48. Ciebie nie było

Theo nigdy nie uważał się za osobę, która ma mocny sen, ale tym razem spał jak kamień. Było mu po prostu za dobrze. Czuł się bezpiecznie w domu, otoczony ciepłem i znajomym zapachem, ze świadomością, że teraz już musi być lepiej. A tym, co uspokajało go szczególnie, był chłopiec w jego ramionach, wyczerpany i przytłoczony, któremu wystarczyły sekundy, aby niespokojnie zasnąć. Raeken liczył, że po chwili młodszy się zrelaksuje i będzie w stanie porządnie wypocząć, jednak samemu zasnął za szybko, aby się o tym przekonać. Nie zauważył więc, jak ciałem Liama wstrząsają dreszcze, jak chłopak krzywi się jakby coś go bolało, ani nawet jak otwiera oczy, rozglądając się dziko wokół siebie. Dopiero silny zapach jego przerażenia uderzył Theo na tyle mocno, aby się obudził, jednak nawet wówczas nie poderwał się gwałtownie, a jedynie z trudem otworzył oczy, napotykając zabłąkane spojrzenie Dunbara, który chyba dopiero co zdał sobie sprawę z jego obecności. Starszy uśmiechnął się łagodnie, co wydawało się nieco uspokoić Liama.

– Zły sen? – zapytał zachrypniętym głosem. Młodszy jedynie skinął głową w odpowiedzi, pozwalając Raekenowi przyciągnąć swoją głowę do jego klatki piersiowej i zanurzyć palce w jego włosach. Dźwięk bicia serca starszego działał uspokajająco, ale nie na tyle, aby powstrzymać pojedyńczą łzę, która spłynęła po policzku Liama i spadła na bluzę starszego. Zanim jednak zdążyły dołączyć do niej kolejne, Theo postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Przyciągnął Dunbara do siebie jeszcze mocniej, na ile było to możliwe, aby następnie pocałować go w czubek głowy, próbując dać mu znać, że już wszystko dobrze.

– Dasz radę zasnąć? – zapytał i odetchnął z ulgą, gdy młodszy po chwili niepewnie skinął głową. Na szczęście z zasypianiem to on nie miał kłopotów, zwłaszcza przy Raekenie.

– Okej... Odpocznij jeszcze. Rano porozmawiamy, jeśli będziemy się czuć na siłach. Ale bez presji.

Ostatnie zdanie dodał w odpowiedzi na nagły niepokój ogarniający Liama, gdy wspomniał o rozmowie. Wiedział, że prędzej czy później musi do niej dojść, ale nie chciał poganiać młodszego. Jeśli potrzebował czasu, aby dojść do siebie, to Theo zamierzał mu go dać. Tak jak Liam zawsze dawał czas jemu.

Mimo zmęczenia, Raeken nie zasnął, dopóki nie miał pewności, że Dunbar znów śpi. Nie chciał zostawiać go samego po koszmarze, jednak kiedy tylko młodszy usnął, on również z ulgą do niego dołączył. Nadal czuł się wyczerpany i trochę dobrego snu było wszystkim, o czym w tej chwili marzył. Może oprócz tego, żeby Liam poczuł się lepiej. Gdyby się zastanowić, to było nawet ważniejsze niż sen.

***

Rano to Theo obudził się jako pierwszy, co właściwie nieszczególnie go zdziwiło. Dunbar również nie spał przez ostatnie noce, jednak w przeciwieństwie do niego, teraz nadal pozostawał niespokojny. Miał bardzo ciężki dzień, a w nocy dręczyły go złe sny. Miał prawo w dalszym ciągu być zmęczony, a Raeken za nic w świecie nie zamierzał go budzić, jednak nie mógł również zostać z nim w łóżku. Powody były proste. Po pierwsze bardzo potrzebował do łazienki, a po drugie sądził, że jeśli zaraz nie wstanie i czegoś nie zje, to burczenie w jego brzuchu stanie się dość głośne, aby obudzić Liama. Dlatego, choć zdecydowanie wolałby po prostu leżeć i przytulać młodszego, delikatnie wyplątał się z jego uścisku i wyszedł z pokoju, po drodze całując go jeszcze w czoło i podbierając jakieś ubrania z jego szafy. Na początku skierował się do łazienki, aby doprowadzić się nieco do porządku i przebrać się z jednych dresów w inne. Nie mógł przecież cały czas chodzić w ciuchach Scotta, musiał je wyprać i oddać przyjacielowi. Poza tym... Jak bardzo by nie uwielbiał McCalla, to jednak zdecydowanie wolał pachnieć Liamem, niż nim.

Umyty i w świeżych ubraniach udał się na dół do kuchni, gdzie (co go specjalnie nie zdziwiło), krzątała się Jenna. Na widok chłopaka niemal upuściła myty właśnie talerz i natychmiast podeszła go przytulić, nie zakręcając nawet wody.

– Cześć? – przywitał się niezręcznie Theo, nieco przytłoczony tak gwałtowną reakcją. Pani Geyer zaśmiała się.

– Cześć, słońce – odpowiedziała, odsuwając się – Siadaj. Głodny?

– Bardzo – przyznał Raeken, jednak zamiast posłuchać Jenny i usiąść, skierował się do lodówki. Kobieta przewróciła oczami.

– Siadaj – powtórzyła – I powiedz mi, co ci przygotować.

Theo westchnął, ale na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. Wiedział, że pani Geyer po prostu się o niego troszczy, zwłaszcza po tym, jak o mało się nie wykończył i przez parę dni nie potrafił stanąć o własnych siłach. Ale teraz czuł się już w miarę stabilnie, na tyle, że zrobienie sobie śniadania nie wykraczało poza jego możliwości. Na pewno dobry sen i porządne posiłki zjedzone ostatniego dnia odegrały w tym znaczącą rolę, ale przede wszystkim chodziło o fakt, że Raeken w końcu pozwolił swojemu wilkowi i kojotowi trochę sobie pomóc i przestał blokować swoje uzdrawianie. A dzięki temu był o wiele silniejszy, niż przeciętny człowiek i o wiele łatwiej było mu dojść do siebie – przynajmniej w sensie fizycznym.

– Dam radę – obiecał, wyciągając z lodówki potrzebne produkty. Kobieta uniosła brwi i pokręciła głową, ale nie planowała więcej protestować. Chłopak faktycznie wyglądał o wiele lepiej i już nie sprawiał wrażenia jakby miał w każdej chwili zemdleć. Chyba mogła pozwolić mu przygotować sobie jedzenie.

– Jak zawsze musi postawić na swoim – skwitowała z pobłażliwym uśmiechem, ale niezmiernie cieszyła się, że wrócił ten uparty dzieciak, który wszystko chce robić sam. Taki właśnie był Theo... Ten prawdziwy, którego znała przed całą tą katastrofą. I chłopak wyraźnie to rozumiał, bo tylko rzucił jej rozbawione spojrzenie i wrócił do przygotowywania swoich kanapek.

– David w pracy? – zapytał po chwili ciszy, kiedy jego jedzenie było już prawie gotowe.

– Niestety – odparła Jenna, stawiając na stole dwa kubki przygotowanej kawy, dla siebie i dla chłopaka – Musiał iść, chociaż nigdy nie widziałam, żeby robił to aż tak niechętnie.

Obydwoje zaśmiali się, choć sama sytuacja nie była do końca zabawna. Woleli szukać czegoś, z czego można się pośmiać. Dość już się napłakali...

Chwilę później Theo z nieprzyzwoitą wręcz radością pałaszował śniadanie. Miał wrażenie, że dawno nic go tak nie uszczęśliwiło, jak te zwykłe kanapki, ale po tym, jak o mało się na dobre nie zagłodził, trudno było się dziwić. Musiał przyznać, że Jenna miała rację pierwszego dnia po jego powrocie – zaopiekowanie się ciałem zdecydowanie sprzyjało zdrowieniu duszy. Skoro najzwyklejszy posiłek i dobry sen były w stanie przynieść mu tyle pozytywnych emocji... To może jeszcze wszystko będzie dobrze?

– O, zapomniałabym – odezwała się nagle pani Geyer po dłuższej chwili cichego przypatrywania się chłopcu z dumą w oczach – Scott wczoraj wpadł, gdy już spaliście. Zostawił ci coś. Bo oczywiście nie wpadłeś na pomysł, żeby nam powiedzieć, że potrzebujesz telefonu.

Ostatnie zdanie wypowiedziała żartobliwie, mimo że nie było jej do śmiechu. Raeken uśmiechnął się niezręcznie w odpowiedzi, zdając sobie sprawę, jak musiała to odczytać – jako jego powrót do starych nawyków, do wmawiania sobie, że na nic nie zasługuje. I miała rację... Przez moment rzeczywiście tak było. A może i nadal jest. Theo nie potrafił do końca stwierdzić. Wiedział, że jest lepiej, ale nie mógł powiedzieć, że zupełnie dobrze. Jeszcze nie... Kiedyś będzie, ale najpierw będzie musiał się postarać. I pogadać ze Scottem jak najszybciej.

Z zamyślenia wyrwała go Jenna, która położyła przed nim nowiutki telefon. No tak, Lydia nie zadowoliłaby się najtańszym modelem. Raeken nie mógł nic poradzić na to, że jego pierwszą myślą było, ile będzie musiał pracować, żeby jej za niego oddać.

Mimo wszystko korciło go, aby sprawdzić nowy sprzęt od razu i przede wszystkim skontaktować się z McCallem, który musiał poważnie się martwić zarówno o niego, jak i o Liama, jednak najpierw postanowił skończyć jeść i posiedzieć jeszcze chwilę z Jenną w komfortowej ciszy. Oboje wiedzieli, że jest wiele tematów do poruszenia, ale żadne z nich nie zamierzało się z tym śpieszyć. Na trudne rozmowy przyjdzie pora. Teraz powinni na nowo się do siebie przyzwyczaić i nacieszyć swoją obecnością.

Theo skończył właśnie swoje kanapki i dopijał kawę, kiedy jego spokój został przerwany. Bez żadnego dźwięku, ruchu, a jedynie przez zapach... Woń przerażenia tak silną, że nawet, jeśli dochodziła z pokoju na górze, Raeken poczuł ją zupełnie wyraźnie. Nie zawracając sobie głowy wyjaśnieniami, poderwał się z miejsca tak gwałtownie, że zobaczył mroczki przed oczami, co na chwilę go zatrzymało. Potrzebował kilku sekund, aby odzyskać ostrość widzenia, bo nieważne jak bardzo chciał natychmiast pobiec do Liama, zdawał sobie sprawę, że nie pomoże mu, jeśli rozwali sobie głowę przewracając się po drodze.

– Co się dzieje? – zapytała z niepokojem pani Geyer, podnosząc się z miejsca, gotowa pomóc, gdyby tylko była potrzebna. Theo uniósł rękę, dając jej znać, że nic mu nie jest i po prostu potrzebuje chwili i zamrugał kilkukrotnie, aby obraz mu się wyostrzył. Dopiero potem był w stanie się odezwać.

– Coś się dzieje z...

Zanim zdążył dokończyć zdanie, przerwał mu donośny huk, towarzyszący gwałtownemu otwieraniu drzwi. To Liam wpadł do kuchni jakby coś go goniło, a Theo nie zarejestrował, że się zbliża, koncentrując się raczej na utrzymaniu równowagi. Trudno się więc dziwić, że kiedy Dunbar narobił takiego hałasu, starszy aż podskoczył z zaskoczenia. Szybko jednak skupił się na samym chłopaku, który był ewidentnie przerażony. Raeken miał wrażenie, że nie potrzebuje wilczego słuchu, aby usłyszeć szaleńcze bicie jego serca. Liam był blady jak ściana, włosy miał potargane i widać było, że dopiero się obudził, a jednak coś przestraszyło go tak bardzo, że natychmiast wyskoczył z łóżka i zbiegł na dół, jednak Theo nie miał pojęcia co. Czyżby kolejny zły sen?

Przemyślenia starszego skończyły się, zanim na dobre się zaczęły, kiedy Dunbar bez słowa właściwie rzucił mu się w ramiona. Raeken odruchowo objął go i zaczął głaskać jego potargane włosy, mając nadzieję, że uda mu się sprawić, że młodszy przestanie się trząść. Nie miał pojęcia, co nim tak wstrząsnęło, ale przeczuwał, że to nie jest odpowiedni moment na pytania. Jak się jednak szybko okazało, wcale nie musiał ich zadawać... Liam po krótkiej chwili odsunął się na minimalną odległość i skierował swoje rozbiegane spojrzenie na Theo, jakby musiał jeszcze raz się upewnić, że jest prawdziwy. Szybko wyjaśniło się, dlaczego.

– Obudziłem się... A ciebie nie było...

Raeken poczuł, jak coś ściska go za serce tak mocno, że przez chwilę zapomniał, jak się oddycha. Nie przewidział tego, kiedy schodził na dół, ale miało to sporo sensu. Poprzedniej nocy Liam obudził się w pustym łóżku, aby zorientować się, że starszego nigdzie nie ma, że przepadł jak kamień w wodę. Nic dziwnego, że gdy teraz obudził się i ponownie nie zobaczył go obok siebie, mimo że zasypiali razem, wpadł w panikę i założył od razu najgorszy scenariusz. Patrząc na to, że nie uspokoił się, dopóki nie zauważył Theo, nie był w stanie nawet użyć swoich wilczych zmysłów, aby spróbować go wyczuć lub usłyszeć. A może po prostu ogarnięty przerażeniem nawet o tym nie pomyślał... To nie było istotne. Ważna była tylko świadomość, jak bardzo sytuacja z poprzedniej nocy na niego wpłynęła. Raeken szczerze zaczął się obawiać, że minie jeszcze sporo czasu, zanim Liam w ogóle pozwoli mu oddalić się na dalej niż parę kroków. Miał nadzieję, że się myli, że młodszy znów go zaskoczy i dojdzie do siebie szybciej, niż możnaby się spodziewać, ale na razie wyglądało na to, że potrzebuje sporo czasu i spokoju, żeby przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego. I wcale nie chodziło tutaj o fakt, że sam o mało nie umarł, ale o to, że Theo niemal doprowadził się do śmierci. Po raz kolejny napadły go wyrzuty sumienia za własną ślepotę. Jak mógł nie zauważyć, że przez cały ten czas krzywdził nie tylko siebie, ale i wszystkich wokół, a zwłaszcza Liama? Gdyby od razu dał sobie pomóc, może teraz przeczesywaliby kanały wraz z resztą stada w poszukiwaniu Sarah i Rossa, zamiast ledwo trzymać się na nogach i przechodzić kolejne załamania nerwowe. Ale tego nie zrobił i teraz musiał zmierzyć się z konsekwencjami...

Delikatnie uniósł palcami podbródek Dunbara, zmuszając go, aby na niego spojrzał. Uśmiechnął się do niego w najbardziej pokrzepiający i uspokajający sposób, na jaki było go obecnie stać.

– Jestem – zapewnił zdecydowanym głosem – Nigdzie się nie wybieram.

Liam skinął głową w odpowiedzi, usatysfakcjonowany, ale nie uspokojony. Potrzebował czegoś więcej, aby się rozluźnić i zaufać starszemu. Nie pustych słów, ale idących za nimi czynów. A to wymagało trochę czasu...

Jakby na potwierdzenie swoich słów, Theo zbliżył się i krótko pocałował młodszego w nos, otrzymując w odpowiedzi uroczy chichot. Nie żeby spodziewał się czegokolwiek innego. Liam zawsze reagował tak samo na buziaki w nos. Przynajmniej to się nie zmieniło...

Starając się utrzymać tę stabilną, nieprzygnębiającą atmosferę, delikatnie pokierował młodszego na jego miejsce przy stole. Zamierzał zrobić mu śniadanie, ale Jenna już się za to zabrała, więc jemu pozostało tylko usiąść obok i pozwolić Liamowi bawić się swoimi palcami jak zabawką antystresową. Dunbar miał ich cały karton, ale odkąd byli razem, zawsze i tak wolał rękę starszego niż cokolwiek ze swojej pokaźnej kolekcji.

Tym razem udało mu się zjeść śniadanie. Może wpływ miało spojrzenie na talerz Theo, na którym zostały tylko okruszki, może napięcie zaczęło trochę z niego schodzić, a może po prostu był cholernie głodny. Pewnie wszystko na raz. Dla Raekena z resztą to zupełnie nie miało znaczenia. On po prostu cieszył się mogąc patrzeć, jak Liam w końcu zjada swój posiłek i jest na dobrej drodze, aby dojść do siebie. I znowu uderzyło go, że sam musiał sprawić mu nawet więcej bólu swoim upartym wykańczaniem się, jednak pocieszało go odrobinę, że teraz daje mu również sporo powodów do ulgi i radości. Ale żeby kontynuować to działanie, musiał pamiętać, żeby jeszcze coś zrobić...

Spojrzał na swój telefon, nada leżący obok niego na stole. Poczeka aż Dunbar zje, a potem odezwie się do McCalla. Nie ma co tego odwlekać, bo im dłużej będzie czekał, tym większe ryzyko, że się rozmyśli. A tego nikt by nie chciał, nawet on sam.

Jak pomyślał, tak i zrobił. Gdy Liam skończył swoje śniadanie i w końcu zebrał się w sobie na tyle, aby pójść do łazienki i się umyć, Theo udał się do pokoju i włączył telefon, aby odkryć, że ma w nim już wpisane kontakty do wszystkich członków stada i nawet do państwa Geyer (w co nawet nie zamierzał wnikać). Tak jak się spodziewał, na samym początku przywitała go wiadomość od Scotta wysłana tego poranka o treści "Odezwij się, gdy będziesz miał chwilę". Cóż, Raekenowi nie pozostało nic innego, jak tylko wypełnić prośbę. Nie zdziwił się wcale, że McCall odebrał po pierwszym sygnale, jakby tylko czekał na telefon. 

– Już myślałem, że się nie doczekam – oznajmił na samym początku. Theo prychnął z rozbawieniem.

– Tobie też dzień dobry – odpowiedział, wywołując śmiech po drugiej stronie słuchawki.

– Hej. Jak się czujesz?

Oczywiście, że to była pierwsza rzecz, o którą Scott zapytał. Raeken niczego innego się nie spodziewał, ale mimo to ogarnęło go wewnętrzne ciepło. Miło było znów czuć, że ktoś się o niego troszczy. Nawet, jeśli jakaś jego część nadal nie była do końca przekonana, że tak powinno być.

– Dobrze, na ile się da w takiej sytuacji – odpowiedział zgodnie z prawdą, a Scottowi musiało to wystarczyć, bo więcej nie drążył.

– A Liam?

Tutaj Theo zawahał się i wydał z siebie bolesne westchnienie zanim odpowiedział.

– Gorzej. Zdecydowanie. Bardzo przeżywa, jest cały czas przestraszony. Obawiam się, że przez najbliższy czas będzie mnie trzymał na krótkiej smyczy.

Ostatnie zdanie miało być żartem, ale było w nim sporo prawdy. Dunbar nie był chętny, aby pozwolić starszemu oddalić się nawet na parę kroków.

– Domyślam się... – odparł ze smutkiem McCall – Bardzo przeżył twoją ucieczkę. Lepiej pozwól mu przez chwilę trzymać się blisko... Potrzebuje teraz mieć cię na oku, zanim się przekona, że wszystko dobrze.

– Zauważyłem – zapewnił Theo, aby po chwili ciszy poruszyć kolejny ważny temat – Kiedy zamierzamy zacząć przeszukiwać kanały?

– Wczoraj – oparł Scott, ku zaskoczeniu Raekena – Hayden i Hikari aż się wyrywały, z resztą Lydia też. Oczywiście zaciągnęła Stilesa ze sobą. Teraz szczeniaki szukają, a Kira, Malia, Isaac i ja idziemy po południu. Ogólnie pełna mobilizacja, więc jeśli tu są, to znajdziemy ich szybko.

Raeken przez chwilę był w takim szoku, że nie potrafił wydusić z siebie słowa, zanim przypomniał sobie, że w tym stadzie to normalne. Oczywiście, że jeśli przytrafiają się kłopoty, wataha McCalla działa od razu. Theo już zdążył zapomnieć, jak cudownie jest być jej częścią...

– Dzięki... Za zaczęcie tak szybko. Dołączę do was jak tylko zniknie ryzyko, że odlecę w połowie drogi – zapewnił. Scott westchnął po drugiej stronie słuchawki.

– Najchętniej powiedziałbym, że w ogóle nie powinieneś dołączać, ale tu chodzi o twoich przyjaciół, więc wiem, że mnie nie posłuchasz. Ale... Młody... Daj sobie czas. Ile potrzebujesz. Już naprawdę dość zrobiłeś dla nas przez ostatnie miesiące. Teraz masz odpoczywać i pozwolić nam zająć się resztą, jasne? Przynajmniej dopóki nie dojdziesz do siebie. Ty i Liam.

Theo przygryzł wargę. Oczywiście, że imię Dunbara musiało się tu pojawić. Jak inaczej Scott miałby go przekonać, że nie powinien się spieszyć, że nic się nie stanie, jeśli stado pomoże jego przyjaciołom bez niego? Gdyby nie Liam, chłopak pewnie już dziś wyrwałby się na poszukiwania, ale wiedział, że nie może tego zrobić. McCall skutecznie mu przypomniał, że jest ktoś jeszcze, kto potrzebuje go nawet bardziej. Rossa i Sarah mógł ocalić ktokolwiek. Liama był w stanie poskładać tylko Theo.

– Okej... – zgodził się niechętnie – Liam i tak by mnie nie wypuścił. Ale, Scott... Gdybym był do czegoś potrzebny, choćby tylko żeby coś wyjaśnić, to dzwoń o każdej porze dnia i nocy.

Nie mógł co prawda zobaczyć alfy, ale był na sto procent przekonany, że na jego twarzy pojawił się w tej chwili łagodny uśmiech.

– Będę miał to na uwadze – zapewnił, a Theo wiedział, że mówi szczerze. Mimo wszystko nie zawaha się zwrócić do niego o pomoc. On sam też nie powinien się teraz wahać...

Westchnął ciężko, zanim ponownie się odezwał. Musi to zrobić teraz, bo inaczej nigdy się nie zdecyduje.

– Scott... Mógłbyś... Mi w czymś pomóc?

– Jasne – odpowiedział bez zawahania McCall, mimo że był zapewne zaskoczony pytaniem – Słucham, co mam zrobić?

Raeken przygryzł wargę. Jeśli teraz to z siebie wydusi, to już nie będzie odwrotu. Ale może właśnie tak powinno być... Musi działać zanim się rozmyśli.

– Mógłbyś... Dać mi jakiś kontakt do pani Morrell?

Kiedy wypowiedział te słowa, ogarnęła go niespodziewana fala ulgi, jakby pozbył się jakiegoś ciężaru. Decyzja została podjęta. Teraz musiał tylko iść przed siebie tą drogą, którą wybrał. To wydawało się o wiele łatwiejsze, niż sam wybór.

– Ou... Pewnie. Jasne, pewnie że tak – odpowiedział Scott, nie do końca wiedząc, co właściwie powiedzieć – Liam w końcu ci to zaproponował?

– Hayden to zrobiła – poprawił Theo – Wtedy w nocy. Nie chciałem się zgodzić na początku, ale przemyślałem to i... Zmieniłem zdanie.

Był w stanie dosłownie wyczuć radość i ulgę Scotta nawet przez telefon.

– Cieszę się – zapewnił alfa – Myślę, że to dobra decyzja. Jak chcesz, to... Mogę cię umówić. Mnie już zna, sprawniej to pójdzie.

Theo nie był pewien, czy McCall rzeczywiście chce oszczędzić mu z natury nieprzyjemnego umawiania wizyty, czy upewnić się, że nie stchórzy, ale nie zamierzał tego roztrząsać. I tak było mu to na rękę, w obu przypadkach, więc... Czemu miałby odmówić?

– Skoro proponujesz...

Ponownie niemal mógł wyczuć, jak Scott się ekscytuje.

– Zadzwonię do niej zaraz. Dam ci znać, kiedy będziesz miał wizytę, nie będziesz długo czekać. Mam wrażenie, że dla stada Morrell ma osobną dobę, bo zawsze wciśnie nas gdzieś praktycznie od razu.

– To chyba dobrze... – odparł Raeken, mimo że nie był tego do końca pewien. Wizyta u pani Morrell nie wydawała się tak stresująca, kiedy była tylko teorią, jednak teraz, gdy okazało się, że naprawdę się wydarzy i to być może niedługo, zaczynała go niepokoić.

– Na pewno, krócej się będziesz denerwował. Nawet teraz jestem w stanie powiedzieć, że stres cię złapał – odpowiedział Scott, trafnie odgadując jego myśli – Ale spokojnie, nie ma co się martwić. Morrell jest świetna. I myślę, że ma typ charakteru, który polubisz. Pomoże.

– Mam nadzieję – odparł Theo i naprawdę miał to na myśli...

Po tej wymianie zdań pożegnał się ze Scottem, który obiecał wysłać mu SMS-a, gdy tylko uda mu się umówić jego spotkanie, a następnie wytężył słuch, skupiając się dla odmiany na powodzie, dla którego zdecydował się na ten krok. Nasłuchiwał, jak woda pod prysznicem płynie nieprzerwanym strumieniem przez nieprzyzwoicie długi czas i zrozumiał, że Liam w ten sposób próbuje się trochę zrelaksować. Zdążył zauważyć, że czas spędzony w łazience na myciu i pielęgnacji był dla Dunbara bardzo komfortową rutyną i jeśli ją zaniedbywał (tak jak przez ostatnie dni), to musiało być z nim źle. Cieszył się, że teraz chociaż to się zmieniło... Nawet jeśli oznaczało to, że młodszy będzie spędzał w łazience nieprzyzwoitą ilość czasu. Raeken obiecał sobie, że już nigdy nie będzie na niego za to narzekał. Wolał szczęśliwego Liama, który długo brał prysznic, hałasował i wiecznie chciał jeść gofry lub naleśniki na śniadanie, niż ten załamany cień człowieka, jaki widział przez ostatnie dni.

W końcu jednak Dunbar opuścił łazienkę i wrócił do pokoju. Uwadze Theo nie uszedł fakt, że chłopak zdawał się w pełni rozluźnić dopiero, gdy go zobaczył, mimo że zapewne przez cały czas był w stanie go wyczuć i na sto procent korzystał z tej umiejętności. Westchnął ciężko, utwierdzając się w przekonaniu, że dojście do pełnej normalności nie będzie łatwe dla ich obu, ale przynajmniej nie będą walczyć samotnie. Mieli siebie nawzajem i nie zamierzali się już więcej opuszczać. Z tą myślą uśmiechnął się łagodnie i poklepał miejsce na łóżku obok siebie, dając Liamowi znać, żeby przy nim usiadł.

– Gotowy, żeby pogadać?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top