22
Pov Viviane
Naprawdę nie spodziewałam się, że mój ojciec tak szybko przyjedzie mnie odwiedzić. Po tym jak zawsze się zachowywał byłam przekona, że przyjedzie za rok, oczywiście jeśli bym tyle tu przeżyła.
- Nie przywitasz się ze mną skarbie - nie ruszam się z miejsca, więc on sam do mnie podchodzi o mnie przytula. Owija swoje ramiona wokół mnie, a ja stoję nieruchomo i nawet się nie przesuwam. Po chwili się ode mnie odsuwa i dokładnie się mi przygląda. Widzę, że zauważył siniaka na moim policzku. - Co ci się stało?
- Nie będę kłamać, że się sama uderzyłam, ale nie zamierzam ci także powiedzieć prawdy, bo mnie uprzedził co mi zrobi jak ci o wszystkim opowiem - komunikuje, a następnie idę w stronę ciemnej, ale nie czarnej skórzanej kanapy. Lepsza by była zamszowa, lecz to już nie moja sprawa. Siadam, a ojciec się do mnie zbliża i robi to samo.
- Jeśli cię biję to musisz mi to powiedzieć. Postaram się by to już nigdy nie miało miejsca - mam ochotę parsknąć śmiechem na jego słowa. Jeśli naprawdę by mu zależało na moim bezpieczeństwie to na pewno nie pozwoliłby bym pojechała ze Stylesem po tym co on zrobił podczas tej farsy nazwanej ślubem.
- Przecież wiesz, że to niemożliwe. Póki tu jestem to nikt nie może mi zagwarantować, że nic mi się nie stanie. A i już wolałabym żeby on mnie tylko bił, bo niestety robi coś dużo gorszego... - mam jeszcze mówić, ale przeszkadza mi w tym przyjście Ewelyn z jedzeniem dla mnie. I bardzo dobrze, bo jestem już głodna.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale pani Viviane praktycznie niczego nie je - jeszcze i ta na mnie skarży.
- Teraz na pewno zje - talerz z kanapkami, a także kubek z kawą zostają postawione przede mną na stoliku. A kucharka szybko opuszcza pomieszczenie. I dobrze, lepiej żeby nie była świadkiem mojej rozmowy z ojcem. - Wiem, że dla ciebie ta sytuacja jest trudna, ale nie możesz sama sobie szkodzić.
Biorę do ręki kanapkę z wędzonym łososiem i serkiem śmietanowym i zaczynam ją jeść. Ewelyn zrobiła mi aż cztery takie. Nigdy jeszcze na raz nie zjadłam czterech kanapek.
- Porozmawiam z Harrym i przypomnę mu jak ma cię traktować. Jesteś jego żoną inie ma prawa wyładowywać na tobie swoich frustracji. Na samym początku zaznaczyłem, że nie wolno mu cię krzywdzić.
- Nie rób tego! - mówię szybko jak widzę, że on już zaczyna się podnosić. - Ty mu trochę pogadasz, a on się na mnie za to zemści. Jeśli naprawdę chcesz mi pomóc to mnie stąd zabierz. Możemy zamieszkać razem - dokańczam kanapkę i biorę dwa łyki kawy. Jest bardzo dobra. - Obiecuję nie sprawiać kłopotów, mogę nawet ciągle siedzieć w domu i nie wychodzić byleby mnie stąd zabierz.
Jestem gotowa na wiele by tylko uwolnić się z tego piekła. A później postarałabym się wrócić do mojego dawnego normalnego życia. To jest jedyne o czym obecnie marzę.
- Vivi przecież wiesz, że to jest niemożliwe - Jak zwykle to samo. Kończy się jedynie na gadaniu.
Nagle w polu mojego widzenia pojawia się Harry. Jeszcze jego mi to brakowało.
- Nie spodziewałem się tu ciebie tak szybko Louis.
Postarajcie się, a dodam następny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top