52. Próbuję ci uwierzyć
Pierwsze pół godziny rodzinnego wieczoru minęło bez żadnych przeszkód czy zawirowań. Cała czwórka po prostu zebrała się w salonie, aby razem pograć w planszówki i wypić coś ciepłego. Przezornie nie wybrali Monopoly, wiedząc że takie rozgrywki rzadko kończą się pokojowo. Zdecydowali się początkowo na Chińczyka na rozgrzewkę, a potem zajęli się innymi grami, które państwo Geyer mieli w swojej pokaźnej kolekcji. Zamierzali grać dopóki się nie znudzą, jednak już w trakcie drugiej rozgrywki przerwał im dźwięk telefonu należącego do Theo. Na ekranie wyświetliła się nazwa kontaktu Hayden. Raeken spojrzał niepewnie po pozostałych obecnych w pokoju. Nie chciał przerywać zabawy, ale równocześnie wiedział, że to może być coś ważnego. Romero równie dobrze mogła chcieć zapytać jak się czuje, co mieć dla niego ważne wieści. Theo musiał się przekonać i państwo Geyer oraz Liam doskonale to wiedzieli.
– No odbierz – zachęcił David, wyglądając na równie zaciekawionego, jak sam Theo. Chłopak nie potrzebował więcej zachęt. Posłusznie nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył do ucha telefon. Nie wiedzieć czemu, jego serce waliło tak mocno, jakby miało zaraz rozsadzić mu żebra. Chyba cały czas wierzyło, że może ten telefon przyniesie mu coś więcej. Może coś znaczy... Może...
– Powiedz, że masz da mnie jakieś dobre wieści – odezwał się bez przywitania, nie będąc w stanie nawet udawać, że mu nie zależy. Odpowiedź otrzymał właściwie natychmiast, jednak wbrew jego przypuszczeniom głos, który mu jej udzielił nie należał do Hayden.
– To zależy, czy perspektywa użerania się z nami jakoś przez resztę życia może być uznana za dobre... Auć!
– Zamknij się.
Kolejny głos również nie należał do Romero, jednak Theo doskonale rozpoznawał oba. W tym momencie był szczęśliwy, że siedzi, bo w przeciwnym razie na pewno by się przewrócił.
– Czy wy możecie? – wtrąciła Hayden, w końcu zyskując prawo głosu. Jej towarzysze posłusznie umilkli, jednak Raeken miał ochotę nakrzyczeć na nich, żeby coś mówili. Musiał się przekonać, upewnić się, że mu się nie wydaje, że to nie żadna halucynacja ani złudzenie... Mimo wszystko nie był tego jeszcze pewien. Nie potrafił uwierzyć bez dowodu. Tak było łatwiej. Zawód zawsze był mniejszy, jeśli nie nastawiał się na nic dobrego. Teraz jednak, mimo tych wewnętrznych środków ostrożności, błagał wszystkie możliwe siły, aby tym razem się nie zawiódł...
– Myślę, że powinniśmy porozmawiać o twoim doborze przyjaciół – kontynuowała dziewczyna, niezrażona cichym marudzeniem wokół niej – Ci tutaj, jak słychać, są zakałami społeczeństwa i wrzodami na dupie. Ale są też cali i zdrowi, więc... Miałeś rację. Można już się cieszyć.
Ostatnie zdanie było wyraźną sugestią, jednak Theo nawet jej nie zarejestrował, zbyt zaabsorbowany własną gonitwą myśli. Nie czuł nic poza wszechogarniającą ulgą, niemal tak samo silną, jak wtedy, gdy zrozumiał, że antidotum działa. I tym razem efekt był podobny – całe napięcie natychmiast z niego uleciało, a wraz z nim zakończył się tryb przetrwania. Miał wrażenie, że opuściły go wszystkie siły, a utrzymanie telefonu przy uchu wydało się nagle bardzo trudne. Przed oczami jak szalone zaczęły mu przelatywać obrazy z ostatnich miesięcy... Jego pierwsza rozmowa z Rossem i Sarah, pierwszy dzień na studiach, wspólne wieczory z filmami, nauka w kawiarni... To jak wspierali go nawet wtedy, gdy odrzucał ich pomoc, gdy bez mrugnięcia okiem pomagali mu w realizacji jego idiotycznych i ryzykownych planów... Gdy o mało dla niego nie zginęli...
Zdawał sobie sprawę z mieszaniny głosów wokół siebie, ale nie potrafił rozróżnić słów. Obraz przed oczami mu się zamazał, wyraźne wydawało się tylko to, co miało miejsce w jego głowie. Nie zarejestrował więc nawet, jak Liam przysuwa się do niego i delikatnie wyciąga mu z dłoni telefon, aby następnie powiadomić Hayden, że odezwą się później i przerwać połączenie. Nie słyszał, jak wydaje rodzicom ciche instrukcje, w jaki sposób mogą pomóc. Ledwo zarejestrował, że młodszy delikatnie ujmuje jego dłoń, a następnie zaczyna ją łagodnie głaskać. Czuł jedynie przyjemne ciepło w miejscu, w którym jego skóra miała kontakt ze skórą Dunbara. Słyszał jego głos, ale nie rozróżniał słów, jednak nie miało to większego znaczenia. Samo brzmienie wystarczyło... Było czymś, na czym można się skupić, uchwycić się tego jak kotwicy. Wiedział, że właśnie to musi zrobić, dlatego z całych sił próbował skoncentrować się na głosie, na cieple, na uspokajającym dotyku... To było realne, prawdziwe, pewne. Tego chciał doświadczać.
Minęło parę chwil, zanim powoli udało mu się przezwyciężyć zamroczenie i wrócić do rzeczywistości. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy był oczywiście Liam, który wpatrywał się w niego z wyraźnym niepokojem. Nawet, gdy Theo odzyskał świadomość, chłopak ani na chwilę nie puścił jego ręki. Raeken miał wrażenie, że on też trzyma się go jak liny ratunkowej. Najwidoczniej oboje tonęli...
Kolejnym, co zauważył, gdy był już w stanie myśleć nieco bardziej trzeźwo, byli zaniepokojeni David i Jenna. Dopiero potem, gdy zarejestrował już ludzi wokół niego, skupił się na samym otoczeniu i spostrzegł, że światło zostało przyciemnione, ogień w kominku trzaskał mocniej, a na jego kolanach znajdował się puchaty koc. Połączenie tego w logiczną całość zajęło chwilę jego zamroczonemu umysłowi, ale w końcu zrozumiał, że to sprawka Liama, który znał go dość dobrze, żeby wiedzieć, że będzie mu zimno i zaczną przeszkadzać mu silne bodźce, gdy powróci do rzeczywistości. Zadbał o niego najlepiej, jak mógł... A Theo nie potrafił zrozumieć, dlaczego cały czas uważa, że robi niedość dużo.
Zmrużył na chwilę oczy, starając się odzyskać prawidłową ostrość widzenia, aby następnie skupić wzrok na Liamie. Nadal czuł się otumaniony i miał wrażenie, że wszystkie informacje przetwarza bardzo powoli, jednak przynajmniej wiedział już, gdzie i z kim się znajduje oraz co się wokół niego dzieje. Co ciekawe, nawet mimo swojego stanu, potrafił dostrzec, jak Dunbar jest spięty. I nawet teraz wiedział, że musi coś z tym zrobić.
Oparł głowę na ramieniu młodszego, być może próbując go w ten sposób uspokoić, a może samemu szukając w nim oparcia. Dopiero teraz zaczęło do niego docierać, co się przed chwilą stało. Słyszał ich głosy... Słyszał Rossa i Sarah. Wiedział, że to oni i wierzył, że są cali, tak jak mówiła Hayden. Zdawać by się mogło, że teraz już wszystko powinno z niego zejść, ale wcale tak nie było. Owszem, w pierwszej chwili ogarnęła go taka ulga, że aż wyłączył się jego tryb przetrwania i na chwilę ogarnęła go niemoc, jakby w końcu dawał swojemu umysłowi odpocząć, przestać rozmyślać. Ale teraz czuł, że to jeszcze nie wszystko. Musi się jeszcze z nimi zobaczyć... Na własne oczy przekonać się, że nic im nie jest. Dopiero wtedy sprawa zostanie domknięta. Na szczęście to chyba nie stanowiło większego problemu...
Uśmiechnął się lekko, kiedy palce Liama zaczęły przeczesywać jego włosy, jednak po jego policzku po raz pierwszy od dawna spłynęła łza, której nie próbował nawet powstrzymać. Mimo że płakanie znów stało się dla niego trudne, to łzy ulgi wydawały się... Bardziej przystępne. Mógł sobie na nie pozwolić. I wiedział, że nikogo nimi nie przestraszy, bo wszyscy zrozumieją, dlaczego płacze. I tak właśnie było. Nikt nie skomentował, chociaż wszyscy widzieli. Dunbar jedynie przeniósł dłoń na jego kark i pocałował w czubek głowy, podczas gdy pani Geyer zbliżyła się i otuliła chłopaka kocem, widząc, że zaczyna się trząść. Theo wiedział, że w ich rodzinie szacunek dla czyichś uczuć jest tak naturalny, jak oddychanie, ale nadal pozostawał im za to niezmiernie wdzięczny.
Jakaś jego część chciała natychmiast zerwać się z miejsca i pobiec do młodszych chimer, ale po pierwsze musiał się najpierw uspokoić, a po drugie nie był nawet pewien, dokąd miałby się udać. Podejrzewał, że Ross i Sarah trafią do Lydii, jak wszystkie potrzebujące tymczasowej pomocy istoty nadprzyrodzone w tym mieście, ale nie dałby sobie głowy uciąć. Równie dobrze Scott mógł zabrać ich do siebie, żeby nie ściągać na Lydię zagrożenia ze strony Doktorów. Najpierw musiał się tego dowiedzieć. Dopiero potem może działać.
Dał sobie chwilę na zebranie myśli, zanim powoli podniósł głowę i uśmiechnął się do Liama, próbując dać mu znać, że wszystko dobrze. Dunbar przyjrzał mu się badawczo, ale najwidoczniej to zapewnienie mu wystarczyło, przynajmniej na tę chwilę, bo wydawał się nieco rozluźnić. Theo zdawał sobie sprawę, że jego odrealnienie musiało być straszne do oglądania, ale nie było czymś, co zakwalifikowałby do najstraszniejszych przeżyć swojego życia. Po prostu szok wymieszany z ogromną ulgą tak na niego zadziałały. Jednak przekonanie młodszego, że nie ma się o co martwić nie zapowiadało się najłatwiej... Liam był na jego punkcie wręcz przewrażliwiony, ale trudno mu się dziwić. Theo wiedział, że widzi sytuację zupełnie inaczej i że nic na to nie zdziała. Musiał się pogodzić, że Dunbar odbiera rzeczy po swojemu i po prostu tłumaczyć mu swoją perspektywę. Tylko w ten sposób dojdą do wersji odpowiedniej dla nich obu.
– Okej? – zapytał Liam, nienaturalnie cicho jak na siebie. Raeken skinął głową, ściskając jego dłoń trochę mocniej.
– Okej – zapewnił i właściwie nawet nie skłamał. Było w porządku. Na tyle, na ile mogło.
Niechętnie odwrócił wzrok od Dunbara, obdarzając państwa Geyer pokrzepiającym uśmiechem i rzucając w ich stronę ciche "dzięki", a następnie sięgnął po swój telefon, który Liam odłożył na stół.
– Co robisz? – zainteresował się młodszy, chyba przeczuwając już, jaka będzie odpowiedź.
– Dzwonię do Hayden. Dowiem się, gdzie są i pojedziemy. Możemy? – upewnił się, zerkając na państwa Geyer. David skinął głową bez zawahania.
– Jasne, zawiozę was.
Dunbar jednak nie wydawał się podzielać jego nastawienia.
– Jesteś pewien, że powinieneś to teraz robić? – zapytał, bawiąc się palcami – To będą duże emocje... Może lepiej odpocząć do jutra, pozwolić im dojść do siebie...
– Nie będę na nic czekał – przerwał ostro Theo, jednak widząc, że Liam zesztywniał słysząc jego ton, natychmiast złagodniał. Nie zamierzał jednak zmienić zdania – Muszę, Liam. Proszę, zrozum to...
Coś w jego oczach ostatecznie przekonało Dunbara, bo nic już więcej nie powiedział. Jedynie pokiwał głową, spuszczając wzrok na podłogę, ogarnięty poczuciem wstydu. Theo westchnął ciężko i kojącym gestem ścisnął jego kolano, dając mu znać, że się nie gniewa. Rozumiał reakcję chłopaka... Po prostu się martwił i chciał oszczędzić mu dalszych uniesień, zwłaszcza po tym, co się przed chwilą stało. Nie było w tym nic dziwnego, po prostu czysta troska. Ale Raeken tym razem potrzebował czegoś innego... Dlatego właśnie wolną ręką wybrał kontakt Hayden i zadzwonił, czekając w napięciu, aż dziewczyna odbierze. Stało się to na szczęście już po paru sekundach, jednak głos, który usłyszał zdecydowanie nie należał do Romero.
– Chłopie, żyjesz? Myśleliśmy tu, że wykorkowałeś, albo gorzej...
– Ross, zamknij się, błagam – wtrąciła Sarah tym swoim bardzo zniecierpliwionym tonem. O dziwo chłopak posłuchał.
– To, że pozwoliłam wam odebrać nie znaczy, że musicie dalej psuć Theo – odezwała się Hayden, a na twarzy Raekena pojawił się mały uśmiech. Poczuł, że w końcu odzyskuje zdolność mówienia.
– Za późno – odparł nieco niepewnie, jakby dopiero przypominał sobie, jak należy używać głosu – Gdzie jesteście?
– Jedziemy do Lydii – odpowiedziała Hayden – Rozumiem, że się widzimy?
Theo nie mógł opisać, jak bardzo jest jej wdzięczny za to przypuszczenie. Potrzebował tej jednej osoby, która nie obchodzi się z nim jak z jajkiem.
– Jasne, że tak – potwierdził – Zbieramy się z Liamem i zaraz jedziemy.
– Podjechałabym, ale mam tylko jedno wolne miejsce w aucie – odpowiedziała Romero. Chłopak uniósł brew. Coś mu się tu matematycznie nie zgadzało.
– Jak to jedno?
– To, że siedzę cicho nie znaczy, że mnie nie ma.
Raeken podskoczył na swoim miejscu z zaskoczenia, słysząc kolejny głos, który do tej pory nie wybrzmiał ani razu. Minęła dobra chwila, zanim rozpoznał, do kogo należy.
– Jeju, Hikari, nie strasz go, bo nam chłop na zawał padnie i tyle z tego będzie – wtrąciła Sarah.
– Sorki – odezwała się wspomniana dziewczyna. Theo pokiwał głową i dopiero po dobrej chwili zorientował się, że i tak go nie widzą.
– Myślę, że Corey ma dobrą konkurencję – rzucił dla rozluźnienia atmosfery. Po drugiej stronie usłyszał ciche prychnięcia.
– Wy się śmiejecie, ale taka prawda, Hikari się podkrada bezbłędnie – odezwała się Sarah – Gdyby nie ona, to nie wiem, czy byśmy tu teraz byli.
– Oj, bez przesady – odpowiedziała skromnie Hikari, a słuchający całej rozmowy Liam niemal widział, jak się zawstydza.
– Kółko wzajemnej adoracji normalnie – podsumował Ross, otrzymując zapewne w odpowiedzi mordercze spojrzenia – No co? Sama prawda. Theo, zbieraj się tu, bo otaczają mnie same dziewczyny zajęte uwielbianiem innych dziewczyn. Mam wrażenie, że Sarah bardziej kocha Hayden i Hikari, niż mnie, jestem samotny, chodź tu.
– Hayden i Hikari są zdecydowanie mniej irytujące, niż ty – podsumowała Sarah, wywołując u swojego chłopaka oburzone "hę?". W tym momencie Theo już nawet nie próbował powstrzymać śmiechu.
– Zaraz będziemy, męskie wsparcie jest w drodze – obiecał, a następnie rozłączył się, nie dając przyjacielowi nawet szansy na odpowiedź. Zerknął kontrolnie na Liama, aby upewnić się, że w miarę się trzyma, a następnie powoli wstał, sprawdzając jak jego organizm zareaguje. Na szczęście nic złego się nie zdarzyło, więc oznajmił państwu Geyer, że idzie po bluzę i mogą jechać. David szybko pojął, co ma robić, bo natychmiast poszedł wystawić samochód z garażu. Jenna zabrała się z nim, stwierdzając, że skoro już wszyscy jadą, to ona nie będzie siedzieć sama w domu. Tylko Dunbar dalej siedział na kanapie, nie do końca wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Gdyby nie pierwsza reakcja Theo, mógłby sądzić, że wszystko jest wręcz idealnie. Chłopak wydawał się pełen werwy, podekscytowany i było jasne że czuje ogromną ulgę. Dunbar wiedział, że powinien się cieszyć, jednak przed oczami nadal miał obraz Raekena siedzącego sztywno na kanapie i wpatrzonego niewidzącym wzrokiem w jakiś punkt przed sobą. Nieważne jak bardzo skupiał się na innych aspektach, nie potrafił wyrzucić z pamięci tego widoku... Nawet jeśli chłopak szybko doszedł do siebie i nie zdawał się specjalnie poruszony, Liam nie mógł po prostu przejść nad tym do porządku dziennego... To wciąż było za dużo.
Wzdrygnął się z zaskoczenia, kiedy dłoń znalazła się na jego ramieniu, jednak czując zapach Theo natychmiast się rozluźnił. Starszy nie potrzebował nic więcej, ponieważ bez zawahania przechylił się przez oparcie kanapy, aby objąć Dunbara od tyłu. Liam natychmiast odchylił się w jego kierunku, aby przylgnąć do starszego jak najbardziej.
– Nic mi nie jest – wyszeptał młodszemu do ucha, muskając nosem jego policzek. Dunbar wypuścił nieświadomie wstrzymywane powietrze.
– Próbuję ci uwierzyć... – odpowiedział przez zaciśnięte gardło – Naprawdę...
Theo nie potrafił opisać, co zrobiły mu te słowa. Z jednej strony ogarnęła go nieopisana wręcz duma, bo to była najbardziej szczera rzecz, jaką ostatnio Liam powiedział, ale z drugiej... Nie potrafił darować sobie, że swoim zachowaniem sprawił, że młodszy aż tak przestał wierzyć jego słowom. Od początku wiedział, że nawet, jeśli uda mu się wrócić do domu, to straci zaufanie chłopaka. Jednak teraz dotarło do niego, że nie stało się to ze względu na jego odejście z Doktorami, ale przez jego zachowanie po powrocie. Tak bardzo bał się stracić Dunbara, że sam zaczął go od siebie odpychać. I to omal nie doprowadziło ich obu do etapu, z którego nie dałoby się już wrócić...
– O nic więcej nie proszę – zapewnił, przełykając gulę w gardle – Będę ci przypominał...
Liam pokiwał głową, nie odpowiadając nic więcej. Otarł się jedynie parę razy o policzek Theo jak kotek domagający się uwagi. Chyba uważał to za jakiś sposób przeprosin, bo nie potrafił zaprzeczyć, że zrobiło mu się okropnie głupio. Z jednej strony Raeken cały czas powtarzał mu, że nie może uciekać w swój własny świat, ale z drugiej był w stanie wyczuć jego smutek i poczucie winy, gdy usłyszał jego słowa. Nie dziwił się. Też byłoby mu źle, gdyby Theo musiał "próbować" mu wierzyć, bo nie byłby w stanie tego zrobić tak po prostu. Starszy musiał myśleć, że zawiódł jego zaufanie, ale Liam nie widział tego w ten sposób. Po prostu się bał...
Po zdecydowanie za krótkim czasie, Theo odsunął się od Dunbara i położył mu na kolanach bluzę. Liam założył ją bez zbędnych komentarzy, a następnie wstał i pozwolił Raekenowi pociągnąć się za rękę do samochodu, gdzie czekali już na nich rodzice. Nadal nie był pewien, czy powinni teraz tam jechać. Obawiał się, jak chłopak zareaguje na tak silne emocje. Może był trochę samolubny... Może wcale nie chodziło mu o samopoczucie starszego, ale o jego własne, bo czuł, że nie zniesie już więcej takich sytuacji jak ta sprzed chwili. Jednak mimo to jakaś jego część podpowiadała, że uśmiech, który towarzyszył Theo przez całą drogę jest wart tego ryzyka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top