50. Prawda

Liam nawet się nie zorientował, kiedy upłynęła reszta dnia. Od rana do wieczora nie zrobił zupełnie nic produktywnego poza kilkoma rozmowami telefonicznymi ze stadem. Przez cały dzień praktycznie nie opuszczali z Theo pokoju, po prostu ciesząc się swoim towarzystwem i usiłując za dużo nie myśleć. Początkowo jedynie grali w gry i oglądali filmy. Dopiero pod wieczór zaczęli trochę więcej się odzywać i od słowa do słowa przeszli do opowiadania sobie o studiach, zręcznie omijając trudniejsze tematy. Skupiali się na zajęciach, prowadzących, zadaniach, egzaminach i wszystkim, o czym rozmawiają studenci, którzy nie chcą się wgłębiać w bardziej prywatne sprawy. To było bezpieczne, ale równocześnie dawało im wrażenie bliskości, jakiej przez cały ten czas im brakowało. Dlatego właśnie, mimo że oboje powinni wypoczywać, odłożyli na bok coś tak prozaicznego jak sen i rozmawiali do późnej nocy, dopóki Liam nie zasnął jako pierwszy gdzieś w połowie opowieści Theo o zajęciach w laboratorium. Na jego twarzy wciąż błąkał się delikatny, rozmarzony uśmiech. Wydawał się spokojny i zrelaksowany pierwszy raz od bardzo dawna i Raeken nie mógł zrobić nic innego, jak tylko przybić sobie mentalną piątkę. Udało mu się... Pierwszy cel został osiągnięty. Liam się uspokoił i w końcu miał szansę wypocząć i dojść do siebie, a Theo o niczym innym nie marzył.

Tej nocy żaden z nich nie obudził się z krzykiem. Trudno się dziwić, skoro Raekenowi tak naprawdę wystarczyła bliskość młodszego, aby trzymać koszmary na dystans, a Dunbar był już o wiele spokojniejszy. Nic więc dziwnego, że w takim układzie oboje pospali prawie do południa, zanim w końcu z trudem otworzyli oczy. Zanim zwlekli się z łóżka i zeszli na dół coś zjeść, było już koło pierwszej, a Theo zorientował się, że moment jego wizyty u pani Morrell zbliża się wielkimi krokami. Nie wiedział do końca, jak się z tym czuje, ale jednej rzeczy był pewien. Stresował się. Przeszedł w życiu przez wszystko, co najgorsze, ale nadal niewiele rzeczy przerażało go bardziej, niż otwieranie się przed obcymi i mówienie o emocjach. A do tego dochodziła jeszcze świadomość, że prawdopodobnie będzie musiał poruszyć temat trucizny... Z każdą minutą czuł się na to mniej gotowy, ale wiedział, że już nie ma odwrotu. Musi spróbować... Robi to dla nich obu.

Nawet nie zorientował się, kiedy przyszedł czas, żeby zacząć się szykować. Umył się i przebrał w czyste rzeczy, oczywiście należące do Liama, bo jego własne ciuchy zostały w Davis i nie zapowiadało się, żeby miał je odzyskać. Tym razem jednak nie przeszkadzało mu to zupełnie. Otaczający go zapach Dunbara stanowił dla niego ogromne wsparcie... Nie tylko go uspokajał, ale też przypominał, w jakim celu to wszystko robi.

– Na pewno nie chcesz, żebym z tobą jechał? – zapytał Liam po raz chyba piętnasty tego dnia, siadając na łóżku obok starszego, który czekał na McCalla niecierpliwie bawiąc się naszyjnikiem. Tym samym, który dostał od Dunbara rok temu na urodziny. Tym, którego nie zdejmował przez cały czas spędzony z Doktorami i miał go na sobie nawet w momentach, w których wierzył, że na nic dobrego nie zasługuje. Nawet na moście nie potrafił się z nim rozstać, jednak z całych sił starał się wtedy o nim nie myśleć. Teraz skupienie na nim uwagi dodawało mu siły...

Słysząc pytanie Liama, uśmiechnął się do niego lekko i nieco nieśmiało położył dłoń na jego kolanie.

– Liam... Już o tym rozmawialiśmy. Nie wiem, w jakim stanie od niej wyjdę. Nie chcę, żebyś musiał na to patrzeć, zanim się uspokoję. Masz już dość na głowie.

– Tym bardziej powinienem tam być – nie zgodził się Dunbar – A jeśli będziesz mnie potrzebował?

– Scott ze mną będzie. Nic mi się nie stanie, obiecuję. Ale wiesz, jak ludzie się zachowują w silnych emocjach... Nie chciałbym cię przestraszyć. Obiecuję, że wszystko ci opowiem, gdy wrócę, ale na spokojnie.

– Nigdy byś mnie nie przestraszył – odpowiedział młodszy brzmiąc ni to na zdenerwowanego, ni to na smutnego. Theo przygryzł wargę, usilnie starając się znaleźć wyjście z sytuacji. Wiedział, że Liam nie powinien z nim jechać, ale równocześnie rozumiał, dlaczego nie jest jeszcze gotowy spuścić go z oczu. Mimo to nie planował ulegać. Nie zamierzał jeszcze bardziej załamywać młodszego, nawet przypadkowo, z resztą sam czuł, że chwila na przemyślenia mu się przyda przed ponowną konfrontacją z Dunbarem. W końcu to w dużej mierze jego będzie dotyczyło całe to spotkanie...

– Wiem, ale... Chodzi mi o to, że nie chcę, żebyś przestraszył się, że coś mi jest. Czasami... Gdy coś się dzieje, to reagujemy strasznie intensywnie, a potem dociera do nas, że wszystko da się rozwiązać i nie trzeba panikować. Nie chcę, żebyś się nakręcił, że jest gorzej, niż w rzeczywistości. Możesz... Po prostu poczekać tu na mnie? Porozmawiamy jak tylko wrócę i obiecuję ci, że będę szczery. Dobrze?

Liam spojrzał na starszego niepewnie. Nie podobało mu się to rozwiązanie, ale wiedział, że poniekąd Theo ma rację. Gdyby zobaczył go poruszonego, zapewne by spanikował i nakręcił ich obu jeszcze bardziej. Zdawał sobie też sprawę, że Raeken nie złamie danej mu obietnicy i o wszystkim mu opowie, gdy tylko wróci. Dla niego to też było trudne... Jeśli nieobecność Dunbara miała sprawić, że poczuje się bardziej komfortowo, to młodszy był gotów przystać na te warunki. Nieważne, że wolałby, aby było inaczej.

– Okej – zgodził się w końcu po dłuższej chwili – Poczekam w domu. Ale opowiesz mi jak było gdy tylko wrócisz. I przedtem pozwolisz Scottowi się sobą zaopiekować, jeśli będziesz potrzebował.

Theo uśmiechnął się z wdzięcznością. Bał się, że Liam źle odbierze jego odmowę, ale dla dobra ich obu naprawdę potrzebował prywatności. W końcu szedł do Morrell głównie właśnie po to, aby nauczyć się od nowa rozmawiać z Dunbarem...

–Tak zrobię, słowo – odpowiedział, ściskając lekko kolano młodszego – Dzięki. Za wyrozumiałość.

Liam odpowiedział uśmiechem. Nie wydawało mu się, że jest specjalnie wyrozumiały, ale cieszył się, że Theo w ten sposób to odebrał. Jego zgoda nie oznaczała przecież, że popiera decyzję starszego... Po prostu wiedział, że w ich obecnych warunkach nie należy się kłócić.

Niedługo później zabrzmiał dzwonek do drzwi i chłopcy ramię w ramię zeszli na dół. Zanim Dunbar pozwolił starszemu odejść ze Scottem, przyciągnął go jeszcze do niedźwiedziego uścisku i wymógł ponowną obietnicę, że Theo opowie mu wszystko po powrocie. Dopiero wówczas pozwolił mu w ogóle opuścić dom, ale wiedział, że nie będzie naprawdę spokojny, dopóki nie wróci. Nic nie mógł poradzić na to, że po ucieczce Raekena nie potrafił go spuścić z oka bez lęku, że już więcej go nie zobaczy... Być może faktycznie jemu też przydałaby się wizyta u pani Morrell...

Theo ze swojej strony był po prostu cholernie zdenerwowany do tego stopnia, że nie potrafił myśleć o niczym innym. Przez całą drogę nerwowo tupał nogą do tego stopnia, że aż McCall zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem, jednak nie skomentował w żaden sposób tego faktu. Wiedział, że Raeken musi sam się przekonać, że nie ma się czego bać, bo na tym etapie żadne zapewnienia w pełni nie zadziałają. Dlatego po prostu jechał w ciszy, odzywając się dopiero, gdy dotarli na miejsce.

– Odprowadzę cię do środka, a potem wrócę do auta. Będę tu czekał.

Theo jedynie pokiwał głową i wyszedł z samochodu podążając za McCallem. Chyba nawet nie dotarło do niego, co chłopak mówił. Jego głowa była zbyt głośna, myśli przekrzykiwały się wzajemnie, a wszystkie wpojone przekonania wprost popychały go z powrotem w stronę wyjścia, każąc mu uciekać i nigdy nie wracać. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić, dlatego jedynie posłusznie podążał za Scottem, dopóki nie dotarli do odpowiednich drzwi. McCall jeszcze coś do niego powiedział, ale Theo nie był w stanie tego dosłyszeć. Kiedy alfa otworzył mu drzwi i gestem zachęcił do wejścia do gabinetu, Raeken przez chwilę miał wrażenie, że nie pamięta, jak się poruszać. Serce galopowało mu w piersi, zaczął oblewać go pot, ręce mu się trzęsły i przez chwilę pomyślał sobie, że jeśli tak ma na niego wpływać ta cała terapia, to on podziękuje. Dopóki nie zmusił się do wejścia do miło udekorowanego, choć skromnego pomieszczenia z biurkiem, dwoma krzesłami i regałem pełnym przedmiotów niewiadomego przeznaczenia. A kiedy drzwi się za nim zamknęły i został sam na sam z kobietą za biurkiem, wszystkie jego myśli zdawały się ucichnąć jak na komendę. I właśnie w tej chwili pani Morrell podniosła wzrok znad swoich papierów, spoglądając badawczo na stojącego przed nią chłopaka.

– Siadaj – poleciła, wskazując na krzesło naprzeciwko siebie, a Theo posłusznie wykonał polecenie. I kiedy już to zrobił, dopiero tak naprawdę odczuł, że zaczyna się tu coś większego...

***

Theo nawet nie zorientował się, kiedy czas przeznaczony na spotkanie minął. Za bardzo skupiał się na tym, jak bardzo chce już stamtąd uciec i nigdy nie wracać. To było o wiele trudniejsze, niż tłumienie w sobie wszystkiego... Od pierwszych minut usilnie walczył ze łzami, ale jakoś w połowie już nawet to mu nie wychodziło. Chciał się zapaść pod ziemię, uciec, zniknąć... A najgorsze jest to, że to nie była w żadnym stopniu wina Morrell, która po prostu przez większość czasu siedziała i słuchała jego opowieści o tym, co działo się przez ostatnie miesiące. To właśnie te wydarzenia sprawiły, że się złamał... Te, których aż do teraz nie uważał za coś szczególnie trudnego, jedynie za powtórkę. Co do jednej rzeczy jednak miał rację. Najgorszą częścią, o której nie dał rady mówić, nie ważne, jak by się nie starał, była trucizna. A właściwie moment, w którym przekonał się na własne oczy, że zaczęła działać... Z trudem wydusił z siebie jedno zdanie na ten temat, ale kiedy tylko obraz pojawił mu się przed oczami, nie dał rady mówić dalej. Dopiero gdy się uspokoił, potrafił przejść do ostatnich dni i opowiedzieć o nich, włącznie z momentem swojej ucieczki. Ten fragment przyszedł mu zaskakująco łatwo...

Sama opowieść zajęła bardzo dużo czasu, więc Morrell tak naprawdę nie miała szansy zbyt wiele zdziałać, jednak słowa, które wypowiedziała przy końcu, tuż zanim pozwoliła Raekenowi wyjść, uprzednio upewniając się, czy ten sam termin za tydzień pasuje mu na kolejną wizytę, wypełniły chłopaka takim gniewem, że nie wydawało mu się, że kolejne spotkanie w ogóle się odbędzie. W takim właśnie stanie wszedł do samochodu Scotta, właściwie rzucając się na miejsce pasażera, trzaskając z całej siły drzwiami i ściągając na siebie pytające spojrzenie McCalla. Chłopak jednak, mimo wyraźnego zaciekawienia, nie odezwał się słowem, dając Theo czas, aby sam się z nim podzielił swoimi wrażeniami. To milczenie chyba jeszcze bardziej go poirytowało...

– To była najbardziej idiotyczna rada, jaką mi dałeś – stwierdził w końcu z niepodobną do niego złością. Scott uniósł brwi. Nie żeby nie brał w ogóle pod uwagę takiej reakcji, ale jednak miał nadzieję, że uda się jej uniknąć.

– Dlaczego?

Theo wydał z siebie dźwięk pomiędzy westchnieniem a warknięciem. Siedział spięty na miejscu pasażera, które nagle wydało się za małe na rozpierającą go negatywną energię. Cały czas nerwowo tupał nogą i bawił się palcami, a McCall zaczął się poważnie zastanawiać, czy zaraz mu tu czegoś nie rozwali, tym bardziej, że naprawdę długo zwlekał z odpowiedzią, jakby musiał sobie przypomnieć, jak się mówi.

– Zespół stresu pourazowego – odpowiedział w końcu, praktycznie wypluwając te słowa – Stwierdziła, że to mam, rozumiesz?

Scott posłał mu pytające spojrzenie, zastanawiając się, czy powinien się w ogóle odzywać. Theo jednak widocznie wyczytał wszystko z jego twarzy, bo zaraz zaczął mówić dalej.

– Cholera, mówiłeś, że ona zrozumie! Miała być kimś, z kim się da pogadać, a tymczasem od razu mi wyjeżdża z jakimś zespołem stresu pourazowego, czy innym gównem. A ty się jeszcze dziwisz, czemu mnie wkurwiła?

McCall w pierwszej chwili nic nie odpowiedział, nie chcąc reagować zbyt emocjonalnie. Dał sobie czas na przemyślenie, co powinien zrobić, co nie było łatwe w czasie, gdy Raeken mierzył go gniewnym spojrzeniem. W końcu jednak ostrożnie i łagodnie zadał pytanie, które aż się prosiło, aby zostać wypowiedziane na głos.

– Ale tak szczerze. Nie sądzisz, że może... Nie wiem... Mogła mieć rację?

Spodziewał się kolejnego wybuchu, krzyku, uszczypliwej riposty, nawet ciosu, ale nie tego, że Theo na chwilę zastygnie w bezruchu, przyglądając mu się tym razem badawczo, a następnie opadnie na fotel, pozwalając całemu napięciu ulecieć z niego w jednej chwili. Samo to było już zaskakujące, ale nadal nijak miało się do tego, co Raeken powiedział chwilę później.

– Jasne, że miała – odparł zupełnie szczerze – Po prostu... Wolałem o tym nie wiedzieć.

I wtedy Scott zrozumiał. To było tak proste, że poczuł się głupio, że nie dotarło do niego wcześniej. Theo nienawidził wiedzieć, że ma jakiś problem. Wolał przed nimi uciekać, tłumić w sobie i kłamać, że wszystko jest okej. Nawet, jeśli zdawał sobie sprawę, że jednak coś się dzieje, to jedynie intuicyjnie. Łatwo było zignorować przeczucie, ale kiedy ktoś już nadał temu nazwę, w dodatku dość poważnie brzmiącą... To było coś innego.

Uśmiechnął się łagodnie do swojego przyjaciela, wyciągając rękę, aby poklepać go po ramieniu.

– Prawda nie jest łatwa – przyznał ze zrozumieniem. Sam wiedział o tym doskonale – Ale bez niej nic nie można zmienić.

– No wiem... – westchnął Theo, przysuwając się jeszcze bardziej w stronę Scotta, szukając poczucia komfortu w bliskości przyjaciela – Ale wolałbym, żeby była inna... Ta jest taka... Mocna. Trudna. Nie byłem na to przygotowany. Spodziewałem się, ale nie byłem przygotowany...

McCall zastanowił się przez chwilę.

– Wiesz... Prawda o ludziach nie jest stała. Teraz jest trudna, ale nie będzie taka zawsze... I nie mówię, że będzie łatwo ją zmienić, bo zdrowienie nie jest proste, ale... Zrobisz to. Kto, jeśli nie ty? Za jakiś czas ta prawda będzie coraz łatwiejsza.

Raeken uśmiechnął się słabo i pokiwał głową, nie wydając się jeszcze zupełnie przekonany. Scott nie przejął się tym. Zdrowienie wymaga czasu... Tak samo, jak uwierzenie w to, że można wyzdrowieć. Theo miał prawo mieć wątpliwości i pewnie jeszcze długo się ich nie wyzbędzie, ale przecież od tego miał bliskich, aby mu przypominali, że w niego wierzą i on też powinien w siebie uwierzyć. A w tym akurat stado było niezawodne.

– Gdy mi o tym powiedziała, pomyślałem sobie, że już nigdy do niej nie przyjdę – wyznał Raeken, wpatrując się w okno, nie chcąc spotkać spojrzenia McCalla. Scott absolutnie się nie zdziwił, jednak bez problemu zauważył, że ta wypowiedź nie jest jeszcze dokończona.

– Ale...?

Theo uśmiechnął się, zauważając jak trafnie jego przyjaciel odgaduje jego myśli.

– Ale przyjdę – odpowiedział po chwili – Bo jeśli nic z tym nie zrobię... To to już zawsze będzie prawda.

Dopiero wtedy przeniósł wzrok na McCalla, aby móc zauważyć jego przepełnione dumą spojrzenie. Scott jeszcze trochę mocniej ścisnął jego ramię.

– Tak trzymaj, młody – odpowiedział łagodnie – A teraz zapinaj pasy, jedziemy na jakieś jedzenie. Trudne tematy zabierają dużo energii.

Theo, mimo szalejącej w nim gonitwy myśli, po prostu musiał parsknąć śmiechem.

– Czy to jakaś twoja wersja naklejki "dzielny pacjent"?

Scott parsknął tak mocno, że prawie opluł szybę, wywołując u Raekena jeszcze mocniejszy napad śmiechu.

– Jesteś niemożliwy – stwierdził McCall, gdy już był w stanie mówić – A po naklejki to się zgłoś do mojej mamy. Wiem, jakie z tobą przekręty robiła.

– Od zawsze miałem łeb do interesów – zaśmiał się Theo, wspominając, jak wiele lat temu, przy każdym ze swoich częstych pobytów w szpitalu dostawał od Melissy dodatkowe naklejki "po znajomości". Uzbierała mu się z tego całkiem niezła kolekcja...

– Mi tyle nie dawała – poskarżył się Scott.

– Jak marudziłeś cały czas to jasne, że ci nie dawała.

– Odwal się – prychnął McCall, aby następnie zmienić temat i uniknąć dalszych upokorzeń – To co, KFC?

Theo chętnie jeszcze by się pośmiał z przyjaciela, ale perspektywa kolacji była jeszcze bardziej kusząca.

– Jak ty mnie dobrze znasz... – odparł z uśmiechem – Tylko dam znać Liamowi, że trochę później wrócimy.

– Już z nim gadałem – odpowiedział Scott – Przekonałem go, że ci się przyda. I obiecałem, że jemu też przywiozę, więc możemy wziąć na wynos i zjeść u was.

– Jestem za – zgodził się Raeken, nie dlatego, że nie chciał spędzić trochę czasu tylko z McCallem, ale ponieważ wiedział, że Dunbar nie jest w stanie długo wytrzymać nie mając go obok. Nie chciał go zostawiać na dłużej, niż to konieczne. Opcja zaproponowana przez Scotta była idealna.

– To jedziemy – zdecydował McCall – Pasy zapinaj.

Theo uśmiechnął się i posłusznie wykonał polecenie. Dopiero wtedy jego przyjaciel ruszył z miejsca w stronę najbliższego KFC. Po takich uniesieniach należało im się chociaż trochę dobrego jedzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top