5
Pov Viviane
- A ja nie mam ochoty cię poznawać. Tak samo jak tu być - zupełnie jakby nie zwracał uwagi na to co do niego mówię podaje mi butelkę z sokiem. A przez to, że mam zaschnięte gardło odkręcam butelkę i biorę kilka łyków.
- Myślałem, że Louis sam ci to wytłumaczy, ale najwyraźniej postanowił zrzucić to na mnie. Nie zamierzam ci jednak mówić o tym czym zajmuje się twój ojciec, bo to jest jego obowiązek. Wszedliśmy jednak w pewnego rodzaju układ, a żeby on okazał się trwały to potrzebne jest zabezpieczenie. A nie istnieje lepsze niż małżeństwa - powoli zaczynam rozumieć, ale przez to coraz bardziej zaczynam się denerwować. Nie to się nie może dziać.
- Ty chyba nie chcesz powiedzieć, że my - te słowa nie chcą mi przejść przez gardło.
- Tak Viviane, pobierzemy się. Oczywiście nie teraz, za miesiąc albo półtora - nie potrafię pojąć jak on może tak po prostu mówić o takich rzeczach. Dla mnie to jest nie do pomyślenia.
- I co myślisz, że ja pozwolę wam decydować o tak ważnych sprawach dotyczących mojego życia? Nie, jestem dorosła i nikt nie ma prawa za mnie podejmować decyzji. Nie interesuje mnie gdzie jestem, w tej chwili wracam do domu - w tej chwili nie obchodzi mnie to, że słabo się czuję i kręci mi się w głowie od tych wszystkich informacji. Te nowości sprawiają, że ciężko mi jest zaczerpnąć powietrza. Nie mogę tu dłużej zostać.
- Wracaj do łóżka Viviane, masz odpoczywać - za kogo on się uważa żeby mówić mi co mam robić. Już go nie znoszę.
- Nie rozkazuj mi! Nic nas nie łączy i nigdy nie połączy! - kieruję się w stronę drzwi, ale on chwyta mnie za ramiona, a następnie dość gwałtownie popycha na łóżko. Mimo, że jest miękko to i tak odczuwam ból.
- Przestań walczyć z tym co jest nieuniknione i pogódź się z losem, bo naprawdę nie trafiłaś źle - nie podoba mi się sposób w jaki do mnie mówi.
- Co to za wrzaski, mieliście normalnie porozmawiać - do pokoju na szczęście wpada mój ojciec. Wiem, że to on mnie w to wszystko wplątał, ale jego przynajmniej trochę znam w odróżnieniu od tego dziwnego mężczyzny. Jego wzork zostaje skierowany na mnie. - Miałeś jej nie denerwować. Wyjdź lepiej - o dziwo robi to co każe mu mój tata.
A on siada obok mnie na łóżku i obejmuje mnie ramieniem. Powinnam jak najszybciej od niego odskoczyć, ale nie mam na to siły. Skupiam się żeby opanować nerwy.
- Doskonale pamiętam, że jak się denerwowałaś to miałaś problemy z oddychaniem. To pewnego rodzaju atak paniki. Lecz przeważnie gdy cię przytulałem i sadzałem na swoich kolanach to ci przechodziło. Może teraz też tego spróbujemy - proponuję.
Spoglądam na niego swoimi załzawionymi oczami.
- Tylko, że teraz to ty jesteś tego powodem. Przez ciebie jest to całe zamieszanie, ale jedno jest pewne. Nie zmusisz mnie do tego. Już wolałabym umrzeć niż wyjść za tego kretyna - komunikuje pewnym głosem.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top