Cz2. 4


Pov Viviane

Odwracam głowę i widzę mojego dziadka wychodzącego z samochodu. Coś podejrzewałam, że tak szybko to on nie wróci do Los Angeles. Odsuwam się trochę od Aidena przez co chłopak marszczy brwi nierozumiejąc mojego zachowania.

A no tak, przecież on wcześniej nie widział mojego dziadka i pewnie sądzi, że to jakiś z pracowników mojego ojca.

- Ten, który się tu zbliża to mój dziadek, dokładnie ten sam, który mnie uwolnił od Harry'ego - szepcze mu, bo nie chcę by powiedział coś głupiego.

- No to trzeba mu bardzo serdecznie podziękować. Szkoda jedynie, że nie wpakowała Harry'emu kulki między oczy. To bardzo by nam ułatwiło sprawę - puszczam tę uwagę mimo uszu. Szczerze to niezbyt mi się podoba to, że Aiden myśli o zabijaniu. Wolę by był on taki słodki i miły jak na samym początku naszej znajomości.

- Viviane kim jest ten chłopka? A i dlaczego pozwoliłaś mu się obejmować? Nie powinnaś się aż tak spoufalać ze służbą - no teraz to już trochę rozumiem niechęć mojego ojca do dziadka. Chociaż trochę wątpliwe jest to by mojemu tacie najbardziej przeszkadzała właśnie ta wyniosłość.

- Aiden był moim chłopakiem jeszcze przed tym jak tata wplatał mnie w to małżeństwo. A następnie pod zmienioną tożsamością pełnił funkcję mojego ochroniarza. Teraz jednak nie jest żadnym sługą - blondyn mocniej ściska moją dłoń. Jest zadowolony z mojej wypowiedzi. Kontem oka widzę też na jego twarzy lekki uśmiech.

- Jak tam sobie chcesz, ale chcę jeszcze raz ci powiedzieć, że zostanie w miejscu, które Styles zna jest bardzo niebezpieczne. Skoro już zdecydowałaś żeby zostawić go przy życiu to przynajmniej wyjedź ze mną. Dostaniesz osobny apartament z dyskretną ochroną, która nie będzie ci się rzucała w oczy. Jak już będziesz bardzo chciała to chłopaka możesz zabrać ze sobą.

- To dobry pomysł - wtrąca nagle Aiden. - Mnie i tak już nic tu nie trzyma, a ty może na innym kontynencie poczujesz się bezpieczna.

- Ale mi nie - nie muszę uzasadniać swojej wypowiedzi, bo do moich uszu dochodzi głośne trzaśnięcie drzwiami wyjściowymi. Nie muszę się odwracać żeby wiedzieć, że to mój ojciec.

- A ty co tu robisz? Pomogłeś mi, ale na tym twój udział się kończy, wracaj do siebie - warczy tata. Nie mam pojęcia czemu aż tak gwałtownie reaguje. Ciekawe co między nimi zaszło?

- Może chodźmy stąd, niech oni się sami ze sobą kłócą - szepcze mi Aiden i chyba ma rację, ja mam już dość wszelkiego rodzaju kłótni.

- Przyjechałem by zabrać swoją wnuczkę i zapewnić jej spokój i bezpieczeństwo - wycofujemy się razem z Aiden'em. Ich głośny jednak ciągle słychać.

- Już mi nie mydl oczu tą swoją dobrocią. Lepiej powiedz co chcesz zyskać na Viviane, bo przecież ty nie robisz nic za darmo, od zawsze mnie tego uczyłeś - nagle zatrzymuje się.

Czyżby kolejny pod pozorem troski postanowił się zabawić moim życiem?

Zapewnić sobie korzyść na moim cierpieniu?

Puszczam dłoń blondyna i szybkim krokiem się do nich zbliżam.

Muszę wiedzieć o wszystkim co ma mnie dotyczyć. Nic o mnie beze mnie.

- A może jednak nie udało ci się podważyć tego cholernego testamentu? - pyta wzburzony mój ojciec.

Jaki testament? Co tu się znowu dzieje?

Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.

Zapraszam was też na Powrót Strachu, bo tam zadałam wam pytanie co byście zmienili w tym opowiadaniu, bo planuje jego korektę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top