55. Robaczek
Nie rozmawiali o tym, co się stało ani między sobą, ani z państwem Geyer. Po powrocie do domu po prostu poszli spać (a raczej próbować zasnąć, bo oboje mieli z tym kłopoty), a rano wszyscy zdawali się czuć, że wydarzenia poprzedniego wieczora stały się tematem tabu. Nikt nie naciskał na jakąkolwiek rozmowę i Theo niezmiernie się z tego cieszył, ale mimo to wiedział, że musi kiedyś w końcu pogadać z Liamem. Od samego rana miał wrażenie, że ten progres, który zdążyli zrobić ostatnio, ponownie zniknął, zastąpiony przez niezręczną ciszę. Żaden z nich tak naprawdę nie wiedział, co zrobić, jak się odezwać... Raekenowi miejscami wydawało się, że siedzi w jednym pokoju z kimś obcym, mimo że w rzeczywistości był z najbliższym mu człowiekiem i to było najbardziej niekomfortowe uczucie na świecie. Z ulgą przyjął fakt, że po południu Scott zwołał spotkanie u siebie w domu, aby omówić wszystkie ważne sprawy. Nie potrafił opisać, jak okropnie czuje się z myślą, że potrzebuje odpocząć od Liama, ale tak właśnie było. Nie potrafił znieść już dłużej zapachu niepokoju unoszącego się w całym domu, nerwowego potrząsania nogą, rzucanych mu ukradkowych spojrzeń... A jeszcze bardziej nie potrafił znieść faktu, że nic nie może z tym zrobić, mimo że chce. Nie był w stanie opisać, jak bardzo pragnie zacząć działać, uspokoić młodszego, zmusić go do powiedzenia, co mu leży na sercu, ale wiedział, że wtedy sam musiałby się otworzyć... A to było ponad jego siły. Miał nadzieję, że w końcu znajdzie w sobie odwagę, bo inaczej oszaleje.
Nie potrafił opisać, jaką ulgę poczuł, kiedy dotarli do domu Scotta, gdzie powoli zaczynało się gromadzić już całe stado. Wśród tych wszystkich ludzi będzie mógł w końcu skupić się na czymś innym... O dziwo nie bał się spotkania w większym gronie, mimo że większość z członków watahy miał zobaczyć po raz pierwszy od tej okropnej nocy, kiedy Liam omal nie zginął. Wiedział, że oni nie będą się wgłębiać. Będą mili, empatyczni, współczujący, jak zawsze... Ale nikt nie zmusi go do otwierania się, a właśnie to najbardziej go teraz przerażało. Z takim pozytywnym nastawieniem wszedł do domu Scotta i od progu został przyciągnięty do grupowego uścisku przez Masona, Coreya, Nolana i Aleca. Z zaskoczenia wydał z siebie bardzo żenujący pisk i zachwiał się przez nagłe zderzenie. Gdyby nie był otoczony z każdej strony, pewnie by się przewrócił, ale w tej sytuacji jedynie zaczął się śmiać.
– Zgnieciecie mnie – wysapał, gdy po chwili zaczęło mu brakować powietrza. Uścisk zelżał odrobinę, ale nie zapowiadało się, że chłopaki się odsuną.
– Zamknij się – mruknął Mason – Nie masz w ogóle prawa głosu, rozumiesz? Mało nie wyszliśmy z siebie przez to twoje pieprzone bohaterstwo, więc teraz siedź cicho i daj się zgnieść za karę.
Theo nie mógł powstrzymać uśmiechu. Udało mu się wyswobodzić jedną rękę na tyle, aby objąć Masona, ale nadal pozostawał uwięziony w plątaninie kończyn. Nie przeszkadzało mu to. Taką karę bardzo chętnie poniesie...
Uroczy moment nie mógł jednak trwać w nieskończoność. Już po chwili przerwał go dobrze znajomy głos, za którym Raeken tęsknił niesamowicie, chociaż w życiu nie przyznałby się do tego na głos.
– No dobra, gówniarze, koniec tego dobrego, ustąpcie starszemu.
Rozległy się pomruki niezadowolenia, ale po chwili chłopcy posłusznie odsunęli się odrobinę od Theo i poszli przywitać się z Liamem. Wiedzieli, że ze Stilesem lepiej nie dyskutować.
Raeken natomiast nie miał nawet chwili oddechu, bo gdy tylko wydostał się z plątaniny kończyn, natychmiast został ponownie zgnieciony przez Stilinskiego. Tym razem siła uderzenia była tak duża, że poleciał na ścianę za sobą i uderzył w nią plecami z głośnym łupnięciem. Nawet by go to rozbawiło, gdyby nie fakt, że jego przyjaciel z dzieciństwa chyba właśnie zamierzał go udusić przytulaniem. Przez głowę Theo przeszła myśl, że to byłby dość specyficzny sposób na śmierć.
– Ja już nawet nie mam na ciebie słów – wymamrotał Stiles, ściskając chyba jeszcze mocniej, do tego stopnia, że Raekenowi niemal oczy wyszły na wierzch – Bohater się znalazł od siedmiu boleści... Masz szlaban na wpadanie w kłopoty do końca życia.
Mimo zaskoczenia i niewygodnej pozycji, Theo nie mógł zareagować inaczej, jak tylko śmiechem.
– Taką karę chętnie przyjmę – wymamrotał. Sam miał dość wpadania we wszelkie możliwe kłopoty.
Stiles ściskał go jeszcze przez długie kilka sekund, zanim został dość brutalnie uderzony w ramię przez stojącą za nim Malię. Obrzucił ją oburzonym spojrzeniem, ale niechętnie odsunął się odrobinę, w końcu dając Raekenowi oddychać. Chłopak nie miał jednak co liczyć na jakiś odpoczynek, bo tym razem to on został przeskanowany wzrokiem od góry do dołu.
– Jak to w ogóle możliwe, że jeszcze żyjesz? – zapytała. Theo wzruszył ramionami. On też uważał to za jakiś cud.
Teraz był gotowy na przytulenie, więc nie zaskoczył się, gdy rzeczywiście do niego doszło. Tym razem było mniej gwałtowne, krótsze i bardziej niezręczne. Malia nie potrafiła przytulać chyba jeszcze bardziej, niż on, ale mimo to cieszyło go, że zdecydowała się to zrobić. Nie pamiętał, jak bardzo tęsknił za taką prostą czułością.
Dziewczyna odsunęła się po krótkiej chwili, aby znowu zlustrować Theo spojrzeniem. Cokolwiek zobaczyła, zdawało się ją usatysfakcjonować, bo uśmiechnęła się i trochę za mocno poklepała chłopaka po ramieniu.
– Dobrze, że będę miała znowu z kim się przemieniać i biegać po lesie. Próbowałam z Derekiem, ale jest beznadziejny.
Gwałtowne odwrócenie głowy przez siedzącego na kanapie Dereka oznaczało, że to usłyszał, jednak poza tym nie zareagował w żaden sposób, a Raeken szybko zorientował się, co było tego powodem. Derek nie był sam... Na rękach trzymał coś małego, co po chwili zaczęło wydawać ciche dźwięki i Theo musiał dokonać szybkich obliczeń, żeby przekonać się, czy jego podejrzenia są prawdziwe. Do tej pory nie odczuł, ile czasu upłynęło, odkąd ostatni raz tu był z całym stadem, ale w tej chwili dotarło do niego, ile zdążyło się zmienić. Zrobił niepewny krok do przodu, a zachęcony gestem przez siedzącą obok Braeden, podszedł na tyle blisko, aby móc dokładnie przyjrzeć się maluszkowi, którego Derek trzymał na rękach. Wiedział, że to raczej oczywiste – skoro Braeden była w ciąży, to w końcu urodziła, ale mimo to nie wiedział, jak powinien zareagować. Z jednej strony ogarnęła go dziwna radość, jakby narodziny nowego członka watahy były czymś bardzo osobistym, a z drugiej właśnie dotarło do niego, ile czasu upłynęło... To było wprost przytłaczające.
Niepewnie wyciągnął rękę, zauroczony niemowlakiem, ale szybko cofnął ją, niepewny, czy może go dotknąć. Zerknął kontrolnie na Braeden i Dereka, którzy spojrzeli po sobie i zgodnie przewrócili oczami.
– No śmiało – odezwała się pobłażliwie kobieta – Nie rozbijesz go, nie bój się.
Theo nie był właściwie pewien, czy ma rację, ale zanim zdążył się przestraszyć, wyciągał już rękę, aby delikatnie pogłaskać malucha. Odpowiedział mu z jego strony bliżej nieokreślony, głośny dźwięk.
– Eli, nie krzycz na wujka – zażartowała Braeden, zwracając się do synka, dając Theo znać, że wszystko w porządku. Chłopak teraz bardzo potrzebował takich zapewnień, zwłaszcza w kontakcie z czymś tak maleńkim, bezbronnym i niewinnym. Czuł się, jakby mógł skrzywdzić taką istotkę samym przebywaniem obok, ale wiedział równocześnie, że nikt poza nim tak nie uważa. Jasno dawali mu przecież o tym znać... Gdyby się czegokolwiek bali, nie przynieśliby tu dziecka. Właśnie to pomogło mu się trochę przełamać. Odrobinkę... Ale to zawsze krok do przodu.
– Ale słodkie, zaraz się porzygam.
Theo przewrócił oczami, słysząc za sobą znajomy głos. Odwrócił się i właściwie wpadł w ramiona Isaaca, który rzucił się na niego równie gwałtownie, jak Stiles, niemal przewracając go na kanapę z tyłu. Podczas ostatnich miesięcy spędzonych przez Raekena w Beacon Hills, zdążyli się zaprzyjaźnić, głównie przez wspólne wisielcze poczucie humoru, które wywoływało pełne dezaprobaty spojrzenia u całego stada. Chłopak znowu zrozumiał, że do tej pory nawet nie pamiętał, jak bardzo brakowało mu tych ludzi.
– Ale stary, muszę przyznać, że w poziomie traumy, to pokonałeś nawet mnie – stwierdził Isaac, odsuwając się od Theo i poklepując go po ramieniu. Raeken zaśmiał się, mimo że wiedział, że gdyby stado nie było tak rozemocjonowane wszystkim, co się stało, pewnie dostałby ochrzan stulecia za śmianie się z własnych traum. Ale on i Lahey właśnie tacy byli... Wataha musiała przywyknąć.
Po Isaacu przyszła kolej na Kirę, która radośnie rzuciła się chłopakowi w ramiona i owinęła wokół niego niczym koala. Theo musiał przyznać, że Liam miał rację, gdy jeszcze na początku ich znajomości oznajmił mu, że dziewczyna jest jedną z najsłodszych osób na świecie. Raeken szybko zrozumiał, że była to prawda, a teraz tylko sobie o tym przypomniał.
Kiedy już został wyściskany za wszystkie czasy i w końcu pozwolono mu usiąść na kanapie obok Rossa i Sarah, nie spodziewał się żadnych więcej uniesień tego dnia. Nie sądził, że coś może go jeszcze zaskoczyć. I tak czuł się już przytłoczony całym tym ciepłym przyjęciem, ale równocześnie dopiero uświadamiał sobie, jak bardzo za tym tęsknił... Za byciem tutaj z całą watahą, siedzeniem na kanapie i słuchaniem bardzo różnych rozmów, za śmiechem wybrzmiewającym w całym domu... Nie zawsze czuł się, jakby na to zasługiwał, ale wiedział, że w takich momentach stado będzie niezawodne i przemówi mu do rozsądku. Nawet jeżeli jego przeszłość miejscami wciąż za nim chodziła, to teraz wiedział, że ma wokół siebie ludzi, którym na nim zależy i którzy chcą, aby czuł się dobrze w ich towarzystwie. Dlatego bardzo się starał... Czasami bywało lepiej, czasami gorzej, ale ogólnie mógł chyba powiedzieć, że zanim pojawili się Doktorzy, był szczęśliwy. Miał stado, rodzinę, Liama... Nic więcej nie śmiał oczekiwać. A teraz zdawało się, że odzyskuje ich wszystkich, a wraz z nimi zagubione szczęście. Dopóki nie spojrzał na Dunbara, który siedział kawałek od niego, sztywny i zatopiony we własnych myślach... I już nie był pewien, czy szczęście naprawdę jest tak blisko.
Rozmowy zaczęły rozkręcać się w najlepsze, bo każdy miał sobie coś do powiedzenia – w końcu dawno nie byli wszyscy razem. Scott odczuł niemal fizyczny ból, kiedy musiał to przerwać, ale wiedział, że jeśli nie zmusi stada do omówienia ważnych rzeczy na początku spotkania, to nie zrobią tego w ogóle. Dlatego właśnie wstał niechętnie ze swojego miejsca, zwracając na siebie uwagę. Wystarczyło jedno znaczące spojrzenie, a stado zaczęło przerywać rozmowy. Nawet Ross i Sarah odczuli, że McCall ma w sobie coś takiego, co skłania do posłuszeństwa, a przynajmniej respektu. Na codzień był po prostu uroczym chłopakiem, ale gdy tylko wchodził w rolę alfy, emanował autorytetem. Theo przyjrzał mu się pełen podziwu. Zdążył prawie zapomnieć o tej wersji swojego przyjaciela... Nie pamiętał już jak to jest odczuwać taki respekt wobec kogoś, kto do niczego cię nie zmusza, zawsze stara się być dobry i nie potrzebuje siły, aby wzbudzić szacunek, ale stwierdził, że chętnie sobie o tym przypomni.
– Słuchajcie... Wiem, że teraz najchętniej byśmy zaczęli rozmawiać na milion tematów i nie skończyli do rana, ale najpierw musimy załatwić parę ważnych rzeczy. Po pierwsze... Kira, mogłabyś?
Dziewczyna skinęła głową z nieco smutnym uśmiechem i podniosła pudełko, które do tej pory trzymała przy sobie. Jeszcze zanim je otworzyła, Theo wiedział, co znajduje się w środku. Odłamki miecza, który kiedyś wysłał go do piekła sprawiły, że przeszedł go dreszcz, ale bardziej przez złe wspomnienie, niż przez strach. Wiedział, że teraz nic już mu nie grozi.
– No to... Dla tych, co jeszcze nie wiedzą... Wpadłyśmy z Hikari na pomysł uwięzienia Doktorów... W piekle. I chcemy zapobiec ich uwolnieniu. Postanowiłyśmy zniszczyć miecze, przynajmniej na razie. Każdy kawałek trafi do innej osoby, żeby nie dało się do nich bezpośrednio dotrzeć. W ten sposób będą jak najlepiej chronione.
Theo widział, że dziewczyna walczy ze sobą z każdym słowem. Miecz był dla kitsune bardzo ważny, ale bezpieczeństwo i komfort stada okazały się ważniejsze. Zrozumiał, jak bardzo o to dbała, kiedy podeszła do niego, aby pozwolić mu wziąć pierwszy fragment.
– Jesteś pewna? – zapytał, tak samo jak poprzedniego dnia Hikari – Wiesz, że nie musisz...
Kira przewróciła oczami.
– Wiesz, że i tak nie będę cię słuchać, bo zawsze myślisz o wszystkich wokół, a nigdy o sobie, ale tutaj właśnie chodzi o ciebie.
Na to Theo nie miał już odpowiedzi, więc po prostu przyjął z wdzięcznością odłamek miecza. Następni byli Ross, Sarah (którzy musieli już dowiedzieć się od kogoś, o co z tym wszystkim chodzi, bo wydawali się wyjątkowo niezaskoczeni) i Liam – ci, którym zależało najbardziej. Ostatni kawałek zatrzymała oczywiście Kira. Podobnie jak Hikari, wydawała się wówczas z siebie niesamowicie dumna i Raekenowi było chyba trochę mniej żal... Nie mógł z resztą dłużej się nad tym zastanawiać, bo Scott postanowił szybko przejść do kolejnego tematu, zanim wataha się rozgada.
– Okej, jedno załatwione. Jesteśmy bezpieczni. Teraz kolejna sprawa. Wasza dwójka...
Wskazał na Sarah i Rossa, którzy spojrzeli po sobie z niepokojem. McCall szybko zrozumiał swój błąd, jednak zanim zdążył go sprostować, z opresji wybawił go nie kto inny, jak Theo.
– Jeju, nie spinajcie się – zwrócił się do młodszych chimer – Zaraz wygłosi wam jakąś wzruszającą przemowę, powita uroczyście w stadzie i powie, że możecie na niego liczyć, coś tam, coś tam. Nie ma się czego bać. Chyba tylko tego, że zaczniecie wyć i resztki reputacji was opuszczą, a Ross nie ma za bardzo czym szastać. No ale spójrzcie na niego jeszcze raz i powiedzcie, czy mógłby mieć jakieś złe zamiary.
Pod koniec wypowiedzi w całym pokoju pobrzmiewały już śmiechy. Nawet stojąca w progu Melissa, która pojawiła się dopiero przed chwilą, nie była w stanie się powstrzymać. Theo uśmiechnął się niewinnie do Scotta, na co ten tylko przewrócił oczami.
– Nie doceniasz mojej ciemnej strony – stwierdził, wywołując jeszcze głośniejszy wybuch śmiechu, a następnie zwrócił się do chimer – Ale właściwie, to ma rację. To chciałem zrobić, ale teraz nie wiem, czy jest sens, skoro Theo wam wszystko streścił.
Ross i Sarah dalej wygadali, jakby nie wiedzieli, co się dzieje, więc trudno się dziwić, że nie odpowiedzieli. McCall odebrał to jako sygnał, że przemowa nie będzie potrzebna. Już i tak dostatecznie ich zaskoczył. Zamiast tego postanowił przejść do konkretów.
– No dobra, ten fragment możemy pominąć, ale jest jeszcze coś, co musimy omówić. Doktorzy was uprowadzili, więc pytanie brzmi... Czy jest ktoś, z kim potrzebujecie się skontaktować?
Ross i Sarah ponownie spojrzeli po sobie. Pomyśleli o rodzinach, które pewnie próbowały ich szukać, ale nie miały szansy wygrać z podstępami Doktorów, którzy zapewne zgrabnie udaremnili wszelkie takie działania. W pierwszej chwili ogarnęła ich nadzieja na odzyskanie kontaktu z najbliższymi, na częściowy powrót do normalności, ale po krótkiej chwili chemosygnały Sarah gwałtownie się zmieniły. Teraz wyrażały głównie smutek, ale także lęk...
– Z jednej strony chciałabym powiedzieć, że tak... – westchnęła – Ale z drugiej zastanawiam się... Czy to będzie dobre wyjście. Musiałabym albo wymyślić świetne kłamstwo, albo im wszystko wyjaśnić. Nie wiem, co gorsze...
Ross bez słowa ścisnął ją za rękę, ale po wyrazie jego twarzy można było wnioskować, że rozumie, co ma na myśli. Jego też dopadły takie przemyślenia. Nawet gdyby mógł odnaleźć bliskich... To jak im to wszystko wyjaśni?
– Obawiam się, że oni mogą już wiedzieć – wtrącił Theo – Doktorzy... Musieli ich jakoś uciszyć, co? Więc są dwie opcje. Albo was "uśmiercili", albo zastraszyli wasze rodziny.
Oczy Sarah rozszerzyły się jak dwa spodki.
– Jest jeszcze jedna możliwość... – dodała z czystym przerażeniem, myśląc o najgorszym możliwym scenariuszu. Najłatwiejszym sposobem na uciszenie człowieka jest oczywiście pozbycie się go, jednak zanim ta myśl zdążyła się w niej dobrze zakorzenić, Raeken ją uspokoił.
– Morderstwo też by musieli wyjaśnić. Nie dorzucaliby sobie roboty. Albo wasze rodziny myślą, że nie żyjecie, albo wiedzą.
– To niewiele pomaga – wtrącił Ross – I tak trzeba by było im dużo wyjaśnić...
Scott westchnął ciężko z wyraźnym współczuciem, ale nie zamierzał pozwolić, żeby chimerami pokierował strach. Większość stada przez to przechodziła. Powiedzieli prawdę i wcale nie skończyło się to źle. Był pewien, że w tym wypadku będzie podobnie.
– Słuchajcie... Wiem, że teraz to się wydaje nie do zrobienia, ale zastanówcie się, czy nie warto mimo wszystko. Większość z nas już kiedyś musiała to zrobić i... Nigdy nie kończyło się źle. Pewnie, że będziecie mieć wątpliwości, ale spróbujcie chociaż uwierzyć, że się da.
– Zdecydowanie się da – potwierdziła Melissa, podchodząc do Scotta i targając mu pieszczotliwie włosy. Chłopak przewrócił oczami z uśmiechem, a ta scenka ostatecznie przekonała Rossa i Sarah, aby wszystko jeszcze raz przemyśleć. Fakt, że nie byli sami okazał się bardzo pomocny i mimo ogromnego lęku, widok Scotta z mamą sprawił, że tęsknota za ich własnymi bliskimi stała się o wiele silniejsza.
Jako piewszy ugiął się Ross. Nadal był oczywiście przerażony, ale za bardzo tęsknił, żeby pozwolić lękowi podjąć decyzję za niego.
– Okej. Chciałbym się odezwać do kogoś... Do mamy. Ale nie wiem, jak miałbym się za to zabrać. Theo ma rację, pewnie myśli, że nie żyję. Nawet gdyby wiedziała o Doktorach, to... Myślę, że po takim czasie straciłaby nadzieję, że przetrwałem. Nie mogę tak po prostu... Stanąć jej w drzwiach i powiedzieć "hej, jednak żyję".
– Lepiej nie – zgodził się Stiles – Ale poradzimy sobie. Mój tata jest szeryfem, pomoże wam. Nawet jutro mogę was do niego zabrać. Dacie tylko namiary na rodziny, a wszystko się załatwi.
Chłopak oczywiście wiedział, że stawia swojego ojca przed trudnym zadaniem, ale pocieszał się, że szeryf robił już gorsze rzeczy w tym całym nadprzyrodzonym bałaganie. Było jasne, że nie zostawi kolejnych dzieciaków w potrzebie. Pomoże im odzyskać kontakt z bliskimi, choćby miał poruszyć niebo i ziemię.
Ross i Sarah z niedowierzaniem podziękowali. Widać było, że nieco ich to wszystko przytłacza, ale starali się trzymać najlepiej, jak mogli. Mieli siebie i to było ważne. Choć jakby się dłużej zastanowić... To wcale nie było dłużej takie oczywiste.
Chemosygnały dziewczyny nagle zmieniły się w ten bardzo negatywny sposób, do tego stopnia, że cała wataha zwróciła na to uwagę.
– Co jest? – zapytał łagodnie Ross. Sarah pokręciła głową, jakby próbowała się z czegoś otrząsnąć.
– Nic... To strasznie głupie.
Chyba zamierzała tutaj skończyć, ale nie potrafiła wygrać z zachęcającym spojrzeniem swojego chłopaka. Westchnęła ciężko i kontynuowała, czerwieniąc się po uszy.
– Chciałabym zostać w Davis. Studiować dalej. Z tobą... Z wami. Rodzice nie mieliby nic przeciwko, tylko sęk w tym... Że nas na to nie stać. Więc... Właśnie dotarło do mnie, że gdy wrócę... To będziemy daleko.
Zapadła cisza. Atmosfera w pokoju zrobiła się nagle gęsta i bardzo nieprzyjemna. Ross wydawał się szczerze zaskoczony – nigdy nie rozmawiał z dziewczyną o takich rzeczach, bo po prostu nie wydawało się to ważne, skoro wszystko zapewniali Doktorzy, ale teraz... To była poważna przeszkoda. Przynajmniej dla niego. Bo Theo miał o tym zupełnie inne zdanie.
– Może nie... – odezwał się tym konspiracyjnym tonem, który oznaczał, że wie coś, czego nie wiedzą inni – Doktorzy nie wyczarowali sobie pieniędzy z rękawa. Zbierali je prawie tak namiętnie, jak przypadkowe dzieci z ulicy. W tych swoich schowkach muszą mieć niezłą fortunę, a skoro uważali, że tylko my się im udaliśmy... To kto inny zasługuje na te pieniądze?
Nastrój w pokoju zmienił się natychmiastowo. Z przygnębienia przeszedł najpierw w zaskoczenie, a potem pojawiła się w nim namiastka nadziei, która stopniowo stawała się coraz wyraźniejsza.
– To mogłoby być takie proste...? – upewniła się Sarah, spoglądając na Theo w taki wyczekujący sposób, że chłopak poczuł się naprawdę dziwnie.
– Nie obiecuję – zaznaczył – Ale... Jest duża szansa.
Ledwo skończył mówić, był już ściskany przez dziewczynę tak mocno, że naprawdę nie potrafił sobie przetłumaczyć, jak w tak małej osobie mieści się taka siła. Z uśmiechem odwzajemnił uścisk. Wiedział, że tak naprawdę przekazał jedynie informację, ale miał wrażenie, jakby właśnie zrobił coś dobrego.
– Powiedziałabym, że cię kocham, ale wtedy nie wiem, czy prędzej zabiłby mnie Ross, czy Liam, więc lepiej nie.
Raeken parsknął śmiechem w odpowiedzi.
– Moglibyśmy zatrzymać mieszkanie... – wtrącił z rozmarzeniem Ross.
– Theo mógłby się przenieść do Liama, bo ja i tak miałam się doczepić do Hikari i żerować na jej mieszkaniu – dodała Hayden i nagle w pokoju znowu zrobiło się gwarno. Zaczęły się plany przeszukania kryjówek Doktorów, odezwania się do rodziców Rossa i Sarah, przeprowadzek... Raeken bardzo starał się w tym uczestniczyć, w końcu sam miał w tych kwestiach, dużo powodów do radości, jednak jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Liam wciąż siedział obok niego, wpatrując się tępo w przestrzeń, bez jakiejkolwiek reakcji na zaistniałą sytuację. Theo odniósł wrażenie, że sugestia Hayden, aby razem zamieszkali, tylko jeszcze bardziej pogorszyła mu nastrój. Zabolało... Wcześniej miał nadzieję, że kiedy pozbędą się niebezpieczeństwa, ich relacja się poprawi, jednak szybko zaważył, że jeśli już coś się zmieni, to w drugą stronę. To skutecznie zabiło w nim chęci do dobrej zabawy i planowania przyszłości wraz z innymi. A kiedy zamilkł, Dunbar zdawał się jeszcze bardziej przygnębiony. Theo wiedział, że obserwuje go uważnie tak samo, jak on jego i że właśnie wzajemnie się nakręcają, ale nie wiedział, jak miałby to przerwać. Jak mógłby się dobrze bawić, kiedy Liam wydawał się być w gorszym humorze, niż kiedykolwiek w życiu?
Wydawało mu się, że jego nagłe ucichnięcie nie zwróciło niczyjej uwagi, a przynajmniej nie na tyle, aby się tym zainteresować. Stado było pochłonięte rozmowami, głosy mieszały się ze sobą, podobnie jak zapachy. Trudno było wyczuć konkretne emocje, jeśli się nie skupiało na jednej osobie. Nie docenił jednak faktu, że nie tylko istoty nadprzyrodzone są niezawodne w wyczuwaniu czyichś stanów...
Zamyślony nie zauważył nawet, że ktoś podchodzi od tyłu do kanapy, na której siedzi. Dopiero, kiedy poczuł czyjeś dłonie na swoich ramionach, wyrwał się gwałtownie z odrętwienia. Mimo woli w pierwszym momencie się wzdrygnął. Wiedział, że tutaj nic mu nie grozi, jednak trudno było całkowicie wyjść z trybu przetrwania. Widocznie zostało to dobrze zrozumiane, bo ręce na jego ramionach nie zniknęły, a wręcz przeciwnie, zaczęły się odrobinę poruszać, rozmasowując napięte mięśnie. Dopiero wtedy Theo się odwrócił, aby w ogóle zobaczyć, z kim ma do czynienia. Musiał przyznać, że zdziwił się dość mocno widząc nad sobą Melissę... Akurat jej najmniej by się tu spodziewał.
Kobieta uśmiechnęła się do niego czule, pochylając się lekko w jego stronę, aby następnie zadać ciche pytanie, które sprawiło, że mózg chłopaka na chwilę przestał poprawnie funkcjonować.
– W porządku, Robaczku?
Samo pytanie było normalne, oczywiste, naturalne. Wszyscy go o to pytali. To, co poruszyło go naprawdę, to pseudonim, którego Melissa użyła, a który sprawił, że Theo na chwilę cofnął się w czasie do momentu, kiedy wszystko jeszcze było łatwe mimo tylu niedogodności... Przez chwilę miał wrażenie, że znów ma dziewięć lat, a pani McCall zagląda do niego w szpitalu i upewnia się, że trzyma się dobrze, że odbiera chłopców ze szkoły i z każdym po kolei zamienia kilka słów, że ze śmiechem każe mu w końcu przestać grzebać w ziemi... Od tego wzięło się jego przezwisko. Od dziecka fascynował się wszystkim, co żyje, czasami aż za bardzo. Miał wewnętrzną potrzebę obadać wszystkie możliwe żyjątka w ogródku, podczas gdy Scott przyglądał się z zainteresowaniem, a Stiles uciekał w przeciwnym kierunku z obrzydzeniem. Theo bardzo lubił wykorzystywać ten fakt, aby trochę się z nim podrażnić i biegać za nim z przypadkowym żyjątkiem w ręku, dopóki nie dostał ataku astmy lub Melissa nie kazała mu przestać. W tamtym okresie prawie nie używała jego imienia, zresztą podobnie jak pozostałych chłopców. Każdy miał swoje przezwisko, a Raeken przez pół roku spędzone w pobliżu stada kilka razy usłyszał, jak nadal zwraca się w ten sposób do Scotta i Stilesa. Nie liczył nigdy, że również jemu się to przytrafi... Jego relacje z panią McCall były dość poprawne, w takim sensie, że przestał uciekać z pokoju, gdy ją widział, a ona sama potrafiła zwrócić się do niego bezpośrednio, aby zaproponować napój, czy zapytać o coś istotnego. Właściwie nigdy nie rozmawiali tak po prostu, bez wyraźnego powodu, więc już sam fakt, że kobieta zapytała go o samopoczucie mógł się wydawać dziwny. Theo jednak był w stanie sobie jeszcze wytłumaczyć, że w obecnej sytuacji był gorącym tematem i każdy w stadzie chciał się dowiedzieć, czy dobrze się trzyma, choćby z czystej uprzejmości. To było normalne, sensowne. Użycie pseudonimu z dzieciństwa zdecydowanie nie...
Musiał trochę za długo zwlekać z odpowiedzią, bo Melissa w końcu roześmiała się i potargała mu włosy, wyrywając go z odrętwienia.
– Chyba cię na chwilę wyłączyłam – stwierdziła. Raeken uśmiechnął się niezręcznie w odpowiedzi, bo co innego miałby zrobić? Dokładnie tak było.
Melissa chyba zauważyła, że powinna dać mu czas na przetworzenie, bo uśmiechnęła się jeszcze raz, aby następnie pójść zaczepiać kolejne dzieciaki, jak przystało na przybraną matkę tego stada. Theo odwrócił się z powrotem do rozmawiających obecnie w grupce Rossa, Sarah, Hayden, Hikari, Scotta i Stilesa i dopiero wtedy zauważył skierowane w jego stronę spojrzenia. Zmarszczył brwi.
– No co? – zapytał, chociaż doskonale znał odpowiedź. Jego podejrzenia potwierdził nie kto inny, jak Hayden.
– "Robaczku?" – zapytała z czymś pomiędzy zaciekawieniem a rozbawieniem. Theo westchnął. Nie dadzą mu z tym żyć...
– Stiles był Chochlikiem – wypalił zamiast cokolwiek wytłumaczyć. Wspomniany chłopak zrobił bardzo zdradzoną minę.
– Nie zmieniaj tematu. Robaczku.
– Ja tam chętnie poznam oba konteksty – stwierdziła Sarah.
– Żadnych kontekstów – zadecydowali równocześnie Theo i Stiles w taki sposób, że nikt nie ośmielił się nawet protestować.
– Ja byłem Promyczkiem – wtrącił niewinnie Scott – Najlepsze przezwisko dla najlepszego dziecka.
– To dosłownie twoja matka, dziwne gdybyś nie był jej ulubieńcem – mruknął Raeken, wywołując parsknięcie śmiechem u Stilesa i przewrócenie oczami u Scotta.
– A ja nadal chciałbym wiedzieć, o co z tym chodzi – zaznaczył Ross.
– Nie – odparli równocześnie Stiles i Theo, jednak jeśli liczyli, że uda im się zamknąć w ten sposób sprawę, to Melissa zniweczyła tę nadzieję siadając obok nich i dołączając do rozmowy.
– Chętnie opowiem – stwierdziła niewinnym tonem, wiedząc dobrze, że nikt jej nie zabroni. W tym stadzie była chyba jedyną osobą posiadającą większą władzę od Scotta. Chcąc-niechcąc, Theo został więc zabrany w małą podróż w czasie, słuchając opowieści o trzech urwisach, którzy w dzieciństwie wpadali razem na najgłupsze możliwe pomysły. Jednak kiedy historia się skończyła, musiał przyznać, że naprawdę mu się podobała... Ale jeszcze lepsza okazała się świadomość, że teraz będzie w stanie stworzyć nową.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top