Promyczek
Moje życie od zawsze zasnute było ciemnością i tłamszącą powagą. Otaczali mnie ludzie dla których liczyło się tylko dojście do celu, za wszelką cenę.
Teraz upadam. Uderzam o twardy śnieg. Wiem, że jestem do niczego. Zbyt wielu ludzi starało się, abym nigdy o tym nie zapomniał, abym miał kiedykolwiek przestać w to wątpić.
Boli mnie. Boli, bo jestem słaby, nie nadaję się do tego. Ten upadek potwierdza, że nie ma dla mnie miejsca, że nie jestem wart bycia tutaj. Może powinienem wziąć przykład ze swojego brata i powiesić narty na kołku. Nikt za mną nie będzie płakał.
Nikt za mną, ale ja będę maltretował biedną poduszkę przez te wszystkie noce, kiedy nie będzie w tym samym pokoju tego jednego mężczyzny, faceta, który był dla mnie promyczkiem, przecinającym ciemne chmury moich myśli. Tylko samo jego jestestwo nie pozwalało mi skończenia mojego bezwartościowego życia. Byłem masochistą. Pragnąłem, aby jego obecność, każdego dnia zabijała mnie od środka, bo żyłem że świadomością, że nigdy nie będę dla niego tym kimś, kim on był dla mnie.
No właśnie... Wstaję, jestem wściekły, pokazuję, że nic mi nie jest, ale nie uśmiecham się. Mam w dupie kibiców i dziennikarzy. Już wystarczająco się skompromitowałem. Marzę tylko o tym, aby zniknąć. Niech życie płynie w swoim tempie, nie zważając na mnie.
Zostaję przekazany w opiekuńcze ramiona sztabu. Wiem, że najchętniej wpakowali by mnie do karetki i od razu odesłali na badania, ale udaje mi się ich przekonać, że muszę zobaczyć skok Stefana. Przystają na to i robią badania na miejscu. Przynajmniej to mi się udaje.
Krafti ratuje twarz naszej drużyny. Zajmuje miejsce w czołowej dziesiątce. Mi przesyła pozdrowienia przez jednego z lekarzy. Wiem, że nie powinienem liczyć na nic więcej, ale i tak czuję nieuzasadniony żal. Zawsze chcę od ludzi więcej niż mogą mi zaoferować.
***
Mija godzina. Stefan jest czwarty. Bardzo dobra pozycja do ataku przed jutrzejszymi seriami. Niechętnie zgadzam się na przewiezienie do szpitala. Oprócz okropnego bólu w całym ciele nic mi nie jest, ale trener jest nieugięty. Nie mogę sprzeciwić.
W drodze do samochodu dołącza do nas Krafti. Jest drobny, aby wręcz nie powiedzieć, że mały. Jego krucha sylwetka jest okryta tylko cienką, sportową bluzą, chętnie oddałbym mu moją kurtkę, bo chociaż jest tylko moim promyczkiem, to i tak rozgrzewa mnie całego swoją obecnością. Jednak on nie wygląda na zamarzniętego. Wsiada z nami do samochodu a ja czuję, jak serce fika mi koziołka. Jeszcze chwila i się zarumienię. Robi się duszno.
Chciałbym jakoś rozpocząć rozmowę, bo chociaż jesteśmy przyjaciółmi i cisza między nami nie powinna być krępująca, to potrzebuję jego uwagi. Czegoś, aby wreszcie mnie zauważył. Niezauważalnie, a przynajmniej mi się tak zdaje, przesuwam dłoń w jego kierunku, ignorując ból w kończynie.
On patrzy na mnie. Pokazuje swoje idealnie, krzywe zęby i mróży oczy. Jest w dobrym humorze. Może to egoistyczne i pseudo romantyczne, ale wolałbym zobaczyć w jego oczach troskę o mnie.
- Przestraszyłem się, stary - mówi z rozbrajającym uśmiechem na twarzy. Denerwuje mnie to. - Ale kiedy sam wstałeś wiedziałem, że nic ci nie jest. Przecież znam cię lepiej niż ty sam. Założę się, że to tylko stłuczenia.
- Pewnie tak - nie jestem w stanie odpowiedzieć inaczej. Zna mnie? A czy wie, że nie jestem normalny ? Opieram się o szybę. Nagle jego obecność przestaje mi sprawiać radość. Jego promienna twarz nie pozwala mi się spokojnie zatopić w mrokach moich rozmyślań. Liczę, że dalsza podróż odbędzie się w ciszy, ale już po chwili mogę przestać się łudzić. Dobija mnie fakt, że zaczyna robić się korek.
- Pojechałem z wami, bo przestaliśmy że sobą tak często rozmawiać - zaczyna, a ja zastanawiam się czy naprawdę musi robić to przy psychologu naszej kadry. - Wiem, że ostatnio nam nie idzie, ale to chyba nie jedyny powód, kiedyś siedzieliśmy do późnej nocy, bo nie mogliśmy się sobą nacieszyć, a teraz...
- Starzejecie się - ku mojemu zdziwieniu ratuje mnie psycholog. Nawet się uśmiecham, kiedy Krafti z uwagą słucha monologu mężczyzny. Jednak szybko moje usta wracają do pionowej kreski. Rozmawiają o mnie, jakby mnie przy nich nie było. Jak zwykle niezauważalny, w cieniu. A jedyna osoba, która potrafiła rozświetlić mój wewnętrzny mrok, dyskutuje o mnie, jednocześnie ocierając się o moje udo. No nie, po prostu żyć nie umierać.
***
W szpitalu wszystko dzieje się szybko. Sztab i Stefan czekają na mnie w korytarzu. Badania dobiegają ku końcowi, pozostało tylko USG ramienia. Półgodziny czekania.
Nagle do mojej głowy wpada szalony pomysł. Zamierzam zrobić coś w trzydzieści minut, coś czego nie potrafiłem wyjaśnić w ciągu paru lat.
Ciągnęło bruneta za rękę. Widzę zaskoczenie na jego twarzy, ale ufa mi, więc nawet nie pyta. Stajemy w kącie. Ciągle trzymam go za rękę. On uprzejmie tego nie zauważa, albo...po co się łudzić.
- To co powiem jest głupie - uśmiecham się niepewnie, zaczynam robić kółka na grzbiecie jego dłoni. - Wiesz, że nie jestem... Typowym facetem.
Uśmiech blednie na jego stosunkowo ciemnej twarzy. Zaczynam drżeć. Nagle przeszkadza mi to, że chłopak jest aż o tyle niższy. Nachylam się nad nim. Nie, nie mam zamiaru go pocałować, chociaż wizja nawet tak małego zbliżenia jest bardzo kusząca. Po prostu chce być bliżej mojego źródła światła, mojego małego promyczka.
- Mam problemy z samym sobą, ty chyba najlepiej wiesz, że nie radzę sobie z nimi. To widać nie tylko po moich skokach...
- Twoje sztuczne uśmiechy - mówi automatycznie. On jeszcze niczego nie podejrzewa, po prostu się martwi.
- To też - kiwam głową. - Ale z każdym dniem jest mi coraz trudniej. Czuję, że coraz bardziej pochłania mnie rozpacz, smutek, ciemność. Nie radzę sobie.
- Jest coś, co mogę dla ciebie zrobić? - pyta i ściska moje palce. Jest bardzo skupiony. Mnie to rozczula. Jednak wiem, że on zaraz zmieni zdanie. Zostawi mnie jak paru przed nim, jako ostatni, bo tego odrzucenia nie wytrzymam. Nie mogę pozwolić, aby zgasło moje jedyne źródło światła.
- Kocham cię - szepczę. Nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej. I chyba to wystarczy. Krafti zna mnie lepiej niż ja sam, więc doskonale rozumie, że nie żartuję. Patrzy na mnie. W jego oczach nie ma radości, ani złości, nie odsuwa się, tylko patrzy na mnie. Nie potrafię zgadnąć, co myśli. Mamy coraz mniej czasu. Musi mi odpowiedzieć. Widzę, jak otwiera usta. Zaraz skrajne uczucia zawładną moim sercem.
- Michi - jego głos jest cichy, przysuwa się. Jego czekoladowe oczy są przepełnione smutkiem. - Wiem, wiem od dawna.
Nie wierzę w to co słyszę. Zawsze starałem się ukryć moje uczucia. Czemu brunet w takim razie dotąd nie zareagował. Czekam na niego od tylu lat, a on oznajmia mi po tak długim czasie, że wie. To wszystko mnie przerasta.
- Nie patrz tak na mnie - czaruje mnie tymi swoimi małymi oczkami. - Na prawdę nie wiem co mam z tym zrobić. Nigdy nie byłem z chłopakiem... Nigdy sobie tego nie wyobrażałem. Nie wiem czy jestem gotowy. Za każdym razem, kiedy mnie dotykasz czuję coś dziwnego. Nigdy nie doświadczałem czegoś podobnego. Ale jednocześnie... pragnę założyć normalną rodzinę. Mieć dzieci, całe mnóstwo...
On zaczyna płakać. Czuje się winny, przeze mnie. Znowu go ranie. Chcę go przytulić, ale boję się, że Stefan źle to odbierze. Stoimy, więc. Tylko przez chwilę, bo zabierają mnie na ostatnie badanie. Na dowodzenia słyszę jego cichutkie, pełne żalu i skruchy ,,przepraszam". Miłe, chociaż zupełnie niepotrzebne. Nie zmuszę go przecież do miłości.
***
Razem ze mną na badanie czeka bardzo gadatliwa pielęgniarka. Wyczuwam, że się jej podobam, pewnie widzą to także wszyscy otaczający na ludzie. Dziewczyna robi to w wyjątkowy nachalny sposób.
Jest nawet ładna. Nie za wysoka, wręcz mała, chuda. Ma ciemną karnację i lśniące czarne oczy. Jej jedyną skazą są zęby. Krzywe, jak u mojego promyczka. Mogłaby mi się spodobać, gdyby nie jeden mały problem. Wolę panów.
W końcu wchodzimy na salę. Lekarz robi mi USG ramienia. Patrzę się na monitor i przychodzi mi do głowy pewien pomysł.
- Zrób mi zdjęcie - proszę dziewczynę. Brunetka wygląda na zdziwioną, ale nie protestuje.
- Teraz wstaw to na fejsa - instruuję ją. Poczym dyktuje jej podpis pod fotografią.
- Będzie z tego chłopiec? - pyta się zaskoczona.
- No a co? Zawsze chciałem mieć syna - uśmiecham się. W końcu Krafti wspominał o dzieciach, nie miał chyba żadnych, konkretnych preferencji dotyczących płci.
Kiedy jestem już gotowy do wyjścia do sali wpada Stefan. Przytula mnie mocno. Nic nie mówi. To wystarczy. Pokazuje mi mojego posta, a ja jestem wdzięczny pielęgniarce, że wszystko, tak ładnie zrobiła.
- Wiem, że byłoby ci łatwiej, gdybym był śliczną blondynką, ale... - zaczynam z uśmiechem, robi się ciepło i przyjemnie. Mój promyczek jest przy mnie. Już za chwilę stanie się moim słoneczkiem.
- Jesteś najprzystojniejszym facetem jakiego znam i jeżeli tylko zgodzisz się zaadoptować parę dzieci, to - znowu płacze. Tulę go do siebie.
- I to był jedyny powód, dla którego się wahałeś? - unoszę brwi. Z tyłu głowy ciągle jeszcze mam to zdanie o ,,normalnej" rodzinie. Boję się tego.
- Jeden z - spuszcza wzrok.
- To skąd taka nagła zmiana stanowiska? - pytam. Nie podnoszę głosu, ale wiem, że jeszcze chwila i nie wytrzymam tego napięcia.
- Ten upadek, Michi. Uświadomił mnie, że wolę budzić się przy tobie, niż pewnego dnia wstać bez ciebie.
Nie to chciałem usłyszeć, jednak teraz już mam pewność, że w jego sercu jest dla mnie miejsce. Jeszcze nie wiem jako kto, ale to już coś. Patrzę na niego, kiedy razem idziemy, gdy tulimy się do siebie. Już teraz wiem, dlaczego Krafti jest dla mnie tylko promyczkiem, a nie całym słońcem.
Shot napisany w związku z akcją #wspieramymichaela. Zapraszam do wzięcia udziału!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top