitowala wśród gwiazd. Nie odczuwam żalu ani złości. Mój mózg spowija mgła i odcina od racjonalnego myślenia.
Jesteś - chcę powiedzieć, ale przez jakąś dziwną niemoc nie jestem w stanie. Wyczuwam, że on wie, co mu chcę przekazać, jakby czytał mi w myślach. Pomimo że zdaje sobie sprawę z mojego zaskoczenia, to jednak brnie w to dalej. Poza tym ja nie pokazuję mu najmniejszego sprzeciwu. Nie robię nic, czym bym sygnalizowała, że chcę przerwać.
Po chwili zaczyna składać czułe pocałunki na mojej szyi. Schodzi niżej, aż jego głowa znika pomiędzy moimi udami. Zasysa moją łechtaczkę, a ja bezwstydnie poruszam biodrami, żeby wzmocnić doznania.
Odczucie jest tak kojące, że chyba powoli zamieniam się w bezwiedną masę, dając się ponieść intensywności podniecenia.
Wiele razy wyobrażałam sobie, że do mnie przychodzi, ale takiego scenariusza nigdy nie przewidziałam.
Nie mogę nic na to poradzić, że mocno go pragnę. Chcę go poczuć. To silniejsze ode mnie.
W nocy skrywane żądze wypełzają, jak uśpione demony, które zawładniają ciało i duszę. Robią z człowiekiem, co tylko chcą, dążąc wprost do jego zguby. Podobnie jest ze mną. W tym momencie przepadam. Z każdą sekundą pożądanie wzmaga we mnie niezrozumiałe chęć zepchnięcia się w przepaść. Już dawno moja świadomość została wyłączona, a na jej miejsce wskoczyło pragnienie. Przegryzam tak mocno usta, aż wyczuwam metaliczny posmak. Jęczę i oddycham ciężko. To nie może być prawda, to nie dzieje się, ale ja to czuję. Jest wspaniale, jak nigdy wcześniej. Wiem, nie powinnam mu na to pozwolić. Przecież wszystko zaprzepaścił i nigdy mu nie wybaczę. Muszę znaleźć siły, żeby go odepchnąć.
Lecz nagle czarna czupryna pojawia się tuż przed moimi oczami, a szerokie ramiona tym razem rozciągają się po obu stronach moich bioder. Teraz go wyraźnie widzę, niby za mgłą, ale czy to? Nie! To nie może być prawda!
- Gabriel... - próbuję wydusić z siebie, ale niestety słowa zostają uwięzione mi w gardle. Niemy syk skleja tylko niezrozumiałe dźwięki.
I w tej samej chwili na moje usta zostają złożone dwa ciepłe palce. Próbuję się wyrwać. Zdaję sobie sprawę, co się właśnie dzieje, ale nie potrafię drgnąć nawet na milimetr. W pewnej chwili jego kciuk delikatnie zaczyna muskać moje rozwarte wargi i powoli wślizguje się pomiędzy nie. Odruchowo zasysam go.
Dlaczego zawodzę samą siebie?
- Jestem i już zawsze tu będę. Będę przy tobie - choć nie słyszę tych słów wyraźnie, to z jakiegoś powodu wiem, że zostały mi przekazane. Wtargnęły do mojego umysłu, jak złożona obietnica.
Czuję się taka lekka, a zarazem czczona z takim zaangażowaniem, niczym bogini. Jest mi cudownie.
Rozchylam instynktownie uda i wtedy to nadchodzi. Jedno mocne pchnięcie, uderza we mnie jak piorun. Raz za razem cisza przegrywa z coraz to głośniejszymi stęknięciami i odgłosem obijających się ciał. W moich ustach nadal tkwi jego palec, którego zasysam z największym zaangażowaniem. Tracę zmysły aż zaciskam do bólu powieki. Bezsilna odchylam głowę, która uderza o wezgłowie łóżka jak głowa kukiełki. Balansuję na krawędzi. Lecę w otchłań, a on wraz ze mną.
Po chwili otwieram oczy, a jego już nie ma. Cień sylwetki znika za drzwiami.
- Hubert! Hubert, poczekaj! - wołam za nim, ale on nie wraca. Sama już nie mam pewności kogo widziałam.
Podrywam się z miejsca. Nie dbając o to, że jestem półnaga, wybiegam na korytarz. Zbiegam po schodach. Jak oszalała szukam go wszędzie. Gdzie on się podział?
Nagle widzę otwarte drzwi tarasowe. Bez zastanowienia mknę do ogrodu. Jakaś siła karze mi iść do strumyka przy kole młyna. Nie czuję zimna, ani strachu. Po prostu muszę go odnaleźć. W otaczającej ciemności jedynie blask Księżyca oświetla wodę. Z jakiegoś względu na dłużej zatrzymuję na niej wzrok. Przeraża mnie. Jest czarna i mętna jak nigdy wcześniej. Nie słyszę plusku strumienia, ale niepokojącą ciszę. Robię kilka niezdarnych kroków i nagle sama czuję, jak mnie wciąga. Zaczynam bronić się rękami i nogami przed niewidzialną siłą, ale brodzę w bagnie po samą szyję. Wciąga mnie coraz głębiej.
- Ratunku! Pomocy! - wydzieram się ile mam sił, a przynajmniej tak mi się wydaje, tylko że sama siebie nie słyszę i nie słyszę nikogo w tle.
Osacza mnie wizja nieuchronnego końca. Przecież moje życie nie może się tak skończyć, nie w taki sposób.
- Tu jestem! Niech mi ktoś pomoże, proszę - kwilę.
Niestety nikt nie przychodzi mi z pomocą.
Duszę się. Brak mi tchu.
Nagle otwieram szeroko oczy, a gardło aż mnie kłuje. Chyba mam je zdarte i wysuszone na wiór. Próbuję przełknąć ślinę, ale nie jestem w stanie. Biorę mocny haust powietrza.
Gdzie ja jestem? Co się stało?
Mroczki majaczą mi przed oczami. Zaciskam powieki i ponownie je otwieram, aby się upewnić. Nikogo nie ma. Jestem całkiem sama pośrodku swojego łóżka. Próbuję oprzytomnieć, ale wspomnienia tlą się jeszcze żarem w mojej głowie. Pozbawiają mnie całych sił i przytomnego myślenia.
Czy to był jakiś koszmar? Był taki realny. Kulę się z przerażenia. Zaczynam kwilić jak dziecko pozostawione same sobie. Jestem pewna, że ktoś tu ze mną był. Tylko kto? Hubert czy Gabriel? Czy może obaj? Jezu, jak to możliwe, że to był tylko sen? Przecież odczuwałam maksimum doznań. Do tego było wspaniale.
- Luiza, wszystko dobrze? - Nieoczekiwanie spod moich drzwi dociera do mnie niski, głęboki głos Gabriela, który momentalnie powoduje u mnie ciarki.
- Tak - udaje mi się wydobyć z siebie, chociaż z trudem mi to przychodzi.
Przełykam w końcu ślinę i szybko podnoszę z podłogi kołdrę. Najwidoczniej nie tylko krzyczałam. Otulam się szczelnie pościelą w obawie, że Gabriel tu wtargnie. Nie ufam już nikomu. Nawet samej sobie.
- Zaraz schodzę. Momencik - oznajmiam, żeby dał mi chwilę.
Jedno spojrzenie na budzik przy łóżku wystarczy, aby panika niemal zagotowała mi krew w żyłach.
O, Chryste zaspałam! A co z Michałkiem? Na pewno pani Jola się nim zajęła. Jak zawsze ma wszystko pod kontrolą.
- Spokojnie, bez pośpiechu. Czekamy na dole z młodym - mówi, jakby czytał mi w myślach.
Co ze mnie za matka, że nie obudziłam się wcześniej i nie zajęłam swoim dzieckiem. Nawet nie usłyszałam, gdy Michałek wstawał, a przecież elektroniczna niania leży na szafce nocnej zaraz obok. Musiały być słyszalne jakieś odgłosy czy szmery. Zawsze jestem wręcz wyczulona na nie i potrafię w sekundę się wybudzić.
Błyskawicznie doprowadzam się do porządku. Wciągam pierwsze lepsze dresy. Włosów nawet nie rozczesuję, tylko związuję w koński ogon.
Wychodzę na korytarz. Od samego szczytu schodów dociera do mnie aromat świeżo zmielonej kawy, który miesza się z innymi zapachami jedzenia.
Zbiegam na dół nieźle zasapana, a moją uwagę od razu przykuwa krzątający się po kuchni nie kto inny tylko sam Gabriel. Nagle staję jak wryta, a pot oblewa mi czoło na myśl o tych wszystkich rzeczach, które mi robił we śnie, i przez które teraz patrzę na niego w zupełnie inny sposób. Jeszcze nie wiem w jaki, ale mam totalny mętlik. Jedno muszę przyznać - miło było i dzięki Bogu to tylko sen i zostanie on na zawsze wyłącznie w mojej głowie. A w każdym razie muszę to sobie wmówić, aby myśli i uczucia nie wymknęły mi się spod kontroli.
Łapię się na tym, że przez chwilę stoję i z zaciśniętymi ustami wpatruję się w jego plecy, na których odznaczają się napinające mięśnie. Z wielkim zaangażowaniem przygotowuje śniadanie. Jeszcze sama nie wiem co, ale muszę przyznać, że smakowicie pachnie. A w gruncie rzeczy przecież to zadanie pani Joli. Gdzie do licha ona się podziewa? Rozglądam się dookoła, ale nigdzie jej nie widzę, ani torebki, którą zazwyczaj zostawia na krześle w salonie.
Robię kilka kroków, a sącząca muzyka z radia robi się coraz bardziej wyraźna.
*Do you dare to look him right in the eyes?
Yeah
Oh, 'cause they will run you down, down 'til the dark
Yes and they will run you down, down 'til you fall
And they will run you down, down 'til you go
- And way down we go, way down we go* - podśpiewuje pod nosem Gabriel.
Chociaż nie widzę jego twarzy, bo nadal jest odwrócony, odnoszę wrażenie, że mocno się wczuwa w słowa piosenki. To pierwszy raz, gdy słyszę, jak śpiewa. Jego głos wydaje się wybrzmiewać wprost z serca.
Z zamyślenia wyrywa mnie odgłos cmokania. Wychylam się zza rogu ściany i pierwsze co, to podchodzę do synka, który jak tylko mnie zauważa żywo reaguje i wyciąga do mnie rączki. Siedzi w krzesełku do karmienia i sadząc po zaschniętych śladach, kaszkę ma już za sobą.
- Cześć, kochanie - witam się z nim wielkim przytulasem i obcałowuję po rumianej buzi.
- O hej, nie zauważyłem jak zeszłaś. Dobrze, że jesteś. My już po śniadanku, ale jeszcze trochę zostało dla ciebie - odzywa się Gabriel, po czym podchodzi do mnie z pełnym talerzem i tak jak gdyby nigdy nic, w przelocie składa mi na policzku szybkiego buziaka.
Zdumiona unoszę brwi, ale i tak nie widzi tego, gdyż mija mnie, aby odstawić talerz na stół w jadalni. Ja tymczasem sięgam po szklankę i nalewam wodę. Podczas picia kątem oka zerkam na sylwetkę Gabriela, który według mnie zachowuje się aż za bardzo swobodnie. Tryska wręcz energią i pozytywną aurą. Może powinenien być to dla mnie jakiś znak ostrzegawczy? Nie wiem. Doszukuję się chociaż najmniejszych sygnałów, które pozwoliłyby uznać, że nasza noc nie skończyła się tylko na pocałunku. Sama staram się nie ukazywć żadnego skrępowania, ale przegrywam z ciężarem przytłoczenia całą sytuacją. Będę musiała z nim o tym porozmawiać i wyjaśnić, że już nigdy nie może się powtórzyć to, co wydarzyło się na tarasie.
Znowu ten zapach, po którym aż kręci mi się w głowie. Rozmasowuję skronie w nadziei, że poczuję się lepiej, a przynajmniej znajdę siły, aby nie wyglądać jak z krzyża zdjęta.
- Co za koszmar - dukam pod nosem.
- Pożywne śniadanie dobrze ci zrobi - mówi całkiem wesoło, ale mam nadzieję, że nie w odpowiedzi na moje zdanie.
Gromię go tylko zamglonym spojrzeniem.
- Mami! - synek mnie nawołuje.
Muszę zabrać go z fotelika, ale zanim mi się to udaje, Gabriel omija mnie i pierwszy do niego podchodzi.
- Chodź tu do mnie kolego, a mamusia niech sobie spokojnie zje. Też musi nabrać sił - mówi i zabiera Michałka na ręcę. - A kto to ma taki pełny brzuszek? - uroczo zwraca się do niego i masuje po brzuchu. Wtem synek prawie piszczy ze śmiechu.
Wiedziona zapachami zasiadam do stołu, ale w tej samej chwili uświadamiam sobie, że muszę zadać jedno nurtujące mnie pytanie.
- A pani Joli nie ma? - pytam zdziwiona, ale i tak już czuję, że coś tu nie gra.
- Nie, jeszcze nie przyszła - odpowiada Gabriel, jakby nic się nie stało.
- Dziwne, że mnie nie powiadomiła. Musiało się coś stać - bąkam. - Zaraz, gdzie moja komórka? - Rozglądam się na wszystkie strony. Jakoś nie mogę zebrać myśli. Mam totalny mętlik w głowie.
Odnajduję swój telefon dopiero w torebce w przedpokoju. Okazuje się, że od wczoraj nawet jej nie wyciągnęłam. Musiałam zapomnieć przez natłok wydarzeń. Na wyświetlaczu od razu pokazuje mi się pięć nieodebranych połączeń od niani i wiadomość, że bardzo przeprasza, ale nie jest w stanie dzisiaj do mnie dotrzeć z powodu problemów jelitowych.
- Niech to szlag - rzucam przez zacisniete zęby.
- Coś się stało? - słyszę tuż za sobą.
- Pani Joli dzisiaj nie będzie, a ja mam bardzo ważną prezentację od której zależy, czy dostanę umowę z deweloperem.
- A na którą godzinę? - pyta spokojnie Gabriel.
- Na dwunastą jestem umowiona.
- To żaden problem. Zostanę z młodym, a ty spokojnie załatw sprawę.
- Ale to jest dość daleko, a w dodatku nie mam pojęcia o której wrócę. Nie chcę ci zabierać całego dnia. Przecież masz pracę.
- Jedź i niczym się nie przejmuj.
- Nie, Gabriel. Zaraz zadzwonię i przesunę spotkanie.
- Akurat mam dzisiaj luźniejszy dzień i prowadzę dopiero popołudniowe zajęcia.
- Nie mogę się na to zgodzić - kiwam głową na znak protestu.
- Myślę, że Michałek nie będzie miał nic przeciwko. Poradzimy sobie. Świetnie spędzimy razem czas.
- W to akurat nie wątpię.
- No widzisz. Tak że trzymam kciuki - mężczyzna przyznaje z błyskiem w oczach.
- Dzięki. Ratujesz mi życie - kapituluję, ale od razu żałuję.
Lepiej mogłam się nie zgadzać. Znowu będę mu coś winna, ale z drugiej strony naprawdę potrzebuję to zlecenie.
- Do usług. A teraz mam nadzieję, że będzie ci smakowało. - Ucieszony Gabriel wskazuje na talerz.
- To są te twoje słynne grzanki? - Podchodzę do stołu.
- Sama oceń.
- Z miłą chęcią, ale tylko spróbuję, bo muszę lecieć się szykować.
- W takim razie spoko. Spakuję ci na drogę. Co prawda najlepiej smakują na świeżo ciepłe i chrupiące - dodaje.
Widać, że chłopak wiele włożył w przygotowanie tak smakowicie wyglądającego dania. Dodatkowo ułożył wkoło tostów awokado i truskawki, czyli moje ulubione połączenie.
Dobrze jest mi z tym uczuciem - bycia zaopiekowaną. Już nawet nie pamiętam, jak to jest, gdy ktoś przygotowuje ci coś do jedzenia. Hubert, co prawda jest rannym ptaszkiem, ale to ja na ogół zawsze czekałam na niego ze śniadaniem, kiedy wracał z joggingu.
- Obłędny - mamroczę po chwili z pełną buzią. - Muszę sama zacząć takie robić - dodaję i oblizuję z ust wyciekający ser.
- Cieszę się, że ci smakuje. - Nie spuszcza ze mnie wzroku. Wręcz pożera mnie nim. Czuję go na sobie i wcale nie muszę patrzeć, aby być tego pewna.
Ocho, chyba się zagalopowałam. Mój mózg od razu podsuwa mi senne wizje. Niechciany rumieniec wypełza mi na policzki. Muszę być bardziej ostrożna i nic nie dać po sobie poznać.
- Gabriel, słuchaj... - zaczynam z powagą. - Chyba musimy porozmawiać.
- Też chciałbym ci coś powiedzieć.
- Tak? - Unoszę brwi.
- Jeszcze raz bardzo cię przepraszam za nockę. Nie chciałem cię przestraszyć. Zachowałem się nieodpowiedzialnie. Opowiadałem ci o jakichś bzdetach, a teraz przeze mnie jeszcze zaspałaś.
Próbuję znaleźć odpowiednie słowa, bo tak naprawdę nie wiem, czy ma na myśli pocałunek. O tym nie wspomniał, a o to w tym wszystkim chodzi.
Marszczę czoło.
- Przepraszam, to już się więcej nie powtórzy, chociaż było cudownie - dodaje całkiem serio.
Też chciałabym mu to powiedzieć, bo do cholery też uważam, że było cudownie, ale nie miało prawa się wydarzyć. Te jego piękne słowa, a później jeszcze te chore sny. Zbyt dużo, zbyt szybko.
- Nie, Gabriel.
- Nie?
O, Boże jestem taka żałosna.
- To znaczy tak, to nie ma prawa się nigdy więcej powtórzyć - oświadczam zdecydowanie, chociaż nie wiem czy dobrze mi to wychodzi.
- Jasne, rozumiem - potwierdza sucho.
- Świetnie, że się zgadzamy. A teraz muszę już lecieć, bo nie mogę zawalić tego zlecenia.
- Na pewno dobrze ci pójdzie - dodaje, jakby nigdy nic się nie stało, odprowadzając mnie wzrokiem.
- A, jeśli chodzi o obiad to w lodówce jest zupa, a w zamrażarce...
- Poradzimy sobie - wchodzi mi w słowo.
Dziwnie się czuję zastawiając Gabriela u siebie w domu. W to, że poradzi sobie z Michałkiem nie wątpię, ale najlepiej będzie, jeśli nasze relacje na jakiś czas zostaną przerwane i nie będzie już takim częstym gościem. Moja fascynacja nim powinna zostać zduszona w zalążku zanim oboje będziemy tego żałować. Przede wszystkim nie chciałabym, żeby Gabriel stał się chwilowym substytutem Huberta. Zasługuje na wiele więcej.
* "Czy odważysz się spojrzeć mu prosto w oczy? Tak. Och, bo będą cię ścigać, aż do zmroku. Tak, będą cię ścigać, dopóki nie upadniesz. I będą cię ścigać, dopóki nie odejdziesz... I schodzimy w dół,
schodzimy w dół..."
________
Wracam po długiej przerwie i dziękuję wszystkim, którzy o mnie nie zapomnieli i nadal tu są 💋
A co do dzisiejszych wydarzeń, macie jakieś przepuszczenia, czy to była jawa czy sen ...?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top