21
Pov Viviane
Nie mam pojęcia ile już tak leżę, ale zgaduję, że około dwóch godzin. Wszystko mnie boli i nie mogę się nawet przewrócić, na ten bok, który chce. Chociaż powinnam być twarda to mam już tego dość.
- Harry chodź tu do jasnej cholery! - krzyczę, bo już nie potrafię zachować spokoju. I powtarzam tą czynność aż do momentu kiedy się łaskawie zjawia.
- O co chodzi? W czym mogę ci pomóc? - jego głos aż kipi z ironi. Świetnie się bawi żartując ze mnie. Zastanawiam się czy bardziej się go boję czy może mocniej mnie wkurza. I szczerze to sama nie wiem. Te uczucia się teraz równoważą.
- Uwolnij mnie - staram się mówić opanowanym tonem, bo nie chce go sprowokować by zostawił mnie tak na kolejne kilka godzin. A jest do tego zdolny.
- Jesteś jeszcze bardziej irytująca niż na samym początku się tego spodziewałam - wyciąga z kieszeni klucz i się do mnie zbliża, a następnie uwalnia moje dłonie. Ja rozmasowuje swoje nadgarstki, bo kajdanki już zdążyły je obetrzeć. - Jak dalej będziesz taka to chociaż będę miał przez to problemy to cię zamorduje.
Po moich plecach przelatuje dreszcz strachu, ale staram się tego nie okazywać. Nie dam mu takiej satysfakcji, że aż tak udało mu się mnie zgnębić.
- A nie lepiej by było mnie po prostu wypuścić. Mnie by tu nie było i nie zatruwałabym ci życia swoją osobą, a ty nie miałbyś z tego tytułu żadnych problemów. A jak ci już bardzo to nie odpowiada to daj mi inny pokój, nie będę łamać twoich zasad, ale postaram się byśmy nie musieli się widywać - wiem, że to drugie już mu proponowałam, ale zamierzam to robić do skutku. On jednak znów się tylko uśmiecha, przecież ja nie mówiłam nic zabawnego.
- Ja nie robię chybionych inwestycji.
- Nie masz tu ze mnie żadnego pożytku. Błagam cię pozwól mi odejść - nie powinnam się posuwać to błagania go o czegokolwiek, ale tu chodzi o mnie życie. Jeszcze mogę się uratować.
- Daj już z tym spokój i przestań myśleć o rzeczach nierealnych. Postaraj się lepiej sprawdzić by nasze życie stało się chociaż trochę znośne.
***
Nie umiem już ignorować tego uczucia głodu, więc idę do kuchni. Evelyn tu nie ma, znam jej imię, bo ostatnio mi się przedstawiła. Dostrzegam leżący na blacie talerz truskawek. Kocham te owoce, więc od razu biorę się za jedzenie ich.
Podobno mam się tu czuć jak u siebie to chyba mogę brać wszystko co mi się spodoba.
- Jeśli ma pani ochotę to przygotuję coś treściwszego - prawie podskakuje na dźwięk jej głosu.
- Wystarczą kanapki - skoro mam walczyć z Harrym to muszę mieć do tego siłę. Koniec ze szkodzeniem samej sobie.
- Oczywiście, jakieś konkretne życzenia?
- Mogą być z serem, chudą szynką albo z łososiem - to ostatnie jeszcze wczoraj widziałam w lodówce. Spoglądam na stojący ekspres do kawy. - Chcę też kawę, obojętnie jaką, ważne by była z dużą ilością mleka i bez cukru. I przynieść mi to do salonu - mówię o wychodzę.
Muszę obrać zupełnie inną strategię, bo moje prośby nie odnoszą żadnego skutku. Trzeba wymyśleć coś innego.
Wchodzę do salonu i na chwilę przystaje z zaskoczenia.
- Tęskniłaś? - pyta ojciec.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top