10.

Mijają kolejne dni bez jakichkolwiek wieści od Huberta. Dla mnie są to istne katusze. Niesamowicie wkurza mnie to, jak można tak szczeniacko postępować. W głowie mi się nie mieści, że można być takim perfidnym, wyrachowanym gnojem. Moja niechęć i frustracja wobec tego faceta narasta do niewyobrażalnych rozmiarów. Teraz już wiem, jak to jest, gdy przechodzi się od miłości do nienawiści. Teraz nie chcę już go nawet widzieć na oczy.

Do tego, żeby nie było za spokojnie, Gabriel nie odezwał się od tamtego dnia, gdy przyjechała Julka. Nie zdziwiłabym się, gdyby chłopak po prostu przestraszył się tych jej niewybrednych żartów. Nie znam go na tyle, żeby przewidzieć jego reakcję. Druga opcja, że o czymś się dowiedział. Może nawet nawiązał kontakt z Hubertem i nie jest w stanie spojrzeć mi prosto w oczy, aby wyjawić prawdę.

Moja wyobraźnia stale podsuwa mi rozmaite pomysły. Męczy mnie to cholernie, chociaż staram się jakoś trzymać. Najgorsze, że nadal nie wiem, co z tym domem - jego domem. Najchętniej bym się stąd wyniosła jak najdalej tylko się da. Na razie zostaję przez wzgląd na panią Jolę, która bardzo mi pomogła w ostatnich dniach, gdy okazało się, że gorączka Michałka oznaczała początek infekcji wirusowej. Moja cała uwaga była skupiona na dziecku, a kobieta dodatkowo zajęła się domowymi obowiązkami.

Kiedy synek już wyzdrowiał, mogłam trochę popracować i nawet udało mi się podjąć nową współpracę z deweloperem od apartamentowców pod klucz. Mam przedstawić dwa warianty cenowe aranżacji, a później takie gotowce będą wybierać kupujący. Jedno zlecenie i konkretne pieniądze, które pomogą mi przetrwać.

Do tego przez cały czas korci mnie jedna sprawa, a mianowicie, aby pojechać osobiście do kancelarii. Niestety nikt mnie tam nie zna, nawet nie widział na oczy, poza jedną osobą. Niespełna pół roku temu Hubert założył spółkę ze swoim kolegą, aby wspólnie otworzyć kancelarię. Nawet nie miałam jeszcze okazji, aby tam być. Może dowiem się czegoś od jego wspólnika. Przynajmniej udało mi się go poznać podczas kolacji, gdy obaj świętowali podjęcie współpracy. Pamiętam mecenasa Krzysztofa Chmielewskiego, któremu towarzyszyła blond piękność w obcisłej złotej sukni. Co prawda widzieliśmy się raz, ale na pewno facet mnie pozna i może coś więcej mi powie o planach urlopowych Huberta.

Poza Gabrielem niestety to jest drugie i ostatnie źródło informacji na temat Huberta. Matki nie liczę, ponieważ z tego co mi wiadomo od lat obaj nie mają z nią kontaktu. Nie mam pojęcia o co im poszło. Ta zagadka też mnie trapi od jakiegoś czasu. Wiem tylko tyle, że kobieta przebywa w zakładzie opieki dla osób starszych w okolicach Kłodzka. Jej również nie miałam okazji poznać, a ojcu nawet nie wspominając, ponieważ zostawił rodzinę kilkanaście lat temu i przepadł bez wieści. Może Hubert ma to po nim? Nie mieści mi się to w głowie, że swojemu dziecku zgotowałby ten sam los. Na razie nic nie wskazuje na to, żeby było inaczej.

Zostawiam synka pod opieką niani, a sama udaję się do Wrocławia. Jadę dosłownie z duszą na ramieniu, nie mając pojęcia czego mogę się spodziewać, ale muszę spróbować, bo nie potrafię żyć w niewiedzy. To nie jest tak, że nie ufam Gabrielowi, ale coś mi mówi, żeby pojechać tam osobiście.

Nawigacja prowadzi mnie do samego centrum miasta. Wjeżdżam na parking nowo wybudowanego i nowoczesnego biurowca. Parkuję na miejscu oznaczonym tabliczką - dla pracowników kancelarii ChiZ.

Windą udaję się na trzecie piętro. W uszach oprócz szumu od podniesionego ciśnienia, wybrzmiewa stukot moich obcasów. Rozglądam się wokół, przy okazji lustrując wnętrze. Podchodzę energicznie do rozległego kontuaru recepcji wykonanego z naturalnego brązowego trawertynu, gdzie szyku i klasie nadaje ukryte przypodłogowe oświetlenie. Zawsze w nowych miejscach odzywa się moje zboczenie zawodowe.

- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - Uśmiecha się do mnie młoda brunetka.

- Dzień dobry. Nazywam się Luiza Migocka. Chciałabym umówić się do mecenasa Zamojskiego. Zależy mi na jak najszybszym terminie. - Postanawiam wykorzystać fakt, że kobieta mnie nie zna. Wolę się nie ujawniać, bo w sumie o co miałabym spytać? Kiedy mój narzeczony wróci z urlopu?

- Przepraszam. Niestety w tej chwili jest to niemożliwe.

- Nie przyjmuje interesantów?

- Obecnie przebywa na dłuższym urlopie.

- A kiedy wróci? - dopytuję.

- Przykro mi, nie jestem upoważniona do udzielania takich informacji. Proszę podać mi swój numer telefonu, a skontaktujemy się, gdy pan mecenas Zamojski wróci. - Zmienia ton na bardziej chłodny.

- Luiza? - Słyszę zza pleców znajomy głos.

- Krzysztof, cześć. - Odwracam się w stronę mężczyzny.

- Mogę ci w czymś pomóc?

- W sumie to tak. Mam jedną sprawę.

- Zapraszam do mojego biura. - Wskazuje ruchem ręki na drzwi po przeciwnej stronie holu.

Dobrze, że go spotkałam. Oby tylko był bardziej pomocny od tej laluni z recepcji.

- Usiądź proszę. Czegoś się napijesz? - zagaduje, gdy zamyka za nami drzwi.

Przechodząc obok niego, wyczuwam ciężki męski zapach. Elegancja i dostojność mężczyzny może przytłaczać, a przenikliwe spojrzenie zza czarnych oprawek okularów, wprowadzać w zakłopotanie.

- Nie, dziękuję. Zajmę ci tylko chwilkę - odmawiam, po czym siadam w fotelu z brązowej skóry.

- Co cię sprowadza, Luizo? - pyta mężczyzna, odkładając okulary na blat biurka i zasiada po przeciwnej stronie.

- To trochę delikatna sprawa - zaczynam. - Chodzi o Huberta. Masz może z nim kontakt?

- Kontakt? Nie rozumiem. - Marszczy brwi.

- Bo widzisz, ja od ponad tygodnia nie mogę się do niego dodzwonić.

- Ale to nie wyjechaliście razem? Wziął urlop dwutygodniowy. Do wszelkich spraw udzielił mi pełnomocnictwa.

- A wspominał może dlaczego bierze urlop? - drążę. Tak szybko się nie poddam.

- Potrzebował wolnego, ale nie tłumaczył się. Myślałem, że może chodziło mu o sprawy związane ze ślubem. Nic więcej nie mówił - wyjaśnia.

- Czyli nie kontaktowaliście się ze sobą w ostatnim tygodniu?

- Nie, ale Luizo, co chcesz przez to powiedzieć?

- Głupio mi o tym mówić, tylko, że ja już nie wiem, co mam robić. Wychodzi na to, że Hubert wyjechał, ale z kochanką. Porzucił mnie i dziecko bez słowa wyjaśnienia.

- O czym ty mówisz? To do niego zupełnie niepodobne - obrusza się, aż wstaje na równe nogi.

- Też jestem zdziwiona. Pójdę już. Przepraszam, że zajęłam ci czas - mówię ze skruchą.

Ponadto trudno mi uwierzyć, że jeśli są z tego co wiem dość dobrymi znajomymi, to Hubert zostawił go bez wyjaśnień. Możliwe, że go po prostu kryje.

- Ależ skąd. Chciałbym ci jakoś pomóc. Spróbuję się z nim skontaktować.

- Jego telefon nie odpowiada, ale co najdziwniejsze, to brat Huberta też nie może nawiązać z nim kontaktu. Nie wie gdzie on jest - wyjawiam, chociaż nie mam pojęcia, czy do tego czasu tak faktycznie jest.

- Napiszę mu maila. Nie mógł przepaść bez wieści. - Nerwowo ściska nasadę nosa.

- To jest moja wizytówka, jeśli mogłabym prosić w razie jakichś informacji. - Kładę na blacie biurka karteczkę, ale nie wiem czy powinnam. W zasadzie co tu więcej dodawać. Po prostu Hubert bawi się świetnie gdzieś na Seszelach, czy innych wyspach, na które planowaliśmy polecieć w podróż poślubną, z tym wyjątkiem, że wymienił mnie na inną.

Kątem oka zauważam zdjęcie w ramce ustawione w rogu biurka. Widnieje na nim Krzysztof obejmujący kobietę w ciąży. Tylko że nie jest to ta sama kobieta, którą poznałam podczas kolacji.

- To jakiś absurd. Odkąd go znam, a będzie już kilkanaście lat, zawsze działał honorowo. Nie zostawiał nigdy niedokończonych spraw, a tym bardziej tych prywatnych. Na pewno jakoś to można wyjaśnić - wygłasza z pełną powagą, jakby próbował tłumaczyć Huberta.

Nie miałam pojęcia, że znają się od tak dawna. Tym bardziej zastawiające jest tajemnicze zachowanie Huberta.

- Życie - wzdycham, poruszając ramionami.

- Nie klei mi się to. Przecież jesteś największą miłością Huberta. Nie mógł się doczekać ślubu - dodaje coś co wprawia mnie w zakłopotanie, a może bardziej jest iskierką, która zapala na nowo cholerne przygnębienie.

Poza tym najwidoczniej Krzysztofa poruszyła ta informacja. Od dłuższego momentu nerwowo przechadza się w tą i z powrotem wzdłuż oszklonej ściany.

- Do widzenia. - Wstaję z miejsca. Chcę wyjść już stąd jak najszybciej.

Mężczyzna podchodzi do wyjścia i otwiera przede mną drzwi. Chyba zauważa moje zmieszanie. Wspomnienie o ślubie rozrywa moje i tak już krwawiące serce.

- Gdybyś kiedyś potrzebowała, służę radą. Do widzenia, Luizo.

Odchodzę bez zbędnych uprzejmości. Jestem tak wkurzona, że muszę dać upust emocjom, bo w przeciwnym razie zacznę krzyczeć, kopać albo gryźć. Rzucam chmurne spojrzenie niczemu winnej recepcjonistce i skręcam do windy. Naciskam kilkukrotnie przycisk, jakby to cokolwiek pomogło przyspieszyć jej przyjazd. Zniecierpliwiona przestępuję z nogi na nogę, aż w pewnym momencie dociera do mnie głos Krzysztofa, który najwyraźniej wyszedł zaraz po mnie.

- Odwołaj spotkanie i natychmiast połącz mnie z tym numerem. Jestem u siebie - wydaje polecenie kobiecie.

Jego nerwowy ton wzbudza we mnie podejrzliwość. Czy nasza rozmowa mogła wywołać u mężczyzny aż tak nagłą zmianę? A może zawsze zwraca się w taki sposób do pracownicy? Coś jednak nie daje mi spokoju i kiedy winda przyjeżdża, postanawiam do niej nie wsiąść. Nikt mnie nie widzi. I na szczęście nie muszę się wychylać zza rogu, bo pogłos po korytarzu jest całkiem niezły.

Mija kilka sekund i recepcjonistka wita się z kimś bardzo radośnie:

- O, cześć. Nie wiedziałam, że to twój numer. Tamten ciągle nie odpowiada.

Kilka razy przytakuje rozmówcy i w taki kokieteryjny sposób informuje, że mecenas Chmielewski oczekuje na rozmowę, ale zarazem ostrzega, że jest dzisiaj podminowany. Po czym żegna się i nastaje cisza.

Czy to zbieg okoliczności, czy może rozmawiała z Hubertem i coś dzieje się za moimi plecami, o czym nie mam pojęcia?

Drogę powrotną pokonuję w błyskawicznie. Nawet nie wiem, kiedy znajduję się w domu. Od razu lecę jak na złamanie karku do sypialni, w której mieści się garderoba. Z hukiem rozsuwam lustrzane drzwi, omal ich nie tłukąc, a następnie wyrzucam na środek wszystkie pozostawione ubrania Huberta. Robię totalną rozpierduchę jak rozszalały huragan. Ale do licha, chyba właśnie tego potrzebuję. Już koniec spokojnego czekania z założonymi rękami. Czas wziąć byka za rogi i zrobić to po swojemu. Czas na porządki. Wszystko, co znajduję należącego do Huberta, wylatuje do śmieci.

To samo tyczy się zaproszeń ślubnych. Nie mam zamiaru wylewać morza łez i każdemu tłumaczyć się z osobna. Przygotowuję jeden krótki mail informujący o odwołaniu ceremonii ślubnej, bez podawania przyczyn, chociaż korci mnie napisać, że narzeczony już się udał się w podróż poślubną, ale beze mnie. Zachowam jednak godność i wciskam - wyślij do wszystkich. A że ludzie są z natury wścibscy, a przynajmniej dwie moje ciotki, to dodatkowo wyłączam komórkę i chowam ją do szuflady. Nie ma mnie dla nikogo.

Po wszystkim z ulgą rzucam się na łóżko. Nie podejrzewałam, że tym sposobem wywołam w sobie tyle radości. Zaczynam wyć, ale ze śmiechu. Po prostu nie mogę przestać. Niepohamowane emocje biorą górę.  Dobrze, że pani Jola wyszła z Michałkiem na spacer, bo chyba mogłaby uznać, że coś ze mną nie tak.

W międzyczasie lecę na dół po worki na śmieci i ładuję do nich warte grube tysiące marynarki, koszule, nawet buty. Muszę je wyrzucić, jak najszybciej, bo nie mam zamiaru dłużej na nie patrzeć. Wywalam również pościel, która przypomina mi o naszych chwilach tylko we dwoje. I aż dziwię się sobie, że tak późno to robię. Najwidoczniej na wszystko przychodzi odpowiedni moment. Po czym wystawiam rzeczy na razie przed drzwi wejściowe, a później wywiozę je do kontenerów.

Po całej akcji czuję, jakby wręcz wstąpiły we mnie nowe siły. Nagle rozlega się dzwonek do drzwi. Czyżby pani Jola zapomniała wziąć kluczy?

Biegnę do nich, aby szybko otworzyć. W międzyczasie ściągam przez głowę bluzkę i zostaję tylko w białym topie. Cały wysiłek kosztował mnie wiele energii i potu.

- Już otwieram! - wołam zdyszana, ale okazuje się, że osoba, która znajduje się po drugiej stronie, nie jest panią Jolą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top