38


Pov Viviane

Spagladam na leżącego na podłodze Harry'ego. Nie wierzę, że odważyłam się na coś takiego. A co jeśli go zabiłam? Wtedy pewnie skończę w więzieniu. Ojciec pewnie mi nie pomoże, bo będzie wściekły, że zniszczyłam jego plan.

Powoli podchodzę do Stylesa i klękam przed nim drzącą ręką sprawdzam jego puls. Na szczęście jest. Chociaż z drugiej strony to oznacza, że on niedługo się obudzi i będzie na mnie wściekły.

- Co tu się stało? - odwracam się i widzę Aidena. Widocznie dopiero co wrócił. - Nic ci nie jest? - dotyka mojego ramienia by sprawdzić czy jestem cała. Mi nic nie dolega poza siniakami, które już się tworzą na moich rękach.

- Nie, ale on nieźle oberwał.

- Widocznie mu się należało, dobijmy go i będzie spokój. Na zawsze się od niego uwolnisz, a my upozorujemy napad, twój tata na pewno nam pomoże - z kabury wyciąga pistolet. Odkąd pracuje dla mojego ojca jest zobowiązany mieć przy sobie non stop broń.

Zatrzymuje go.

- Nie, on teraz nie może umrzeć, jest jeszcze na to za wcześniej, tata się wścieknie.

- Nie rozumiem cię... - uciszam go widząc, że Harry zaczyna się budzić. Zdaję sobie sprawę z tego, że będzie zdezorientowany, ale wolę by i tak nic nie słyszał.

- Coś ty zrobiła kretynko - warczy na mnie jak tylko otwiera oczy. Jestem pewna, że za to oberwe, ale to się stanie później. Dziś jestem bezpieczna.

- Pomogę panu przejść na kanapę - oferuje się Aiden.

- Nie, wynocha stąd, tylko moja żona ma tu zostać! - blondyn nie odzywając się wycofuje się, ale ja widzę, że nie odchodzi zbyt daleko. Znika jedynie z pola widzenia Harry'ego. Szatyn odnajduje moją dłoń i znowu uciska mój nadgarstek tak jakby chciał mnie ukarać za to co zrobiłam. - Zaprowadź mnie na górę do naszej sypialni.

- Nie wiem czy dasz radę się wdrapać po schodach - nie chcę by przy okazji jeszcze i ja się poobijała.

- Nie interesuje mnie to, chcę iść do naszego pokoju, więc mnie tam zaprowadź! - podnosi się z trudnem do pozycji siadzącej, a później z moją pomocą wstaje. Jest cholernie ciężki. - Bądź pewna, że poniesiesz konsekwencje swojego czynu.

I tak już wiem, że jutro będzie mnie boleć całe ciało, bo on bardzo mocno mnie obciąża, a te schody są naprawdę wysokie.

Jak już jesteśmy w naszym pokoju i on ląduje na łóżku to mogę odetchnąć z ulgą. Chociaż długo to nie potrwa.

Dotyka swojej głowy i dopiero teraz zauważam, że z głowy sączy mu się krew.

- Idź po apteczkę do łazienki musisz mi to opatrzyć - nie wiem skąd on ma tyle siły żeby jeszcze na mnie krzyczeć. Ja po takim ciosie nie dałabym rady się podnieść. - I dla twojego dobra lepiej zrób to porządnie, bo inaczej jeszcze za ostrze to co dla ciebie wymyśliłem na jutro.

Chyba jednak popełniłam błąd nie słuchając Aidena.

Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top