Cz 2.1


Pov Viviane

Czuję się jakbym dostała obuchem w głowę. Powinnam teraz skakać z radości, a następnie ucałować dziadka w policzek i jak najszybciej stąd uciec. Ja jednak tego nie robię zostaje, bo coś czuję, że jak tylko wyjdę to oni zabiją Harry'ego, a ja mimo swojej początkowej niechęci do nie ma teraz nie życzę mu śmierci.

- Ktoś mi wreszcie wytłumaczy co się tu dzieje, nic nie rozumiem!

- Spokojnie Vivi - tata klepie mnie po ramieniu. - Zaraz stąd wyjdziemy i zabiorę cię do naszego domu.

- Żebyś znowu znalazł kogoś kto zechce ją od ciebie kupić. Zawiodłem się na tobie synu, jak mogłeś poświęcić własne dziecko i to tylko po to by na niej zarobić! - krzyczy dziadek. Szczerze to zbyt dobrze go nie pamiętam, bo tata za często nie organizował nam spotkań, a mama to już w ogóle nie znosiła rodziny mojego ojca tak jak jego samego. - Viviane wróci do domu swojej matki, która podobno zaginęła, a ty dasz jej spokój.

- Macie mnie puścić do jasnej cholery i wypierdalać z mojego domu! - wrzeszczy Harry, który to nadal jest powalony na ziemię. - To jest moja żona i nie macie żadnego prawa nas rozdzielać!

- Zamknij się gówniarzu bardzo dobrze cię znam, ktoś kto uczestniczył w krwawych orgiach na pewno nie umie uszanować kobiety.

Krwawe orgie? Chyba nawet nie chce wiedzieć co to takiego jest.

- Vi powiedź im, że chcesz zostać ze mną, a oni obaj mają sobie stąd iść. Skarbie przecież się pogodziliśmy, sama mówiłaś, że jest ci już ze mną dobrze - cholera gdyby Harry tyle nie mówił, a co ważniejsze na mnie się w ten sposób nie patrzył to naprawdę wszystko byłoby łatwiejsze. A tak to sama nie mam pojęcia co z tym wszystkim począć.

- Viviane to jest moje dziecko i ona chce być ze mną. Jestem ci wdzięczny tato za uwolnienie nas od tego wariata i sadysty, ale na tym się kończy twoja rola i możesz sobie już wracać do Los Angeles - czyli dziadek mieszka na innym kontynencie. - Chodź słoneczko - chwyta mnie za rękę i wyprowadza z jadalni. Dziadek ma jednak gdzieś to co powiedział tata i podąża za nami.

- Louis ja mówiłem szczerze nie pozwolę ci tak traktować twojej córki.

- Jak dobrze zauważyłeś Viviane to jest moja córka. Ostatnio przez to co razem przeżyliśmy trochę się do siebie zbliżyliśmy.

Słyszę z kuchni jeszcze krzyki Harry'ego. Wiem, że gdybym miała trochę rozumu to, to by mnie nie interesowało, lecz najwidoczniej ja jestem bardzo głupią. No nic już na to nie poradzę.

- Co się z nim stanie? - zwracam się do dziadka, bo w obecnej chwili to on tu podejmuje decyzje.

- Zostanie zabity, bo tylko w ten sposób zdołasz raz na zawsze się od niego uwolnić. Viviane wiem, że to ci się wydaje zbyt radykalne, ale naprawdę nie ma innego wyjścia.

- W tym to ja się akurat zgadzam - wtrąca mój ojciec.

- Ale ja nie. I nie zezwalam na zabicie mojego męża - komunikuje dosadnie. Tak by oni obaj zrozumieli.

Tu będzie kontynuowana druga część, bo nie mam pomysłu na tytuł. Liczę na waszą opinię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top