4
Pov Viviane
Nie mam pojęcia co mojemu ojcu przyszło do głowy. Tak po prostu sobie zdecydował, że zostanę z nim. Nie pomyślał, że dobrze by było gdyby przynajmniej zapytał mnie o zdanie, bo ja nie mam nawet najmniejszego zamiaru żeby z nim zostawać. Mam swoje życie i z niego nie zrezygnuje.kkj=k
- Jedyne na co mogę się zgodzić to, to żeby się czasem z tobą spotkać. Tylko zaczynam się zastanawiać jak długo minie aż ci się to znudzi - jestem praktycznie pewna, że po dwóch, a może trzech spotkaniach oznajmiłby mi, że musi gdzieś jechać, a może nawet zniknąłby bez słowa. Tak samo jak ostatnim razem.
- Vivi nie zrozumieliśmy się, ale to nie szkodzi, jesteś zmęczona.
- Wcale nie - zaprzeczam choć to nie jest do końca prawda. - Napiłanum się czegoś. Przyniesiesz mi wody?
- Oczywiście, a może wolałabyś soczku. Z tego co pamiętam to bardzo lubisz sok pomarańczy. Specjalnie dla ciebie kupiłem.
- Tak - odpowiadam.
- Harry! - zamiast samemu się ruszyć po ten sok to kogoś woła. Nic nie chce dać z siebie.
Nagle do pomieszczenia wchodzi pewien szatyn. Nie przyglądam się mi zbytnio, bo raczej już nigdy w życiu go więcej nie zobaczę. Mój kontakt z ojcem pewnie szybko się urwie.
- Mała chce pić, przynieś jej soku, a później trochę z nią posiedzisz. I się trochę zapoznacie - chłopak jedynie kiwa głową, a następnie wychodzi. Ja za to marszczę brwi ze zdziwienia. Czemu niby mam rozmawiać z tym chłopakiem. Nie znam go i nie zamierzam poznawać. Skoro ma jakieś powiązania z moim ojcem to oznacza, że nie jest nikim ciekawym.
- Nie mam zamiaru z nim o niczym gadać, jeśli sam nie masz czasu to możesz właśnie jemu rozkazać by odwiózł mnie do domu. Nic więcej od czego nie chce.
- Ależ Viviane ja przez ten czas doskonale wiedziałem co się z tobą dzieje. Na każde twoje urodziny albo święta przysłałem ci prezenty.
- Nie prawda - przerywam mu. - Jedynie mama ode mnie dbała ty miałeś gdzieś moje potrzeby. I to jak mnie potraktowałeś samo o tym świadczy.
- Alicia widocznie cię okłamywała. Ostatnio przysłałem ci samochód jak dowiedziałem się, że udało ci się zdać prawo jazdy. Poza tym to właśnie twoja matka kilka lat temu nalegał na tym bym ograniczył nasze kontakty. Uważała, że narażam cię na niepotrzebne niebezpieczeństwo - to już się wyjaśnia skąd mama miała pieniądze na te wszystkie drogie prezenty. Jak bym wcześniej wiedziala to pewnie bym żadnego z nich nie przyjęła.
- A dlaczego... - przed zadaniem pytania przeszkadza mi wejście tego szatyna.
- Louis to może ja teraz z nią posiedzę - skoro odzywa się do mojego ojca po imieniu to znaczyć, że dla niego nie pracuję. A wygląda na kilka lat starszego ode mnie.
- Dobra, ale pamiętaj żeby jej nie denerwować - wtrąca mój tata, a następnie wychodzi. Kurwa, zaczynam coraz mniej rozumieć.
- Bardzo się cieszę, że mogę wreszcie cię poznać Viviane.
Jak się postaracie to dodam następny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top