58


Pov Viviene

Żądania mojego ojca mimo wszystko bardzo mi się podobają. Chociaż nigdy nie wybaczę mu, że zamordował moją mamę to i tak lepiej mi będzie u niego. Tu ciągle nie wiem co mnie może spotkać, a poza tym w domu taty będę mogła robić z Aiden'em wszystko na co tylko przyjdzie mi ochota. A tam też długo czasu nie spędzę, przy najbliższej okazji odejdę wraz z moim chłopakiem.

- Z Viviene nie ma tu praktycznie żadnego pożytku, ale i tak nie zamierzam pozwolić by ona stąd odeszła. Lubię mieć swoje rzeczy koło siebie.

No i znowu przyrównuje mnie do rzeczy. On się nigdy nawet w najmniejszym stopniu nie zmieni. Ważne jednak bym jak najszybciej się od niego uwolniła.

- A ja nie mam żadnego pożytku z waszego małżeństwa, a tu chodziło o interesy. A jak wiesz nie idzie nam w nich - cieszę się, że nie odnoszą takiego zysku jakiego oczekiwali. Mam też nadzieję, że kiedyś stracą to na czym im zależy najbardziej czyli pieniądze, bo nie zarobili własną pracą tylko krzywdą innych osób.

- To nie moja wina! - oburza się Harry. Mam ochotę jak najszybciej opuścić ten pokój i nie słychać ich przeżucania się winą. Szkoda też, że żaden z nich nie pomyśli, że to ja zostałam najbardziej skrzywdzona.

- Ależ tak, więc teraz się ciesz, że jeszcze cię nie sprzątnąłem chociaż już dawno powinienem to zrobić.

- Nie pozwalaj sobie! - Harry'emu aż zaczynają płonąć oczy że złości. Ja jednak mam już dość tych ich przepychanek słownych i tym, że nie zwracają na mnie uwagi. Podchodzę, więc do szafy i wyciągam z niej walizkę, a następnie powoli pakuję swoje najpotrzebniejsze rzeczy. - Zostaw to do cholery, bo nigdzie stąd nie pójdziesz!

Akurat musiał w tym momencie się spojrzeć w moją stronę.

- Vivi nie przerywaj sobie. Zaraz wracamy do domu, a ty nie będziesz musiał już nigdy się pojawiać w tym przekletym miejscu - naprawdę nie spodziewałam się takiego zachowania ze strony mojego ojca. Zanim przyjechał to byłam praktycznie pewna, że będzie mnie namawiał bym tu została i pogodziła się z Harrym.

- Walnąłeś się dziś w głowę czy co? - pyta wściekle zielonooki. - Oddałeś mi ją i powiedziałeś, że moje z nią robić wszystko co tylko przyjdzie mi do głowy, ale ma postać żywa. Tylko to cię interesowało.

Dobrze wiedzieć co mówił mój ojciec na mój temat.

- Ale ty zacząłeś przesadzać.

- Zapewniam, że nigdy nie byłem dla niej tak okrutny jak ty dla kobiet. W odróżnieniu od ciebie nie jestem sadystą - z tym ostatnim zdaniem to się zgodzić nie mogę.

Nie chce jednak dłużej tego słuchać. Zaprzestaje pakowania się i wychodzę z pokoju. Wiem, że obaj są siebie warci, ale przy moim ojcu nie będę wiecznie żyć w strachu.

- Viv - słyszę głos Aidena, odwracam się i do mnie podbiegam, a następnie się przytulam. Czemu to wszystko musi być takiego trudne?

Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top