67


Pov Viviane.

Niosę w ręku butelkę soku pomarańczowego i idę do Harry'ego. Przez te cztery dni w których tu jestem zauważyłam, że tata każe służbie podawać mu głodowe rację żywnościowe i szczędzi mu nawet wody. Chociaż powinni mnie to cieszyć, ale, że posiadam jeszcze jakieś odruchy ludzkie, więc dam mu chociaż odrobinę soku. Wchodzę do pomieszczenia bez żadnych problemów. Mogę tu robić co chce tylko nie wolno mi opuszczać posesji.

- Przyszłaś mnie dzisiaj by wreszcie mnie dobić? Dobrze, zrób to byle szybko - widać po nim, że osłabł. Teraz jego widok nie sprawia mi takiej satysfakcji jak na samym początku. Widocznie jestem za miękka.

- Chcesz pić? - pokazuje mu butelkę. Kiwa jedynie głową, bo widocznie dalej nie chce prosić. Podchodzę do niego, kucam i odkręcam butelkę i daje mu się napić. - Każdy normalny człowiek by się na moim miejscu cieszyłby się z twojego nieszczęścia, ale ja nie umiem. Chyba jestem wybrakowana - mówię i zabieram butelkę. Zakręcam ją i odstawiam. Siedzę w takiej odległości, że nie ma do mnie dostępu.

- Nie wierz w dobre intencje Louisa. To potwór. Zależy mu tylko na tym by cię wykorzystać, gdybyś nie była jego dzieckiem to zaspakajałby wszystkie swoje potrzeby na tobie. A możesz być pewien, że jest dużo gorszy ode mnie.

- Ciężko w to uwierzyć - przyznaję szczerze.

- A jednak tak jest. Vi, wiem dobrze, że jesteś na mnie wściekła, ale ja nigdy nie naraziłem twojego życia. Na swój sposób dbałem o ciebie - ta chyba zapomniał o tej chwili gdy mnie dusił. To było cholernie niebezpieczne. - Wypuść mnie, a uwolnię cię od Louisa i jeśli dalej będziesz chciała to dostaniesz rozwód. A jeżeli nie to postaram się ułożyć życie razem. Przysiegam, że się zmieniłem.

Wstaje, bo mam już dość wysłuchiwania tych kłamstw.

- Przyśle kogoś by dał ci coś do jedzenie, ale ja już więcej tu nie przyjdę. Nie jestem taka głupia jak ci się wydawało - sądziłam, że przynajmniej będzie próbował mnie przeprosić. A on myśli, że sama z siebie wrócę do tego piekła. Może i jestem łatwowierną kretynką, ale nie aż tak.

***
- Dzwoniłem do Aidena, najpóźniej jutro powinien się tu zjawić - komunikuje mi ojciec podczas kolacji. Uparł się byśmy razem zjedli.

- To fajnie - grzebie widelcem w sałatce.

- Spodziewałem się większego entuzjazmu. No chyba, że o czymś nie wiem i się pokłóciliście. Jeśli tylko sprawił ci przykrość to przysiegam, że gorzko tego pożałuję.

Spoglądam na niego. Jak zwykle chce wszystko załatwić siłowo. Kiedy zrozumie, że tak nie można.

- Po prostu wolałabym zamieszkać tylko z nim. Dobrze wiesz, że nie lubię tego domu - komunikuje, wstaje i idę prosto do pokoju, który sobie sama wybrałam. A na miejscu rozbieram się i kładę się spać.

Przez sen czuję jak ktoś kładzie się obok mnie. Uśmiecham się na myśl, że to Aiden, lecz gdy czuję dłoń przyciśniętą do moich ust to czuję zdezorientowanie.

- Znowu jesteś moja kochanie - słyszę szept Harry'ego.

Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top