Cz2.20


Pov Viviane

— Domyślałem się, że przyszła ci do głowy jakaś głupota, ale szczerze nie sądziłem, że taka wielka. Viviane ja mam pełno wrogów i jeśli tylko ktoś by się dowiedział, że moja żona tak po prostu studiuje na zwykłej uczelni to, to naprawdę by się niezbyt dobrze skończyło. Możesz sobie odbyć jakieś kursy przez internet, ale o pracy to możesz zapomnieć. Ja w ogóle nie wiem po co ci to skoro sama jest bogata. Twój majątek jest ogromny tak samo ja nasz wspólny — a ten tylko o kasie. Zupełnie tak jakby nie było rzeczy od tegoż to ważniejszych. Jak na przykład moje zdrowie psychiczne. Ja już nie mogę znieść tego zamknięcia.

Rzucam mu ścierkę.

— To sobie sam to wyciągnij, a następnie zjedz, bo ja straciłam już apetyt — oznajmiam, a następnie szybkim krokiem opuszczam kuchnie.

Ja dobrze wiem, że jemu wcale nie chodzi o moje bezpieczeństwo. On dobrze wie, że tam nie mogłby mnie tak kontrolować. Pewnie jest też zazdrosny o to, że tam miałabym kontakt z chłopakami z mojego wieku.

— Viviane no weź nie dramatyzuj — idzie ze mną zamiast dać mi spokój. — Przecież taki kurs to wcale nie jest zły pomysł. Mogłabyś mi po tym pomogą w papierach.

Jeszcze czego, jakbym spędzała z nim dwadzieścia cztery godziny na dobę to bym na pewno oszalała.

— Zapomnij — odpowiadam nie zaprzestając swojego marszu.

— To obiecuję, że będziemy częściej razem wychodzić. Będę cię zabierał do restauracji albo gdzie tam będziesz chciała. Nawet pozwolę byś jeździła do swojego ojca jak już przydzielę — na chwilę się zatrzymuje. Nie spodziewałam się, że zaproponuje mi coś takiego. Muszę wyegzekwować coś jeszcze.

— Gdyby nie to, że jestem u ciebie uwiedziona to możesz być pewien, że już bym pakowała swoją walizkę.

— Vi przecież jest nam ze sobą dobrze. I nawet nie udawaj, że nie potrafię cię uszczęśliwić, bo dobrze wiem, że jest inaczej.

— Chcę być trochę niezależna — narzekam, a on jeszcze bardziej się do mnie  zbliża. Kładzie dłonie na moich biodrach i mnie do siebie przyciąga.

— To może kupię ci jakiś butik, ty będziesz tym zarządzać, robić zamówienia i co tam jeszcze będziesz chciała. Oczywiście to ty staniesz się jedyną właścicielką tego miejsca — to, to akurat nie jest wcale zły pomysł. Czemu ja sama na to nie wpadłam.

— A będę mogła tam chodzić kiedy tylko zechcę? — pytam dla pewności. Z nim to nigdy nic nie wiadomo. A ja nie lubię niedopowiedzeń.

— Jasne, wszystko będzie tam takie jakie będziesz tylko chciała skarbie — uśmiecham się na jego słowa. Może to nie jest to o czym wcześniej myślałam, ale też nie zapowiada się źle. — To może pójdziemy zjeść tą super kolację co dla nas zrobiłaś? — nachyla swoją głowę i szepcze mi na ucho. — A później postaramy się o powiększenie naszej rodziny.

Liczę na waszą opinię

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top