65
Pov Viviane
Drżącym krokiem wchodzę w głąb domu. W salonie jednak zamiast Harry'ego widzę jedynie mojego ojca. Rozglądam się w poszukiwaniu Stylesa, ale na szczęście nie znajduje go w zasięgu swojego wzroku.
- Zbliż się do mnie skarbie nie gniewam się bardzo na ciebie - niepewnie do niego podchodzę. Chwyta mnie w pasie i do siebie przyciska. Ja także go niepewnie przytulam. - Mam nadzieję, że David nie zrobił ci żadnej krzywdy, kazałem mu cię zabrać za wszelką cenę, ale nie lubię jak cierpisz - na język aż mi się cisną słowa, że gdyby taj było to by mnie nie sprzedał, ale powstrzymuje się przed wypowiedzeniem ich. Może chociaż mnie obroni przed gniewem zielonookiego.
- Nie było tak źle, nie wolno ci jednak szukać Aidena on ma pozostać bezpieczny - szepcze mu to na ucho na wypadek gdyby ktoś nas podsłuchiwał. A szczerze to właśnie tego się spodziewam.
- Mogłaś go sobie normalnie tu przywieźć, bo nic w tym domu już ci nie zagraża. Ja tu teraz rządzę, więc słoneczko będziesz sobie robić wszystko na co tylko będziesz miała ochotę - nie specjalnie rozumiem to o czym on mówi. Przecież to jest dom Harry'ego. Nawet jeśli on gdzieś wyjechał to czemu taka nie został we własnym domu. Ja tam szczerze wolałabym być u siebie. Ten dom jest taki ponury i przerażający.
- Nie rozumiem.
- To ja ci chętnie to wytłumaczę - komunikuje z uśmiechem. - Chociaż nie, lepiej pokaże. Jestem pewien, że ten widok ci się bardzo spodoba.
Chwyta mnie za prawą dłoń i ciągnie do tego pomieszczenia co mi się najgorzej kojarzy w całym tym domu. A mianowicie do pomieszczenia, w którym przebywała moja mama gdy zanim została zamordowana.
I jak ojciec otwiera drzwi to doznaje prawdziwego szoku. Znowu jest ktoś tu więziony i tym kimś jest sam Harry Styles. Przykuty do łańcuchów w ścianie.
- Możesz się napawać tym widokiem kochanie, wreszcie płaci za twoje krzywdy.
- Viviane nie słuchaj go. On zwariował, wypuść mnie - nawet teraz zamiast mnie prosić on po prostu żąda. Jestem ciekawa od jak długa tu jest?
- Ty także nie miałeś do mnie ani grama litości - odwracam od niego wzrok. Nie interesuje mnie to co się z nim stanie. - Skoro nie zależy ci już na układzie z nim to czemu nie pozwolisz mi żyć tak jak chcę. Byłam szczęśliwa.
- I będziesz. Najpierw jednak zmienisz w piekło życie tego kto tak uwielbiał się tobą bawić. Nie zabiłem go tylko dlatego, bo chcę by czuł się tak jak ty. Niech się boi, będzie wczekiwał swojego końca nie mając pojęcia kiedy on nastąpi.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top