5. Na poważnie
W dzień rozpoczęcia roku akademickiego, w dwóch mieszkaniach przy tej samej ulicy panował kompletny chaos. W jednym z nich, Sarah usiłowała zawiązać krawat Rossa, równocześnie narzekając, że jeśli dalej będzie go niańczyć, to nie zdąży się pomalować, natomiast Theo patrzył na tę scenkę z bólem i smutkiem, które zupełnie nie pasowały do jej charakteru. Ponieważ znów boleśnie przypominał sobie, że nie tutaj powinien być. Gdyby wszystko poszło dobrze, to na pewno krzątałby się teraz po sypialni ze swoim chłopakiem i narzekał, że zaraz spóźnią się na uroczystość przez jego guzdranie się. A Liam pewnie obrzuciłby go oburzonym spojrzeniem i kazał pomóc, zamiast marudzić. A Theo by posłuchał... Bo przecież Liama słuchał zawsze, nawet wtedy, gdy irytował go niemiłosiernie. Ale teraz nie miał na to szansy. Nie wiedział więc, że zupełnie niedaleko ten chłopak, który od trzech miesięcy rozłąki wciąż zajmował jego myśli jest równie załamany, jak on. Gdyby nie Hayden, która niemal siłą wyciągnęła go z łóżka i zmusiła do umycia się, ubrania i zjedzenia śniadania, pewnie nie byłby w stanie pojawić się na uroczystości. Przecież nigdy nawet nie wyobrażał sobie, że tego dnia zabraknie przy jego boku Theo... I nie mógł tego zaakceptować.
Na szczęście Hayden czuwała, jak przystało na najlepszą przyjaciółkę, dlatego też osobiście wyprasowała Dunbarowi koszulę, zrobiła śniadanie i wywlekła go z pościeli, mimo że stawiał nieznośny opór. Nie mogła pozwolić mu na oddawanie się rozmyślaniom o najgorszych scenariuszach, zwłaszcza o tym, że Raeken powinien być teraz z nim, że też miał studiować na tej uczelni... Dlatego starała się jak mogła wyciągnąć go z tego stanu zawieszenia, próbując choć trochę go zagadać, jednak szybko została dość bezwzględnie uciszona. Normalnie być może by się obraziła, ale teraz starała się zrozumieć i przyjąć to na chłodno. Liam przechodził ciężki czas, a ona powinna chociaż spróbować być wyrozumiała. Tym bardziej, że szybko zrobiło mu się głupio i kiedy po paru minutach przyszedł z podkulonym ogonem, aby przeprosić za swoje zachowanie, nie mogła się na niego gniewać.
Pojechali jego autem, ale to dziewczyna prowadziła. Dunbar rzadko wsiadał za kierownicę, nawet jeśli samochód należał tylko do niego... Nie ufał sobie do tego stopnia, nie w obecnym stanie. Z resztą... Przez pierwsze kilka miesięcy od otrzymania prawa jazdy jeździł tylko z Raekenem. I jakoś nie umiał się przyzwyczaić do prowadzenia bez jego złośliwych komentarzy, czy ciągłych ostrzeżeń, żeby bardziej uważał... Dlatego jeździł tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne.
Dojechali chwilę przed czasem, ale przez dłuższy czas po zaparkowaniu, Dunbar nie mógł zdobyć się na jakikolwiek ruch. To wszystko po prostu było zbyt przytłaczające...
– Halo, ziemia do Liama! – odezwała się w końcu lekko zniecierpliwiona Hayden – Trzeba już iść i zająć dobre miejsca. Muszę jak najszybciej wyczaić najładniejsze laski na roku.
Dunbar prawie się uśmiechnął. Naprawdę niewiele brakowało, bo sam miał szczerą nadzieję, że dziewczyna w końcu sobie kogoś znajdzie. Jak sama kiedyś stwierdziła, związek z nim pokazał jej, że chłopcy nie są dla niej, więc zaczęła szukać tam, gdzie rzeczywiście powinna – wśród dziewczyn. Jak dotąd szło jej dość marnie, ale nie traciła wiary, że na uniwersytecie sytuacja się odmieni. I Dunbar, jak przystało na dobrego przyjaciela, szczerze trzymał za nią kciuki, ale nie mógł nic poradzić na to, że temat związków sprowadzał jego myśli tylko do jednej osoby. Chociaż jakby się dobrze zastanowić, to każdy temat sprowadzał jego myśli do jednej osoby...
Ich wydziały znajdowały się niedaleko, właściwie jak większość. Wszystkie były zebrane w jednej okolicy, jednak nie zmieniało to faktu, że musieli się rozdzielić. Obiecali sobie, że spotkają się przy aucie, a następnie Hayden pewnym krokiem ruszyła przed siebie, lustrując wzrokiem każdą przechodzącą dziewczynę, a Liam z westchnieniem skierował się w stronę budynku wydziału historycznego. Praktycznie nie podnosił po drodze wzroku, wpatrując się w chodnik. Szkoda, bo gdyby trochę bardziej uważał, może zauważyłby chłopaka, z którym w pewnym momencie boleśnie się zderzył, z trudem utrzymując równowagę.
– Uważaj jak chodzisz – warknął, utrzymać nerwy na wodzy. W obecnej sytuacji wymagało to od niego nieludzkiego wysiłku i właściwie tylko czekał, aż chłopak coś odpowie, aby móc wdać się z nim w kłótnię, a może nawet bójkę, nie zwracając zupełnie uwagi na to, że oboje zaraz mają zacząć studia. Tak się jednak nie stało, ponieważ ku zaskoczeniu Dunbara, chłopak milczał. W dodatku po krótkiej chwili dało się od niego wyczuć emocje, które zupełnie nie pasowały do obecnej sytuacji. Zamiast gniewu czy irytacji był to strach, poczucie winy i jakaś nutka radości. A kiedy doszedł do tego zapach mydła i kawy, Liam nie musiał nawet podnosić wzroku, aby wiedzieć, kto przed nim stoi.
Bał się spojrzeć w górę. Właściwie, to nawet gdyby chciał, nie byłby w stanie tego zrobić. Czuł się jak sparaliżowany, jakby jego umysł oddzielił się od ciała i zupełnie utracił nad nim kontrolę. Nie był na to gotowy... Nie chciał się przekonać, że wszystkie jego okropne przypuszczenia były prawdą, że Theo jest cały i zdrowy i po prostu go zostawił, bo tak mu się podobało. To było za dużo...
Raeken również nie chciał się o niczym przekonywać. W momencie, gdy zderzył się z chłopakiem i usłyszał jego dobrze znajomy głos, a w nozdrzach poczuł zapach, który przez ostatnie tygodnie tulił go do snu, natychmiast odruchowo zamknął oczy i absolutnie nie zamierzał ich otwierać. Mimo że spodziewał się go tu spotkać, wolał oszukiwać się, że nic takiego nie będzie miało miejsca, omijać wydział historii z daleka i jeśli już gdzieś zobaczy Liama, obserwować go z dystansu i unikać jakiegokolwiek spotkania. A tymczasem już pierwszego dnia wpadł na niego w drodze na rozpoczęcie roku... Kilka minut przed samą uroczystością. Na oczach wielu innych studentów, którzy mieli stać się świadkami ich burzliwej konfrontacji.
W tej chwili był już pewien, że skierowanie go na studia do Davis było kolejną torturą.
Stali tak przez dobre kilka sekund, nie mając odwagi na siebie spojrzeć. Z boku obserwowali ich Sarah i Ross, którzy na początku zdawali się mocno zdezorientowani, jednak bardzo szybko zrozumieli, co się dzieje, tym bardziej, że Theo powiedział im, że Liam również miał tutaj studiować. Gdy tylko to do nich dotarło, spojrzeli na siebie z czystym przerażeniem. To nie może się dobrze skończyć...
W końcu Raeken jako pierwszy doszedł do siebie na tyle, aby szybko logicznie przeanalizować sytuację. Jego serce aż rwało się, żeby porozmawiać z Dunbarem, usłyszeć go ponownie, pozwolić mu wyrzucić całą swoją frustrację, byle tylko przerwać tę napiętą ciszę, a na końcu dać mu jakikolwiek mały znak, że jeszcze nie wszystko skończone. Ale nie mógł... Bo przede wszystkim nauczył się, że Doktorzy wciąż obserwują, nawet jeśli on ich nie widzi. Nie chciał ponownie ryzykować. Poza tym... Wolał nie robić nadziei ani sobie, ani jemu, nie rozdrapywać ran... I choć bolało go to bardziej, niż cokolwiek, co przeszedł w życiu, wybrał tę opcję, która wydawała mu się bezpieczniejsza. Uciec i zaczekać. I właśnie dlatego z największym trudem zdobył się na otwarcie oczu, a następnie, starając się ze wszystkich sił nie nawiązywać kontaktu wzrokowego, wyminął chłopaka praktycznie bez problemu. Zdążył już pomyśleć, że może mu się wydawało, że to wcale nie był Liam, że umysł płata mu figle, kiedy poczuł palce zaciskające się mocno na jego bicepsie. Chłopak szarpnął go do tyłu tak gwałtownie, że z trudem utrzymał równowagę. I wtedy odruchowo już musiał na niego spojrzeć... A widok tych niebieskich oczu sprawił, że zachciało mu się krzyczeć.
Dunbar bardzo się zmienił przez te miesiące. Zdawał się jakby... Mniejszy. Drobniejszy. Bardziej kruchy, jakby każdy najmniejszy ruch mógł go połamać na kawałki. Ubrania trochę na nim wisiały i Theo od razu zauważył, że chłopak schudł. Domyślił się, że było to wynikiem stresu, który to on mu zafundował. Od razu poczuł się z tym bardzo źle... A im dłużej patrzył, tym było gorzej, bo te kilka kilogramów mniej to był dopiero początek. Kiedy dobrze przyjrzał się twarzy chłopaka zauważył wory pod oczami i niezdrowo bladą cerę. Jego włosy, choć dokładnie ułożone, również zdawały się utracić swój złocisty blask. Jednak to oczy wyrażały najwięcej. Wciąż były oczywiście błękitne jak samo niebo, ale brakowało w nich tego blasku radości i nadziei, który zawsze potrafił rozjaśnić Theo najbardziej pochmurne dni. Teraz wydawały się jakby... Przygaszone. Pozbawione życia. Raeken potrzebował tylko chwili, aby zrozumieć, skąd zna to spojrzenie. Takie samo widział kiedy patrzył w lustro tuż po powrocie z piekła. Oczy człowieka zmęczonego życiem. Człowieka, który ma dość... Człowieka pozbawionego powodu, żeby ciągnąć to wszystko dalej. I nawet gniew, który płonął w nich w tej chwili zdawał się w żaden sposób nie zapełniać tej pustki. Theo wiedział, że to wszystko jego wina, ale rozumiał również, że robi to dla większego dobra. Nie mógł jednak tego wyjaśnić Liamowi... I to było w całej tej sytuacji najgorsze.
Dunbar natomiast czuł się, jakby miał za chwilę zemdleć. Mocniej zacisnął palce na bicepsie Theo, starając się utrzymać równowagę, jednak nie zamierzał spuścić wzroku. A kiedy się odezwał, jego głos był równie ostry jak pazury, które wbijał sobie właśnie w zaciśniętą pięść.
– Co ty sobie wyobrażasz? – syknął, a Raeken doskonale wiedział, że to tylko ostrzeżenie przed nadchodzącym wybuchem. Wybuchem, któremu umiałby zaradzić, gdyby tylko odpowiednio się postarał. Ale wiedział, że nie może tego zrobić, dlatego nie odpowiedział zupełnie nic, a jego milczenie wyraźnie przelało czarę goryczy. Chwilę później oczy Liama zabłysły na złoto. Gwałtownie szarpnął chłopaka, wkładając w to tyle gniewu, ile tylko było możliwe.
– Zapytałem o coś! – odezwał się tym razem podniesionym głosem, ściągając na nich spojrzenia przechodzących obok studentów, śpieszących się na rozpoczęcie roku – Znikasz na trzy miesiące bez wyjaśnienia, ja wychodzę z siebie, bo jestem pewien, że coś ci się stało, nie raczysz nawet odebrać telefonu, a teraz pojawiasz się jak gdyby nigdy nic na uczelni i wiedziałeś, że mnie tu spotkasz, a nawet nie próbujesz nic powiedzieć? Po tym wszystkim po prostu chcesz sobie uciec jak zwykle? Nie wydaje ci się, że zasługuję na jakieś wyjaśnienie?
Theo natychmiast poczuł się niekomfortowo pod natłokiem spojrzeń. Wiedział, że musi jakoś zareagować albo będzie jeszcze gorzej, tylko problem tkwił w tym, że jego reakcja również nie miała wróżyć nic dobrego. A mimo to musiał to zrobić... Dla dobra Liama. Nawet, jeśli teraz miało to zranić ich obu.
W jednej chwili cały strach i dezorientacja zniknęły z jego twarzy, zastąpione aroganckim, kpiącym, okrutnym wyrazem.
– Nie rób scen – odpowiedział poirytowanym tonem. Jakby naprawdę miał to na myśli... Do tego stopnia, że aż sam się siebie przestraszył. A mimo to kontynuował – Myślałem, że SMS ci wszystko wyjaśnił. Nic więcej tu nie ma do gadania, więc nie wiem, czym się tak podniecasz.
Na twarzy Dunbara natychmiast pojawił się wyraz dezorientacji i tak silnego bólu, że Theo przez chwilę zastanowił się, czy katusze Doktorów nie byłyby mniej bolesne. Zaraz jednak został zastąpiony przez czysty gniew...
– O czym ty do cholery...?! – zaczął podnosząc głos, ale uciszony gestem przez Raekena, na chwilę stracił wątek. Zaraz jednak dał radę kontynuować – Kurwa, zniknąłeś kompletnie bez słowa, zostawiłeś mnie na tym cholernym wzgórzu. Myślałem, że łowcy cię porwali, albo gorzej, a ty sobie po prostu odszedłeś? Nawet nie raczyłeś mi nic powiedzieć?
– Wysłałem SMS‐a – odparł Raeken przeraźliwie spokojnym tonem – Do ciebie i do McCalla. To nie mój problem, że dalej nie wierzycie w ani jedno moje słowo.
Na dobrą sprawę mógł w tym momencie zakończyć tę wymianę zdań... Powiedzieć, że nie ma czasu, czy też wyraźnie dać Liamowi do zrozumienia, że nie ma mu nic więcej do zaoferowania. A mimo to nie ruszał się z miejsca i prowokował go jak mógł, żeby tylko przedłużyć ten moment... Nieważne, jak bolesny był dla nich obu. Po nim Dunbar miał już więcej się do niego nie odzywać, więc to miała być ich ostatnia rozmowa przez dłuższy czas. Musiała chociaż chwilę potrwać... Tak, żeby było co pamiętać.
Wiedział, że młodszy chłopak (ponieważ w tym momencie nie mógł już go nazywać "swoim chłopakiem") ledwo utrzymuje kontrolę, ale... Przecież tak to właśnie powinno wyglądać. Jeżeli miał wypaść przekonująco w roli kogoś, kto przez kilka miesięcy go oszukiwał, to nie mógł się liczyć z jego uczuciami. Oboje musieli swoje wyciepieć.
Niemal spodziewał się, że Dunbar zupełnie straci panowanie nad sobą i zaraz rzuci się na niego z kłami i pazurami. Właściwie był już na to przygotowany, jednak ku jego zdumieniu Liam nic takiego nie zrobił. Zamiast tego zacisnął mocno pięści sprawiając, że Theo z trudem powstrzymał się od sięgnięcia do nich w celu powstrzymania go przed robieniem sobie krzywdy, a następnie odezwał się tak cichym i spokojnym tonem, że to aż było do niego niepodobne. I to przeraziło Raekena o wiele bardziej, niż gdyby zaczął krzyczeć, że go nienawidzi.
– Czyli to wszystko była prawda...? – zapytał, jakby miał jeszcze jakieś resztki nadziei, że odpowiedź zabrzmi "nie" – Po prostu... Stwierdziłeś, że zorganizujesz nam randkę, na której mnie zostawisz i znikniesz z mojego życia? A potem i tak przyjdziesz na tę samą uczelnię, co ja i będziesz próbował mnie unikać?
Nie, krzyczało serce Theo. Ale jego usta miały powiedzieć coś innego.
– Może nie do końca wszystko to planowałem, ale tak wyszło.
Mógłby po prostu odpowiedzieć "tak", ale nie był pewien, czy byłby w stanie przekonująco wypowiedzieć takie kłamstwo. Wolał pozostać bliżej prawdy... Liamowi jednak nie robiło to żadnej różnicy. I tak na jedno wychodziło.
– Dlaczego...? – wyszeptał, nienawidząc siebie za to, że ledwo daje radę powstrzymać łzy. Tym bardziej, że Raeken w przeciwieństwie do niego wydawał się perfekcyjnie opanowany. Wydawał się... Bo wewnątrz szalała burza, której rozmiary znał tylko on sam.
Wzruszył ramionami, przygotowując się mentalnie, że teraz będzie musiał porządnie skłamać. Da radę. Nie było innego wyboru...
– Po prostu... Wszystko już mam – odparł z najbardziej okrutnym uśmiechem, na jaki było go stać – Przesiedziałem zimę w ciepłym domu, naciągnąłem twoich rodziców na wszystkie potrzebne rzeczy, skończyłem szkołę... I przestałeś być mi potrzebny. Ty i to całe idiotyczne stado. Jak tylko mogłem wyrwać się z tego więzienia, to skorzystałem. Nie możesz mi się dziwić, każdy chce być wolny, prawda? A nie zmuszony do użerania się z małą betą, która po kilku latach dalej nie kontroluje nawet własnej przemiany.
Jeszcze zanim skończył mówić, już wiedział, że przegiął. Nawet jeżeli Liam odwrócił głowę, aby nie było widać jego łez, słony zapach zdradził Raekenowi prawdę. Nie potrafił opisać, jak bardzo chciał teraz upaść na kolana i przy wszystkich błagać chłopaka o wybaczenie, a potem wycałować go tak bardzo, jak nigdy dotąd i już nigdy nie wypuszczać z objęć. Zamiast tego tylko się roześmiał...
– No bez przesady – skomentował – Liam, nigdy nie byłeś specjalnie mądry, ale jeśli kiedykolwiek myślałeś, że to coś między nami było na poważne, to już tylko twój problem.
Nie potrzebował czuć chemosygnałów, żeby wiedzieć, jak bardzo młodszy cierpi. To było widoczne na pierwszy rzut oka, nie tylko dla niego, ale i dla wszystkich wokół. Czuł na sobie oceniające spojrzenia ludzi, którzy nigdy wcześniej go nie widzieli, ale już mieli go za bezlitosnego potwora. Jedynie Ross i Sarah patrzyli ze współczuciem. Tylko oni zdawali sobie sprawę, że Theo przeżywa chyba jeszcze gorszy ból. Przez dobrą chwilę milczał, zastanawiając się, czy nie postawić wszystkiego na jedną kartę i nie wyznać całej prawdy, ale zaraz uświadomił sobie, że dla Dunbara to będzie oznaczało koniec, że prawdopodobnie upadnie na ziemię porażony falą nieznośnego bólu gdy tylko się dowie, że Raekenowi wciąż na nim zależy. Tak przecież nie mogło być... Lepiej niech pocierpi chwilę, aby Theo miał czas na znalezienie wyjścia, opracowanie antidotum... A jeśli to się nie uda, to przecież po złamanym sercu zawsze można się podnieść.
– Dobra, starczy tych pogaduszek – odezwał się w końcu z bólem doprowadzając tę rozmowę do końca. Nie chciał jeszcze odchodzić... Ale wiedział, że na tę chwilę wszystko zostało powiedziane – Nie dość, że robisz mi scenę na pół uczelni, to zaraz przez ciebie się spóźnię na rozpoczęcie roku. I dam ci dobrą radę. Lepiej o mnie zapomnij i nie zbliżaj się więcej.
Ostatnie zdanie zabrzmiało jak groźba, choć w rzeczywistości stanowiło ostrzeżenie. Bał się, że jeśli znów będzie zmuszony do konfrontacji z Liamem, to nie będzie w stanie się powstrzymać i zrobi coś, co poważnie zaszkodzi im obu. O wiele lepiej było się wzajemnie unikać. Bezpieczniej... Ale Dunbar nie mógł się o tym dowiedzieć.
Theo miał dość. Nie umiał dłużej już patrzeć, jak chłopak z całych sił usiłuje powstrzymać łzy. Nienawidził siebie za ten arogancki, kpiący uśmieszek przyklejony do twarzy, ale przecież nie mógł wyglądać inaczej. Musiał być przekonujący dla dobra ich obu. Co nie zmieniało faktu, że raniło go to bardziej, niż cokolwiek innego. Nie był w stanie ani chwili dłużej patrzeć na to, do czego doprowadził, dlatego z trudem zmusił się do zrobienia kroku w bok, aby wyminąć Liama i ruszyć przed siebie, nie zwracając uwagi na studentów patrzących na niego z obrzydzeniem, jednak kiedy tylko się poruszył, poczuł mocne uderzenie. Prosto w nos... Tylko, że tym razem to już nie było dla zabawy.
– Serio? – zapytał, przykładając rękę do twarzy, aby powstrzymać krew przed skapywaniem mu na koszulę – Myślałem, że już z tego wyrosłeś.
Tak naprawdę uważał ten cios za najlepsze, co go spotkało w czasie tej rozmowy. Bo to było coś znajomego, coś należącego do nich. Tak kończyła się niemal każda kłótnia i zawsze potem przychodziła zgoda. I chociaż teraz droga do niej miała być o wiele dłuższa i bardziej wyboista, to przecież jeszcze istniała szansa... Theo musiał o tym pamiętać.
Tym razem Liam nic nie odpowiedział. Przez chwilę patrzył na starszego w sposób, który sprawił, że Raeken z największym trudem powstrzymywał się przed wzięciem go w ramiona, pocałowaniem w czoło i zapewnieniem, że wszystko będzie dobrze, a potem po prostu odwrócił się i odbiegł w tę samą stronę, z której przyszedł... Theo tylko przez chwilę patrzył za nim ze zbolałym wyrazem twarzy, zanim przypomniał sobie, że nie powinien okazywać jakiegokolwiek zainteresowania. Przywołał na twarz arogancki wyraz, a następnie skinął głową na Rossa i Sarah.
– Macie chusteczki? – zapytał takim tonem, jakby rozmawiali o pogodzie. Dziewczyna szybko wyrwała się z dotychczasowego odrętwienia i pomogła mu doprowadzić się do porządku. Tłum wokół nich się rozproszył. Za chwilę nikt nie będzie pamiętał o tej sytuacji... Poza nimi. Bo Raeken wiedział, że nie zapomni. Pamiętał, gdy kierował się jak w amoku na aulę, gdzie odbywała się jego uroczystość. Pamiętał, gdy siedział tam nie rozumiejąc ani słowa i wtedy, kiedy wraz z nowymi znajomymi wrócił do mieszkania. I miał pamiętać jeszcze przez długi czas, tym bardziej, że los zdecydowanie nie chciał pozwolić mu zapomnieć...
Liam również miał głowę zajętą tylko tym, jednak w przeciwieństwie do Theo nie potrafił i nawet nie starał się tego maskować. Dlatego właśnie nie pojawił się na uroczystości. Wiedział, że po czymś takim nie dałby rady tam wysiedzieć. Nogi praktycznie same zaprowadziły go do samochodu, do którego wsiadł wdzięczny, że to on nosi przy sobie kluczyki, choć nie prowadzi i usiadł na miejscu pasażera, opierając łokcie na kolanach i ukrywając twarz w dłoniach. Dopiero wtedy zaniósł się płaczem... I robił to tak długo, dopóki nie zabrakło mu łez, ale nawet wtedy nie poczuł się ani odrobinkę lepiej. Jak mogłoby być lepiej, kiedy cały jego świat się zawalił? Jak mogłoby być lepiej, kiedy dowiedział się, że chłopak, którego kochał z całego serca okazał się kłamcą, który tylko go wykorzystywał? I jak mogłoby być lepiej, skoro mimo wszystkich dowodów nadal w to nie wierzył...?
Theo mógł mu mówić, co mu się żywnie podoba, ale mimo to Dunbar nie potrafił po prostu przyjąć do wiadomości, że był oszukiwany przez cały ten czas. To wszystko, co się działo przez ostatni rok było zbyt realne, aby być kolejnym oszustwem, nawet jak na mistrza kłamstw. Coś było nie tak, coś się musiało wydarzyć i skłonić Raekena do takiej decyzji...
Albo po prostu to Liam na siłę starał się go usprawiedliwić i wmówić sobie, że nie jest na tyle głupi, aby dać się nabrać na takie oczywiste kłamstwo.
Nawet nie zauważył, kiedy z kolejnych budynków zaczęli powoli wychodzić studenci. Zorientował się dopiero, gdy drzwi od strony kierowcy otworzyły się i do środka wsiadła Hayden.
– Tak szybko się u was skończyło? – zapytała nie patrząc nawet na chłopaka. Dopiero po chwili, kiedy przeniosła na niego wzrok i zobaczyła, że ukrywa twarz w dłoniach i w ogóle nie reaguje na jej obecność, dotarło do niej, że być może wcale nic się jeszcze nie skończyło.
– Hej... Co się stało?
Liam potrzebował chwili, aby wziąć głęboki oddech, a następnie usiąść prosto odsłaniając w końcu swoją opuchniętą twarz. Spojrzał na dziewczynę w taki sposób, jakby informował ją, że nie chce o tym rozmawiać więcej, niż to konieczne.
– Spotkałem Theo – wyjaśnił i dostrzegł szok malujący się na twarzy przyjaciółki. Starał się brzmieć na opanowanego, ale kiedy odezwał się ponownie, zanim Hayden zdołała zareagować, jego głos był już cichy i drżący...
– Jedźmy do domu... Proszę...
I chociaż Romero miała co najmniej milion pytań, zrozumiała, że lepiej będzie zadać je później. Posłusznie skinęła głową i odpaliła samochód, kierując się w stronę ich mieszkania...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top