56
Pov Viviane
- No mów do cholery! - wrzeszczy Harry. Jego ręka odrobinę ściska moją szyję, ale tak bym mogła oddychać. Chociaż serce tak mi bije, że i tak jest mi słabo.
- Podawałam ci takie zioła na osłabienie, ale długo to nie trwało. Przestałeś być dla mnie taki okrutny, więc ja także tego zaprzestałam - wymyślam to kłamstwo na poczekaniu. Skoro nie miał o tym pojęcia to mogę mu powiedzieć co tylko chce. - Nic nie poczułeś, bo tylko ze dwa razy ci to podałam.
On jednak zamiast się uspokoić i mnie puścić to jeszcze mocniej zaciska rękę. Staram się oddychać przez usta, ale mi to nie wychodzi.
- Byłem dla ciebie za dobry skoro się na coś takiego odważyłaś. Można to szybko zmienić. Stajesz się coraz bardziej bezużyteczna, więc może przyszedł czas by się ciebie pozbyć.
Wydaje mi się, że przed oczami mignął mi Aiden i się nie pomyliłam.
- Wiem, że nie powinienem się wtrącać, ale jak tak dalej pójdzie to pan zabije żonę. A ja miałem ją chronić za wszelką cenę - dostrzegam, że trzyma rękę w kaburze. W każdej chwili może wyciągnąć broń.
- Może masz rację - zabiera rękę, a ja gwałtownie biorę oddech. - Nie zasługuje na tak łatwą śmierć. Zabierz ją na górę, bo na razie nie chcę na nią patrzeć.
Aiden chwyta mnie za ramię i prowadzi do schodów. Jak znikamy z pola widoku Harry'ego to mnie obejmuje.
- Czemu go tak bardzo denerwujesz? Zapomniałaś jaki on potrafi być jak się wkurzy. Dawno nie byłaś cała w siniakach.
- Znowu chciał mi dać tę truciznę, więc straciłam nad sobą kontrolę i po widziałam kilka słów za dużo. A gdybym wtedy nie zaprzestała działań to byłoby już po problemie, ale nie jak zwykle posłuchałam swojego ojca - teraz przerażenie zmienia się w złość. On może sprawiać, że ledwo żyję, a jak ja podałam mu coś na osłabienie i to taką małą dawkę, że praktycznie nic nie poczuł to od razu dostaje szału.
- A jeśli chodzi o twojego ojca to powinnaś jak najszybciej po niego zadzwonić. Drugi raz nie uda mi się cię przed nim obronić. A i tak to szczęście, że jeszcze mnie nie wywalił przez to, że zainterweniowałem. Vivi nie ryzykuj i wezwij swojego tatę - bierze z szafki mój telefon, a następnie mi go podaje.
- Nie chce rozmowiać z tym mordercą.
- Mimo wszystko jest to twój ojciec, który może cię obronić. Dzwoń do niego albo sam to zrobię. A teraz muszę wyjść, bo jak mnie tu zobaczy to zacznie coś podejrzewać. Pamiętaj, że cię kocham skarbie - daje mi jeszcze szybkiego buziaka w czoło, a następnie wychodzi, a ja niechętnie wybieram numer mojego ojca.
A miałam z nim już nie rozmowiać.
Nie muszę długo czekać na to by odebrał połączenie.
- Widziałem, że pójdziesz po rozum do głowy i zrozumiesz, że zostałem ci tylko ja - zaczyna na samym wstępie bardzo pewny siebie.
- Musisz przyjechać.
- Ale po co? - Nie zdążam nic odpowiedzieć, bo drzwi do sypialni się otwierają i wchodzi przez nie Harry. Który szybkim korkiem pokonuje dzielącą nas odległość i zabiera mi komórkę.
- Nasze problemy powinniśmy rozwiązywać sami.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top