53
Pov Harry
- Harry ja chcę popływać w basenie. Woda na pewno jest taka ciepła i przyjemna. Chodźmy - od kilkunastu minut Viviane mnie ciągle zagaduje. Chyba dzisiaj trochę przesadziłem z tymi narkotykami. Odbija jej bardziej niż ostatnio, ale przynajmniej nie leży i nie płacze.
- Na razie nie mam ochoty skarbie.
- Czemu? - przysuwa się do mnie tak blisko, że prawie na mnie siada. - Chcę by ktoś ze mną popływał. Spędź ze mną trochę czadu - opiera głowę o zagłębienie mojej szyi. Uśmiecham się na jej gest. Gdyby od samego początku była taka słodka to wszystko inaczej by się potoczyło. Szkoda też, że to można od niej wyegzekwować tylko przez narkotyki.
- No dobrze zaraz pójdziemy skoro ci tak bardzo na tym zależy.
- A lubisz ty mnie w ogóle? Wiem, że jesteś moim mężem, ale do tej pory nie określiłeś co do mnie czujesz. A chciałabym to wiedzieć.
Już nam jej odpowiedzieć gdy słyszę trzaskanie drzwiami, a po chwili widzę Louisa. Ja pierdole tylko jego tu brakowało.
- Tatuś! - Vi zrywa się z kanapy i biegnie do swojego ojca, a następnie rzuca mu się na szyję. Jest on wyraźnie zaskoczony jej wylewnym powitaniem. - Popływasz z nami w basenie? Mam na to wielką ochotę.
- Oczywiście skarbie - po jego minie już wiem, że zorientował się po jej źrenicach, że nafaszerwałem ją narkotkami. On jednak nie ma prawa mnie o to do mnie żadnych pretensji. Przecież Viviane należy do mnie. - Zostawisz nas na chwilę samych?
- Nie, mam dość bycia sama. Chcę się poprzytulać - przyprowadza go do mnie, a następnie on siada na kanapie, a ona na jego kolanach. Kurwa nawet teraz gdy zabił jej matkę to ona woli jego.
- Nie krępuj się, możesz mówić swobodnie, ona i tak nic jutro nie będzie pamiętała.
- Od jak dawna podajesz jej narkotyki? Dlaczego w ogóle mnie nie zapytałeś czy możesz to robić? - no teraz to już się zagalopował. Sam mi ją oddał, więc nie będzie teraz już o niej decydował. Chyba muszę przyśpieszyć mój plan pozbycia się go, bo coraz bardziej działa mi na nerwy.
- Bo Viviane jest moja!
Moja żona nagle wybucha głośnym śmiechem.
- I po co się kłócicie skoro obaj jesteście tacy sami.
- Ja cię przynajmniej kocham.
- Ja ciebie niestety też - odpowiada i opiera o niego głowę. Kurwa on wcale nie wyrządził jej mniej krzywd ode mnie, a ona i tak ciągle jemu wybacza, a mnie ma gdzieś. - A teraz lecę się przebrać. Przynajmniej jeden ma zaraz do mnie dołączyć.
Zeskakuje z niego i biegnie na górę po schodach. Na szczęście nie upada po drodze.
- Przyszedłem spytać czemu do cholery tak wcześnie wróciliście? Ona nie powinna widzieć jak skończyła jej matka - nie rozumiem jego pretensji. Nikt mu nie kazał czekać do otsrniej chwili. Mógł ją od razu zabić, ale nie torturować dla własnej przyjemność.
- Miałeś na to wystarczająco dużo czasu.
Szczerze to miałem też nadzieję, że tak będzie. Choć sądziłem, że Vi zobaczy swoją umęczoną matkę, ale okazało się, że mam jeszcze większego farta i natrafiła na jej zwłoki.
- A teraz cię zostawię, bo nie chcę by Viviane na mnie czekała. Nie lubi tego.
Ten rozdział jest nagrodą za waszą aktywność. Pamiętajcie, że im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej dodaje rozdziały. A i wolicie perspektywę Harry'ego czy Viviane?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top