57. Złudne poczucie bezpieczeństwa
Nikogo nie zdziwiło, że Ross i Sarah nie wrócili z nimi do Beacon Hills. Mimo że podczas spotkania z bliskimi towarzyszyły im różne emocje, to postanowili być odważni i spróbować spędzić z nimi ostatnie dni przerwy, mając nadzieję na poprawienie relacji. Wiedzieli, że to nie jest łatwe i nie zamierzali się poddawać po jednym niepowodzeniu. Muszą dać sobie czas.
Pozostali również zamierzali spędzić w domu ostatnie dni przed drugim semestrem. Brakowało im kontaktu ze stadem, z bliskimi. Najbardziej odczuwał to oczywiście Theo, który przez ostatnie miesiące był tego pozbawiony, a nawet po powrocie nie był w stanie cieszyć się z bycia z nimi. Teraz było o wiele lepiej. Po ostatnim spotkaniu watahy ponownie poczuł się tutaj "u siebie" i zamierzał to wykorzystać na wszelkie możliwe sposoby. Poza tym... Miał już umówioną wizytę u Morrell i raczej nie powinien jej opuszczać. Nie chciał... Wiedział, że mu się przyda. Miał jeszcze dużo do zrobienia, a każde spojrzenie na Liama go w tym utwierdzało.
To nie tak, że Dunbar ponownie zaczął go unikać, ani nic takiego. Wręcz przeciwnie, wydawał się być w o wiele lepszym stanie, niż dotychczas. Ponownie gadał co mu ślina na język przyniosła, stał się głośniejszy i nieco bardziej chaotyczny, chodził za Theo jak cień i po prostu trochę bardziej przypominał siebie. Raeken nie potrafił opisać słowami, jak bardzo go to cieszy, jednak nadal było coś, co nie dawało mu spokoju, tym razem nie w młodszym, ale w nim samym. Bardzo chętnie uczestniczył w rozmowach, wygłupach i spędzaniu czasu tak, jak to robili kiedyś, jednak istniała jedna rzecz, w której nie potrafił nadążyć za Dunbarem. Mianowicie kontakt fizyczny...
To nie tak, że całkowicie unikali jakiejkolwiek bliskości. Dalej spali blisko siebie, zwykle się obejmując, robili bitwy na łaskotki, przy których kończyli jeden na drugim, naruszali swoją przestrzeń osobistą bez zawahania. A mimo to Theo miał wrażenie, że zachowują się bardziej jak przyjaciele, niż jak para. Od powrotu Raekena nigdy nawet się nie pocałowali, nie mówiąc już o niczym więcej, jednak z początku chłopak mógł to zrzucić na ich okropny stan psychiczny. Teraz jednak zdawali się wychodzić na prostą, a mimo to jakikolwiek płomień pożądania między nimi nie zamierzał ponownie zapłonąć. A przynajmniej tak sądził na początku... Dopóki nie dotarło do niego, że być może ta pustka pochodzi tylko od niego. Potrzebował ledwie dwóch dni, aby zacząć zauważać, że ze strony Liama może wyglądać to inaczej. Chłopak wykorzystywał każdą okazję, aby zrobić coś, co zawsze prowokowało Theo. Siadał z rozchylonymi nogami na blacie, gdy starszy przygotowywał obiad, przeciągał się tak, żeby było mu widać część umięśnionego brzucha, przy przepychankach nieco za mocno ciągnął Raekena za włosy... Normalnie starszy odpowiedziałby na taki sygnał bez zastanowienia, teraz jednak... Udawał, że ich nie widzi. I za każdym razem, gdy to ignorował, docierał do niego charakterystyczny zapach ze strony Liama. Zapach poczucia odrzucenia... Łatwo było zauważyć, że młodszy usiłuje go nie tyle zamaskować, co stłumić. Pewnie próbował jakoś wytłumaczyć sobie zachowanie starszego i na razie mu wychodziło, jednak Theo wiedział, że jego lęki i kompleksy wkrótce dojdą do głosu i chłopakowi zabraknie wyjaśnień, którymi mógłby usprawiedliwić niechęć starszego. A wtedy... Raeken wiedział, że nie będzie między nimi za dobrze.
To nie tak, że nie chciał Liama. Musiałby na dobre postradać zmysły, aby coś takiego miało miejsce. Pragnął go ponad wszystko, potrzebował go całego... A mimo to na samą myśl o jakiejkolwiek bliskości, fizycznej czy psychicznej, coś go odrzucało. Nie potrafił nawet myśleć o dotykaniu Liama w ten sposób bez poczucia, że coś złego się stanie, gdy tylko spróbuje. Wiedział, że powinien z nim o tym porozmawiać, choćby po to, aby zapewnić, że to nie w młodszym leży problem, ale tutaj pojawiał się element szczerości, na którą również nie potrafił się zdobyć. Równocześnie z całego serca pragnął bliskości Dunbara i ją odrzucał. Sam nie potrafił tego pojąć, a co dopiero opowiedzieć komuś... Tym bardziej przerażała go kolejna wizyta u Morrell, bo właśnie ten temat potrzebował poruszyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie wiedział jak.
Tym razem nawet się ucieszył, że termin wizyty przyszedł w mgnieniu oka. I tak nie doszedłby do żadnego sensownego wniosku, więc po prostu pogodził się z faktem, że idzie tam mając mętlik w głowie. Liczył, że może u Morrell dowie się czegoś, co mu pomoże, nie tylko ze względu na Liama, ale i na siebie samego. Dystans wobec Dunbara był dla niego udręką od powrotu, ale dopiero teraz zaczął przeszkadzać mu do tak nieznośnego stopnia, bo tym razem był mimowolny. Ani on, ani młodszy tego nie chcieli, a jednak Theo nie potrafił się przełamać. Po prostu za każdym razem, gdy choćby wyobrażał sobie jakąkolwiek bliskość z Liamem, ogarniało go przerażenie, które ciężko mu było wyjaśnić. Może by potrafił, gdyby się z nim skonfrontował, ale miał już zdecydowanie dość konformacji z czymkolwiek. Jego możliwości pokonywania własnych ograniczeń wydawały się być na wyczerpaniu, więc ani razu nie spróbował. Nawet o tym nie myślał. Po prostu odsuwał od siebie samą ideę i spędził te dwa dni w narastającej frustracji. Mimo przerażenia na myśl o wizycie, poczuł również falę ulgi, gdy wsiadał do samochodu wraz z Davidem, który miał tym razem z nim pojechać. Być może teraz coś się rozwiąże... Może w końcu będzie w stanie się zmusić do pogadania z Liamem na poważnie. A może przynajmniej zrozumie, co do cholery się z nim dzieje... W każdym razie, gorzej nie będzie.
Z takim nastawieniem rozsiadł się w fotelu w gabinecie Morrell, zdecydowanie mniej spięty, niż poprzednio. Pomagał mu zdecydowanie fakt, że kobieta była silnie związana ze stadem. Będąc częścią watahy, trudno było nie ufać jej sprzymierzeńcom... Przed nikim innym Theo nawet nie próbowałby się otworzyć, ale ona była tutaj dla nich, więc nie miał aż takich oporów. Z resztą dużo już wiedziała, nie tylko i nim, ale i o wszystkich. I była tym typem osoby, który nawet lubił. Same plusy. Tylko dlatego postanowił zacząć prosto z mostu.
– Musimy o czymś pogadać – wypalił na dzień dobry, jakby był na spotkaniu towarzyskim. Morrell niemal niewidocznie uśmiechnęła się pod nosem, poprawiając się na swoim krześle.
– To słucham.
I dopiero wtedy Raeken zdał sobie sprawę, że nie wie, co powiedzieć. Przygryzł wargę i zaczął bawić się palcami, usiłując znaleźć w plątaninie myśli jakiś sposób na ubranie problemu w słowa. Nie wychodziło mu to za dobrze, a na pewno nie tak na szybko, więc zdecydował się na rozwiązanie, które było dla niego najtrudniejsze. Prawdę.
– Nawet nie wiem, jak to opisać – wymamrotał z zawstydzeniem. Morrell jednak nie wydawała się ani trochę zaskoczona.
– Mamy czas – zapewniła, dając chłopakowi przestrzeń na przemyślenie, co chce powiedzieć. To mu było naprawdę potrzebne.
– Chodzi o Liama – zaczął po dłuższej chwili, co nie było niczym nowym, bo przecież zawsze chodziło o Liama – Chociaż... W pewnym sensie jednak o mnie... Albo o nas. W każdym razie... Ostatnio zaczęliśmy rozmawiać. Normalnie. O takich mniej poważnych rzeczach. I niby jest okej, Liam jest zadowolony, ja też, tylko... Dwie rzeczy trochę nie dają mi w tym wszystkim spokoju. Pierwsza, to że dalej wisi między nami ta cała historia z Doktorami, ale nie umiemy się zebrać do przegadania tego, a druga... To będzie głupie, ale mam wrażenie, że nie jestem w stanie go traktować jak swojego chłopaka. W sensie... Kontaktu. Fizycznego. Po prostu... Na samą myśl mną trzęsie. Nie wiem dlaczego. To nie tak, że nie chcę, po prostu... Nie mogę. Tyle. Pomożesz?
– Postaram się – zapewniła kobieta, a Theo zdziwił się, że była w stanie tak szybko zareagować na jego chaotyczne wyjaśnienie. Musiał zrobić to szybko, żeby nie rozmyślić się w trakcie i był przekonany, że będzie to stanowiło problem i tak czy inaczej będzie zmuszony do powtórzenia czegoś, jednak nic się na to nie zapowiadało. Morrell faktycznie była niezła... Chociaż, jeśli pracowała już z innymi członkami stada, to raczej trudno było ją zaskoczyć.
– Dobrze, pozwól mi to sobie poukładać. Przeraża cię wizja kontaktu fizycznego z Liamem i nie jesteś w stanie zlokalizować przyczyny. I oprócz tego ciąży nad tobą fakt, że nie omówiliście jeszcze zdarzeń z ostatnich miesięcy. Dobrze rozumiem?
Theo skinął głową.
– No dobrze. A tak szczerze... Spróbowałeś kiedyś się skonfrontować z tym lękiem? Czy raczej starasz się go unikać?
Raeken przygryzł wargę, czując, jak jego policzki oblewają się czerwienią. Już samo to wyjawiło Morrell prawdę.
– To drugie – przyznał, nagle o wiele bardziej poirytowany, niż jeszcze chwilę temu. Nie na kobietę. Na siebie.
– No dobrze... W takim razie... Chyba warto by było się nad tym pochylić. Nad tym momentem lęku. Możesz mi powiedzieć, kiedy konkretnie się pojawia?
– Już mówiłem – mruknął Theo – Gdy myślę o... Tym, że miałbym być z nim blisko. Pocałować go, albo coś takiego. Albo szczerze z nim pogadać, ale to chyba inna sprawa.
– Sprawdzimy, czy nie mają czegoś wspólnego – zapewniła Morrell. Miała już pewne przypuszczenie. Pozostało tylko je zweryfikować – Theo... To, o co cię teraz poproszę nie będzie łatwe, więc jeśli nie będziesz chciał tego robić, po postu mi powiedz...
– Proszę, nie zaczynaj – westchnął Raeken – Nie cackaj się jak oni wszyscy. Miałaś być jedną z tych lepszych...
– Nie cackam się – zapewniła – Tylko przypominam, że możesz odmówić.
Raeken przewrócił oczami.
– Co niby może być tutaj trudnego? Mam ci opisać swoje uczucia, czy coś? Bo żeby było jasność, tego nie zrobię, bo nie umiem. To jest totalna burza.
Tylko profesjonalnizm powstrzymał Morrell przed pobłażliwym uśmiechnięciem się pod nosem.
– Nie o to chciałam prosić, więc na spokojnie – zapewniła – Chciałabym, żebyś zamknął oczy i wyobraził sobie jeden z takich momentów, w których ogarnia cię niepokój na myśl o bliskości z Liamem. To może być coś, co już się stało. Spróbuj to sobie dokładnie zwizualizować.
Theo uniósł brew z konsternacją.
– Kusi mnie, żeby stwierdzić, że to pierdolę, bo brzmi beznadziejnie – wyznał prosto z mostu – Ale mnie zaciekawiłaś, więc kiedyś i tak bym to zrobił. Tutaj może chociaż do czegoś dojdę.
Po tych słowach najzwyczajniej w świecie zamknął oczy, pozwalając tym razem Morrell uśmiechnąć się triumfalnie. Westchnął, usiłując znaleźć wspomnienie, które by mu pasowało. Nie musiał daleko szukać. Stało się to ledwie wczoraj... Liam siedzący na blacie kuchennym z rozychlonymi nogami, opowiadający jakąś historię ze studiów i podkradający jedzenie, podczas gdy Theo gotował obiad, słuchając go z uśmiechem. Nie mógł się oprzeć przed spoglądaniem na młodszego... Wyglądał tak pięknie... W normalnych warunkach Raeken musiałby przynajmniej go pocałować, a w bardziej ekstremalnych, obiad mógłby nawet skończyć przypalony, wtedy jednak, zanim zdążył o tym pomyśleć, ogarnął go tak silny niepokój, że zaraz zepchnął sam pomysł na drugi plan. Przy samym wspominaniu lęk nie był już tak obezwładniający, ale jego wspomnienie okazało się dość żywe.
– Mam – wymamrotał – Co teraz?
– Teraz stamtąd nie uciekaj – poleciła Morrell – Zostań w tym chwilę... Z tym lękiem. Pozwól sobie go odczuć. Popłyń z prądem.
Theo nie wiedział, czy czuje się na siłach, ale mimo to musiał spróbować. Zanurzył się we wspomnieniu tego okropnego niepokoju, który był nieco mniej wyraźny, niż przy samej tej sytuacji, ale mimo to okazał się dość silny. Świadomość, że coś takiego powtórzy się jeszcze niejeden raz wystarczyła jako wzmacniacz jego lęku. Niedługo znów do tego dojdzie... Znów tego doświadczy, znów to odczuje... I być może znów zawiedzie Liama. Nie mógł do tego dopuścić. Ale jeżeli kiedykolwiek miał się z tym zmierzyć, to właśnie teraz, gdy mógł wyciągnąć z tego jakieś wnioski.
A potem stało się coś nieoczekiwanego. Kontrolując się tylko w pewnym stopniu, w wyobrażonej scence zrobił krok do przodu, stając między nogami Dunbara. Położył dłonie na jego biodrach, w odpowiedzi otrzymując pociągnięcie za włosy. Uwielbiał to całym sobą... Nie potrafił się temu oprzeć. A potem, mimo przerażenia ogarniającego go z każdą chwilą coraz bardziej, przysunął się jeszcze bliżej i po chwili usta Liama znalazły się na jego własnych. Coś jednak było nie w porządku... Bardzo wiele rzeczy, jeśli się dobrze przyjrzeć. Ciało młodszego wydało się nagle straszliwie zimne, jego usta spierzchnięte i gorzkie, włosy posklejane i potargane... Mimo to chłopak napierał coraz mocniej, tak bardzo, że Theo nie był w stanie się wyswobodzić... Nie mógł się uwolnić i bardzo wyraźnie przypominało mu to znajomą sytuację. Sen, który często się powtarzał, gdy Liam został ciężko ranny w ostatecznej walce z łowcami.
Zanim Theo otworzył oczy, zdołał zobaczyć jeszcze zgaszony błękit martwych tęczówek...
Gwałtownie nabrał powietrza, prostując się w fotelu i rozglądając wokół siebie jak zwierzę w pułapce. Potrzebował dobrej chwili, aby przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. To, czego doświadczył było naprawdę dziwne. Nie wydawało mu się, żeby zasnął, ale równocześnie nie miał pełnej kontroli nad obrazami ze swojego umysłu. Trochę panował nad swoim zachowaniem w wyobrażonej scenie, ale to, co zobaczył było wytworem czegoś innego. Zapewne szeregu jego zaburzeń psychicznych związanych z traumą, ale to tylko takie przypuszczenie.
Przeniósł rozbiegany wzrok na Morrell, która cierpliwie czekała, aż się uspokoi. Dopiero, kiedy Theo sam skinął głową, dając jej znać, że jest gotów o tym porozmawiać, zadała pytanie.
– Co zobaczyłeś?
Widziała, że cokolwiek to było, wstrząsnęło chłopakiem do głębi, ale z drugiej strony trochę się cieszyła. Przy kimś takim, jak Theo, łatwiej było pracować z konkretnym obrazem, niż z abstrakcyjnymi uczuciami, o których mówienia z resztą starał się unikać, gdy tylko to było możliwe.
Chłopak wbił wzrok w swoje dłonie, w których bezmyślnie obracał jedną z antystresowych zabawek podkradzionych Liamowi. Nadal nie spojrzał na Morrell, kiedy wymamrotał swoją odpowiedź.
– Trupa... – powiedział cicho, jakby samo wypowiedzenie tego słowa na głos miało sprawdzić na niego tragedię – Gdy go pocałowałem, zrobił się... Martwy. Po prostu.
Podniósł wzrok na kobietę, niemal spodziewając się po niej jakiegoś wstrząsu. Wyraz jej twarzy pozostawał oczywiście nieprzenikniony.
– To jest coś, co cię przeraża, prawda? Że mogłoby mu się coś stać?
Nie musiała nawet pytać. Theo od początku jasno postawił tę sprawę, to też oczywiście w odpowiedzi pokiwał głową.
– Najbardziej na świecie – wyznał – Ale to nadal nic mi nie tłumaczy.
– Tłumaczy ci, z czym wiąże się lęk – nie zgodziła się Morrell – To już dużo. Teraz trzeba dojść do tego, dlaczego objawia się tak silnie właśnie wtedy, gdy próbujesz się zbliżyć do Liama.
Chłopak przewrócił oczami.
– Nikt mnie nie ostrzegł, że będzie tu jak na komendzie. Dochodzenie za dochodzeniem.
Tym razem Morrell musiała uśmiechnąć się pod nosem.
– Na tym to polega. Terapeuci nie potrafią czytać w myślach, a nawet gdyby umieli, to to nic nie da, bo nie wszystkiego jesteśmy świadomi. Właśnie do tych ukrytych treści musimy dojść. A tego nikt inny za ciebie nie zrobi.
Raeken przewrócił oczami i westchnął boleśnie. Wiedział, że kobieta ma rację, ale nie znaczyło to, że mu się to podoba. Miał serdecznie dość własnej głowy, ale jeśli chciał wyzdrowieć, musiał zanurzyć się w niej jeszcze bardziej. Czuł, że będzie ciężko... Już ta jedna wizja, której doświadczył była okropna, a wyjaśniła mu jedynie, czego tak naprawdę się boi. Nie dała rozwiązania, nie wytłumaczyła, dlaczego lęk pojawia się akurat wtedy, gdy ma się zbliżyć do Liama... Do wszystkiego musiał sam dojść, a Morrell mogła go tylko podprowadzać. To zapowiadało się trudniej i bardziej mozolnie, niż się spodziewał, ale kobieta miała rację. Każdy fragment coś znaczył. Każda nowa informacja przybliżała go do celu. Z tą myślą jeszcze raz pochylił się nad swoją... Nad wizją martwego, zimnego ciała chłopaka, który znaczył dla niego wszystko. Widział to już wcześniej. Niekoniecznie przy łowcach... Wówczas wszędzie było mnóstwo krwi, a teraz zupełnie sobie jej nie przypominał. A mimo to obraz był wyraźnie znajomy... Jak tamtego dnia, gdy wrócił do domu z antidotum na truciznę Doktorów. Wówczas chłopak leżący na łóżku i zwijający się z bólu był jeszcze żywy, ale jego skóra zaczynała robić się blada, usta szare i popękane, włosy odstawały na wszystkie strony od rzucania się w konwulsjach... I dopiero wtedy do Theo dotarło, co się stało Liamowi w tej dziwacznej wizji.
Spojrzał na Morrell z nagłym olśnieniem. Coś czuł, że ta informacja gdzieś go zaprowadzi... Musiał tylko zrozumieć, gdzie dokładnie.
– Widziałem to już kiedyś. Wtedy, gdy wróciłem... Gdy Liam był... Otruty. Wyglądał bardzo podobnie, jak w... Tym czymś, co się teraz stało.
Kobieta pokiwała głową.
– To jest ta jedna rzecz, o której nie mogłeś opowiadać – zauważyła.
– Trudno mówić o tym, jak ktoś, kto jest dla mnie wszystkim umiera z mojej winy – odparł ostro Raeken, nieświadomie dając tym samym Morrell klucz do rozwiązania sytuacji.
– Z twojej winy? – powtórzyła. Theo przygryzł wargę, spoglądając w dół i robiąc minę jak dziecko przyłapane na rozrabianiu.
– Wiem, co teraz pomyślisz. Wszyscy mi to mówią, ale nic nie wiedzą. Powinienem był to rozegrać lepiej... Dałem się podejść Doktorom jak małe dziecko i przez moją nieuwagę Liam cierpiał – wyjaśnił, a następnie dodał pod nosem – Nie zniósłbym, gdyby wtedy lek nie zadziałał...
Morrell pokiwała głową. Wszystkie informacje wskoczyły na odpowiednie miejsce. Nie żeby ją to w jakikolwiek sposób dziwiło.
– Od początku chodziły za tobą nieszczęścia i zagrożenia – zauważyła – I wpływały one nie tylko na ciebie, ale też na twoich bliskich. Ale Theo... Ich już tu nie ma. Ale wrażenie pozostało, prawda?
– Wrażenie? – dopytał Raeken z zaciekawieniem.
– Bycia magnesem na nieszczęścia – sprecyzowała kobieta. I wtedy w chłopaka uderzyło znaczenie wszystkiego, co ostatnimi czasy wyprawiał. Unikanie Liama, nie odzywanie się, ucieczka z domu, teraz te dziwne opory... Wszystko to sprowadzało się do jednego celu. Chronić młodszego. Przed Doktorami, przed trucizną i przed sobą samym... Nie mógł znieść jego krzywdy, widoku jego cierpienia, więc chronił go z całych sił, nawet jeżeli w jego mniemaniu to on sam stanowił zagrożenie. Morrell miała rację. Uważał się na magnes na nieszczęścia. Przez większość życia gdziekolwiek się pojawiał, przynosił ból, cierpienie i stratę. Teraz miało być inaczej, ale pojawili się Doktorzy, którzy doskonale wykorzystali jego słabość i utwierdzili w przekonaniu, że po prostu przynosi pecha. Tym razem jednak kontekst był inny. Tym razem mu zależało... Dlatego nie mógł pozwolić, aby coś takiego się powtórzyło.
Spojrzał na Morrell z czymś przypominającym poczucie winy. Wiedział, że nie wolno mu tak myśleć, ale co miał zrobić, kiedy doświadczenie uparcie mówiło, że właśnie taka jest prawda?
– A jeśli faktycznie tak jest? – zapytał niepewnie – Jeśli znowu ściągnę na niego jakieś nieszczęście? Nie wybaczę sobie, jeśli... Coś mu się przeze mnie stanie.
– A jeśli coś mu się stanie, a ciebie przy nim nie będzie... Wybaczysz sobie? – zapytała Morrell bez cienia złośliwości czy ironii. To było najzwyklejsze w świecie pytanie, jednak w Raekenie odblokowało uczucia, których nawet nie był świadomy. Oczywiście, że nie wybaczyłby sobie, gdyby nie dał rady ochronić Liama, ale jak ma to robić, skoro do tej pory jedynie się od niego oddalał? Z zawstydzeniem pokręcił głową.
– No właśnie. Obwiniasz się o jego cierpienie bez względu na to, czy faktycznie jesteś mu winny, czy nie, ale to już temat na dłużej. Teraz proszę cię tylko o jedną rzecz. Odpowiedz sobie szczerze, czy poświęcenie waszej relacji jest warte tego złudnego poczucia bezpieczeństwa.
Theo w końcu podniósł wzrok i spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. Złudne poczucie bezpieczeństwa... Tych słów mu brakowało do opisania, co odczuwa nie zbliżając się do Liama. Myśl o bliskości wiązała się z lękiem, a jej unikanie faktycznie sprawiało, że czuł się w pewien sposób bezpieczny. W złudny sposób... Bo przecież prawdziwie bezpieczny czuł się tylko przy młodszym, gdy mógł o niego dbać i pozwolić mu zadbać o siebie. Unikając go odwlekał tylko nieuniknione. Kiedyś musiał się do niego zbliżyć, ale im dłużej od tego uciekał, tym bardziej przerażające się wydawało. Teraz w dalszym ciągu myśl ta wydawała się trochę straszna, ale dołączyło do niej logiczne wyjaśnienie lęku i odpowiedź na pytanie Morrell. Nie. Poświęcenie ich relacji nie było tego warte.
Chłopak przeniósł wzrok na drzwi, a potem z powrotem na kobietę. Całe jego ciało aż wibrowało, jakby nie mógł usiedzieć w miejscu nawet minuty dłużej, mimo że czas przeznaczony na wizytę jeszcze nie dobiegł końca.
– Mogę...? – zapytał, spoglądając wymownie na drzwi. Musiał to załatwić od razu. Wcześniej zwlekał, ale kiedy już zrozumiał coś więcej i zadecydował, co musi zrobić, każda kolejna sekunda zdawała się być okropnie zmarnowanym czasem. Kobieta doskonale to widziała, bo skinęła głową z uśmiechem.
– No leć – poleciła, a kiedy Theo zerwał się z miejsca jak oparzony, dodała – Widzimy się za tydzień.
Nie była pewna, czy ją usłyszał, ale to nie było ważne. Wiedziała, że i tak przyjdzie. Teraz liczyło się dla niego coś zupełnie innego.
W przeciwieństwie do Morrell, siedzący w samochodzie David wydawał się szczerze zaskoczony, kiedy Theo właściwie wpadł do samochodu widocznie podekscytowany.
– Co tak wcześnie? – zapytał.
– Później ci opowiem – odparł Raeken, zapinając pasy w pośpiechu – Jedźmy do domu, mam coś do zrobienia.
Doktor Geyer zrozumiał, że nie ma co dyskutować, więc posłusznie ruszył z miejsca i pojechał w stronę domu, co jakiś czas spoglądając na wiercącego się na fotelu Theo i zastanawiając się, co takiego się wydarzyło.
Informacja na którą nikt nie czekał (mam nadzieję), ale każdy się spodziewał. Wielkimi krokami zbliżamy się do końca... Nie mam jeszcze stuprocentowej pewności, ale najprawdopodobniej zostały tylko 2 rozdziały...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top