Cz2.14


Pov Viviane

Chwytam jedynie torebkę, nic więcej mi nie będzie potrzebne u Harry'ego, nie mogę jednak wyjść ze swojego pokoju, bo Aiden staje mi w drzwiach. Może dla niego zachowuje się nie racjonalnie, ale tu nie chodzi o jego ojca. Ja mam już tylko jego.

— Vivi on sam nie chcę żebyś się tak narażała. Najwyraźniej los dał mu szansę żeby odpokutować te wszystkie krzywdy, które ci się przez niego stały. Raz pomyśl o sobie — prosi.

— Nie mogę, a teraz się przesuń.

— Nie Viviane — odpowiada stanowczo. — Kiedyś mi jeszcze za to podziękujesz.

— Ty naprawdę sądzisz, że ja sam radę żyć ze świadomością, że mogłam uratować mojego ojca, ale tego nie zrobiłam? Harry, chociaż nie raz mnie krzywdził to jednak mnie nie zabije. Co do tego mam pewność — Styles nie zadał by sobie tyle trudu by ściągnąć mnie jednie po to by pozbawić mnie życia. Jakby mu na tym zależało to na pewno wynająłby  jakiegoś snajpera, który od razu ostrzeliłby mi głowę.

— Ten człowiek jest chory nie głowę, nie interesują mnie jego motywację.

Upór blondyna jest bezcelowy. Ja i tak stąd wyjdę.

— Alex! — krzyczę wołając swojego ochroniarza. Ojciec kazał mu słuchać moich poleceń, więc nie powinnam mieć żadnych trudności.

Alex bardzo szybko się pojawia, to około trzydziestoletni szatyn dość dobrze umięśniony.

— Wzywała mnie pani — zawsze zwraca się do mnie oficjalnie. Podejrzewam, że dostał takie polecenie od mojego taty.

— Zabierz stąd Aidena i gdzieś go zamknij na kilka godzin. A co najważniejsze to każ otworzyć bramę, muszę gdzieś jechać — oznajmiam głosem nie znoszącym sprzeciwu.

– Viv nie wydurniaj się! — krzyczy i się opiera, ale nie ma żadnych szans z Alex'em. On jest mocno wyćwiczony i dobrze wie jak zmusić człowieka do współpracy. Aiden coś tam jeszcze wrzeszczy, ale ja staram się to ignorować i idę do garażu zabrać jeden z samochodów.

Jak wyjeżdżam na podwórko to zauważam, że brama już jest otwarta. Wjeżdżam na ulicę, a następnie wybieram najkrótszą drogę do domu Harry'ego. Po drodze natrafiam na mały korek, ale po piętnastu minutach mogę już jechać normalnie.

Z wjazdem na posesję mojego męża nie mam żadnego problemu. I nie ma w tym nic dziwnego, bo on przecież wiedział, że nie zostawię swojego ojca na jego łasce. Na podjeździe zauważam też znajomy mi samochód. Wygląda zupełnie tak jak auto mojego dziadka, ale to może być jednie zbieg okoliczności.

Ochroniarz stojący przed drzwiami wpuszcza mnie bez żadnego słowa, a przyznaję, że nigdy wcześniej go nie widziałam.

W salonie słyszę podniesione głosy. A jak tam dochodzę to widzę mojego męża, ojca i dziadka.

Czyli ten ostatni wiertnie kłamał twierdząc, że chce mojego dobra.

— Mogłam się domyśleć, że jak tylko ktoś z mojej rodziny się nagle pojawia to oznacza to dla mnie same kłopoty — mówię czym zwracam ich uwagę na siebie.

Liczę na waszą opinię

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top