41. Niezasłużone

Ogłoszenia parafialne!
Najbliższe rozdziały będą stanowić kopalnię bólu i cierpienia i nie ukrywam, że mogą być triggerujące dla niektórych osób, zwłaszcza mam tu na myśli przemyślenia i zachowania Theo (myśli rezygnacyjne, głodzenie się, przekonanie że nie zasługuje na nic dobrego). Jeżeli czujecie, że może to na Was źle wpłynąć, to bardzo proszę, bądźcie ostrożni, nie czytajcie jeśli ma to Wam zaszkodzić. Postaram się dawać tego typu notatki w najbliższych rozdziałach, żebyście wiedzieli, czego się spodziewać i czego unikać. Wiem, że osoba, do której głównie kieruję te ostrzeżenia i tak wszystko przeczyta, bo nie posiada czegoś takiego jak rozum, ale mam nadzieję, że pozostali czytelnicy wezmą to pod uwagę.
Dbajcie o siebie💜
I z góry przepraszam za to co się tu dzieje


To nie było łatwe.

Już sam powrót z Davidem do kuchni wymagał od Theo wytężenia całej siły woli. Siedząc na krześle nad kubkiem herbaty, którego nie był w stanie nawet podnieść i przesunąć do ust, aby wziąć łyka, toczył nieustanną walkę z samym sobą, próbując przemówić sobie, że ma prawo tu być. Nie udawało mu się. Nawet nieustanna paplanina doktora Geyera nie była w stanie zagłuszyć gonitwy myśli w jego głowie, które powtarzały mu, że jest porażką, dla której nie ma miejsca przy tym stole. Był tak bardzo zamknięty w swoim świecie, że nie zauważył nawet, jak Jenna wchodzi do kuchni, ani jak na jego widok rzuca swojemu mężowi bardzo zaniepokojone spojrzenie, a David odpowiada jej tym samym. Ich niepokój zwiększył się jeszcze, gdy chłopak zdawał się nie usłyszeć, kiedy pani Geyer łagodnym głosem próbowała go zagadać. Dopiero, gdy delikatnie dotknęła jego ramienia, Theo zareagował, ale nie w taki sposób, jakiego ktokolwiek by oczekiwał. Zadrżał gwałtownie na całym ciele tak bardzo, że kubek, który do tej pory kurczowo trzymał przewrócił się i cała już chłodna herbata wylała się na stół.

– Cholera – syknął ni to ze złością, ni to ze strachem – Zaraz to posprzątam, przepraszam...

– Słońce, nic się nie stało – ucięła pani Geyer, przytrzymując chłopaka za ramię, gdy chciał się poderwać z miejsca – To ja przepraszam, przestraszyłam cię. Siedź i odpoczywaj, jesteś strasznie blady, ja to posprzątam.

Theo chciał protestować, chciał powiedzieć, że sam musi posprzątać bałagan, którego narobił, ale był tym już tak cholernie zmęczony, że nawet, jeśli wyrzuty sumienia go zjadały, pozwolił Jennie wytrzeć stół za niego. Miał wrażenie, że po tym nienawidzi siebie jeszcze bardziej, niż do tej pory, a przeczuwał, że będzie tylko gorzej. Bo oni nie przestaną się nad nim rozczulać, ale on sam nie będzie w stanie się rozczulać nad sobą. Nie po tym, jak tak bardzo zawiódł.

Ponownie uciekł w swoje mroczne myśli, z których wyrwał go dopiero dźwięk stawianej przed nim miski z zupą. Dopiero, gdy jego nozdrza wypełnił zapach posiłku zdał sobie sprawę, jak bardzo jest głodny. W dodatku zupa była ciepła, mogła go rozgrzać. Przydałaby mu się... A mimo to poczuł, że żołądek nieprzyjemnie mu się ściska i nagle ten przyjemny zapach stał się okropnie drażniący. Pewnie by zwymiotował, gdyby tylko miał czym...

Kątem oka zauważył, jak David bierze miskę zupy i wychodzi z kuchni, idąc zapewne do Liama. Jenna natomiast usiadła naprzeciwko niego przy stole i uśmiechnęła się do niego tak obrzydliwie łagodnie, że chłopak poczuł, jak żółć podchodzi mu do gardła.

– Słonko, jesteś osłabiony, musisz spróbować coś zjeść, dobrze? Chociaż trochę.

To ostatecznie przelało czarę goryczy. Tym razem Theo po prostu musiał zerwać się z miejsca i chwilę później pochylał się już nad zlewem, wymiotując nawet jeśli jego żołądek był praktycznie pusty. W uszach mu szumiało, kolana się pod nim uginały i gdyby nie opierał ciężaru ciała o zlew, pewnie by się przewrócił. Nie zauważył nawet, jak pani Geyer również zrywa się z krzesła i podchodzi do niego, tym razem nie próbując go dotknąć. Stanęła jedynie obok i czekała cierpliwie, a kiedy chłopak w końcu doszedł do siebie, podstawiła mu krzesło, podsunęła chusteczki i wyczyściła zlew, nie odzywając się nawet słowem, jedynie cały czas mając oko na Theo, który wyglądał, jakby mógł za chwilę zemdleć. Dopiero, kiedy już posprzątała i uspokoiła się na tyle, aby nie pokazywać Raekenowi, jak bardzo jest przerażona, podała chłopakowi szklankę wody i odezwała się.

– Chociaż się trochę napij, słońce. Zjeść możesz później, powiedz tylko jeśli będziesz miał na coś ochotę. A teraz myślę, że powinieneś się położyć, zanim mi tu zemdlejesz.

Raeken skinął głową zbyt wykończony, aby protestować, jednak nie zrobił zupełnie nic ponad to.

– Dasz radę dojść do salonu? – zapytała pani Geyer i zanim chłopak zdążył odpowiedzieć, dodała – Dobrze się zastanów nad odpowiedzią i weź pod uwagę, że wolałabym, żebyś teraz powiedział mi, że potrzebujesz pomocy, niż żebyś mi upadł w połowie drogi.

Theo po raz kolejny tego dnia poczuł się przejrzany. Oczywiście, że nie był pewien, czy da radę dojść do salonu i oczywiście, że nie zamierzał się do tego przyznać. Słowa Jenny kazały mu jednak jeszcze raz przemyśleć swoje opcje. Zdecydowanie mniej problemu zrobi, jeśli teraz poprosi o odprowadzenie go, niż gdyby miał się przewrócić i nastraszyć wszystkich, włącznie z Liamem. Tylko dlatego ostatecznie spojrzał na Jennę ze zbolałym wyrazem twarzy i wymamrotał wkładając w to zdecydowanie za dużo wysiłku.

– Chyba nie dam rady...

Nie podobało mu się przerażenie, jakie dostrzegł na jej twarzy, ale wiedział, że miało się ono nijak do tego, co by czuła, gdyby chłopak faktycznie zemdlał.

– W takim razie siedź i się stąd nie ruszaj, a ja zawołam Davida, żeby ci pomógł – zarządziła pani Geyer, wychodząc z kuchni, aby krzyknąć do swojego męża, żeby przyszedł na chwilę. Ona sama była zbyt drobna, aby się w tej sytuacji przydać, zwłaszcza że Theo ledwo był w stanie powłóczyć nogami.

Chwilę później Raeken leżał już na kanapie troskliwie otulony kocem przez Jennę, zbyt wyczerpany, aby porządnie podsłuchać jej rozmowę z mężem. O uszy obiło mu się tylko parę słów, takich jak "biedactwo", "wykończony", "Melissa" i "kroplówka". Na dźwięk tego ostatniego się wzdrygnął. O nie, bez takich. Żadnych więcej igieł, kabli, podejrzanych substancji... Miał tego serdecznie dość. Nie zdawał sobie oczywiście sprawy, że wszyscy doskonale o tym wiedzieli, ponieważ pomysł z kroplówką wpadł do głów doktora Geyera i pani McCall już poprzedniej nocy, jednak szybko okazało się, że nawet przez sen Raeken wyrywa się tak mocno, że nie było to możliwe. Ostatecznie postanowili więc poczekać aż się obudzi uspokajając się faktem, że jego zmodyfikowany organizm będzie w stanie wytrzymać bez wspomagaczy dopóki nie będzie w stanie czegoś zjeść i wypić. Tyle że nikt się nie spodziewał, że to właśnie jedzenie i picie będzie stanowiło problem.

Theo jednak nie miał jak za długo o tym myśleć, ponieważ ledwo się położył, stracił kompletnie kontakt z rzeczywistością i po prostu usnął, mimo że tak naprawdę dopiero przed chwilą się obudził. Był tak zmęczony, że wydawało mu się, że nawet kilka dni snu mu nie pomoże. Z drugiej strony to prawdziwy cud, że w ogóle potrafił zasnąć, patrząc na jego ogólny stan... Ale właśnie to go ratowało. Gdyby nie sen, to był praktycznie pewien, że byłoby z nim teraz jeszcze gorzej.

Właśnie dzięki temu, że usnął, nie był w stanie usłyszeć zmartwionych rozmów państwa Geyer, ani zobaczyć łez płynących po policzkach Jenny. Nie dostrzegł także (tak jak nikt inny w pokoju), że od pewnego momentu nie są już tam tylko we trójkę. Dopiero znaczące odchrząknięcie Liama zwróciło na niego uwagę rodziców.

– A ty nie miałeś leżeć? – zapytał karcącym tonem David.

– Przyszedłem po dokładkę – wyjaśnił chłopak, machając pustą miską. Doktor Geyer przewrócił oczami.

– Trzeba było zawołać.

– Wołałem, nie odpowiedziałeś.

– Trzeba było drugi raz.

Tym razem to Liam przewrócił oczami.

– Nic mi nie jest, dobrze się czuję – zapewnił, a następnie wbił świdrujący wzrok w drzemiącego na kanapie Theo – Ale wygląda na to, że tylko ja z naszej dwójki...

Wyraz jego twarzy zmienił się natychmiastowo. Odmalowały się na niej bardzo wyraźnie strach i smutek, które wzmogły się jeszcze, kiedy podszedł do Raekena i delikatnie, prawie nieodczuwalnie odgarnął mu z twarzy kosmyk przydługich włosów. Odskoczył jak oparzony, kiedy Theo spiął się nawet na tak łagodny dotyk.

– Bardzo źle? – zapytał zwracając się do swoich rodziców. Jenna zastygła w bezruchu nie wiedząc, jak się zachować, jednak David wiedział, że Liam i tak już zna prawdę. Nie było co jej ukrywać... Pokiwał głową, przyciągając chłopca do mocnego uścisku. Dunbar przylgnął do niego całym ciałem.

– Musimy dać mu czas – wymamrotał doktor Geyer – Zaopiekować się nim... Nie będzie łatwo, ale razem damy radę. Nie tylko my, całe stado... Będzie lepiej.

– Będzie lepiej... – powtórzył Liam, próbując w to uwierzyć. Nie był pewien, czy mu wyszło.

Postali tak jeszcze przez chwilę, zanim David odsunął się powoli i odezwał się ponownie z pokrzepiającym uśmiechem:

– Chodź, zjesz sobie jeszcze trochę tej zupy.

– Nie przyszedłem po zupę – odparł Dunbar. Dokładka była dla niego tylko pretekstem, aby zobaczyć, co się dzieje z Theo... Nie przewidział jednak, że jego ojczym zna go na tyle dobrze, aby odgadnąć to od razu.

– Wiem – odparł wzruszając ramionami – I wiem też, że wcale mnie nie wołałeś, ty oszuście. Ale trochę dobrego jedzenia ci się przyda.

Z tym chłopak nie mógł się nie zgodzić, dlatego chwilę później siedział już przy kuchennym stole, pałaszując kolejną porcję. Jego uwadze nie uszła jednak miska z nietkniętą zupą nadal stojąca na miejscu należącym do Raekena... Przez długi czas nie mógł sobie tego wyrzucić z głowy, ale już wkrótce okazało się, że to dopiero początek problemów...

***

Tym razem Theo obudził się z krzykiem.

Nie żeby było to dla kogokolwiek szczególnie zaskakujące, ponieważ każdy od początku się spodziewał, że sytuacja się na nim w jakiś sposób odbije, ale nie zmieniło to faktu, że jego wrzask postawił na nogi cały dom – Liama drzemiącego w fotelu tuż obok niego, Jennę rozwiązującą krzyżówkę i Davida pracującego przy laptopie. W mgnieniu oka państwo Geyer znaleźli się w salonie, gdzie przebywali już obaj chłopcy, ale widok, który im się ukazał sprawił, że stanęli w progu jak wryci.

Theo siedział na podłodze częściowo nadal zaplątany w koc, z plecami przyciśniętymi do kanapy. Liam kucał przy nim w niewielkiej odległości, nawet go nie dotykając, jednak Raeken widocznie tak czy inaczej widział w nim zagrożenie, ponieważ odepchnął go gwałtownie na tyle mocno, że aż chłopak z zaskoczenia poleciał na tyłek. W tym czasie starszy zaczął chaotycznie wplątywać się z koca, jednak jego ruchy były nieskoordynowane, więc nawet prosty kawałek materiału stanowił barierę nie do pokonania. To jednak dało przewagę Dunbarowi, który miał czas otrząsnąć się z pierwszego szoku i zareagować w jakiś sposób.

Liam ponownie znalazł się naprzeciwko Theo, tym razem idąc o krok dalej i delikatnie przytrzymując jego nadgarstki. Czuł, że chłopak się boi, ale obawiał się, że w obecnym stanie mógłby zrobić sobie krzywdę, gdyby nie przytrzymał go w miejscu, dlatego z bólem musiał go jeszcze trochę nastraszyć. Bo mimo że starszy patrzył wprost na niego, to zdawał się w ogóle go nie widzieć. Jego umysł był zupełnie gdzieś indziej. W miejscu, którego Dunbar nie chciał sobie nawet wyobrażać...

Nie wiedział, ile czasu minęło zanim Raeken zaczął powoli odzyskiwać kontakt z rzeczywistością. Nie przejmował się czasem, po prostu siedział naprzeciwko Theo opowiadając mu przypadkowe historie pozbawione ładu i składu, przytrzymując jego nadgarstki, a potem głaszcząc go delikatnie po dłoni, gdy uspokoił się już na tyle, aby przestać się wyrywać. Jednak nawet wówczas, kiedy siedział już spokojnie i nie próbował ani uciec, ani atakować, nie wydawał się być do końca w tym świecie i ten stan odrętwienia był dla Liama bardziej przerażający, niż kiedy starszy wymachiwał pazurami na prawo i lewo. Zanim w końcu Theo spojrzał na młodszego w miarę przytomnie, Dunbar zaczął powoli tracić nadzieję, że to kiedykolwiek nastąpi, dlatego ten prosty błysk świadomości w oczach Raekena był dla niego powodem ulgi. Problem jednak nadal nie został w żaden sposób rozwiązany. Owszem, Theo pozwolił mu posadzić się z powrotem na kanapie i nie zareagował, gdy Jenna ponownie otuliła go kocem, ale to by było na tyle. Ponownie miał świadomość, co się wokół niego dzieje, jego podążanie wzrokiem za pozostałymi obecnymi to potwierdzało, jednak w dalszym ciągu nie zamierzał odezwać się słowem. Widać było, że słucha, co się do niego mówi, ale kiedy Liam próbował delikatnie skłonić go do mówienia, uparcie milczał. Na pytanie jak się czuje jedynie wzruszył ramionami, a pytany czy mu zimno lub czy chce się czegoś napić nie reagował w ogóle. Jakby nadal go tu nie było.

Dunbar nie wiedział, co robić. Wcześniej Theo czasami bywał zamknięty podczas swoich gorszych dni, ale tym razem to było coś więcej... Nigdy wcześniej nie było z nim tak źle. Młodszy co jakiś czas spoglądał na swoich rodziców w poszukiwaniu wsparcia, ale szybko dotarło do niego, że są równie bezradni, dlatego postanowił zrobić to, co umiał najlepiej z nadzieją, że zadziała. Praktycznie nie opuścił kanapy przez resztę dnia, siedząc obok Raekena, głaszcząc go po dłoni i opowiadając niestworzone historie. To ostatnie nie było trudne, bo przez te kilka miesięcy rozłąki nazbierało mu się dość opowieści, żeby wypełnić nimi cały następny rok. I to zdawało się coś dawać, ponieważ gdzieś pomiędzy ciekawostkami o imperium rzymskim a narzekaniem na poszczególnych wykładowców, Theo zaczął powoli się relaksować. Jego mięśnie odrobinę się rozluźniły i chłopak w końcu usiadł wygodnie, nie wyglądając, jakby był w każdej chwili gotów do ucieczki. Jego wzrok coraz częściej podążał w stronę Liama, który zachęcony mówił dalej, uważając tylko aby nie podnosić głosu. W pewnym momencie Raeken odruchowo zaczął kreślić kciukiem wzorki na dłoni młodszego, która wciąż pozostawała spleciona z jego własną, jednak w tym momencie Dunbar popełnił błąd – pozwolił swojemu głosowi zadrżeć ze wzruszenia w reakcji na ten gest, a to sprawiło, że Theo również go zauważył i natychmiast wysunął rękę z uścisku Liama. Młodszy poczuł, że serce rozbija mu się na kawałki, ale mimo to nie zamierzał okazać, jak bardzo go to zabolało. Zamiast tego po prostu mówił, mówił, mówił...

Pod koniec dnia był jak nigdy wdzięczny za szybkie uzdrawianie, bo czuł, że w normalnych warunkach straciłby głos na kolejny tydzień. Zawsze dużo gadał, ale teraz praktycznie nie przerywał przez kilka godzin, w dodatku nadal nie był do końca w formie po ostatniej nocy. Gdyby był zwykłym człowiekiem, pewnie mógłby się pożegnać ze zdolnością mówienia, ale nie martwił się o sam ten fakt. Obawiał się, że gdyby nie mógł opowiadać swoich historii, nie byłby w stanie również uspokajać Theo. I to się dla niego liczyło, nie jakiś ból gardła. Dlatego właśnie był wdzięczny za szybkie uzdrawianie...

Państwo Geyer ze swojej strony dali chłopcom trochę przestrzeni, ale cały czas pozostawali obok, podsuwając im do picia wodę lub herbatę, której Raeken jakimś cudem wypił połowę, po bardzo wielu namowach Liama. I w jakiś sposób sprawiła ona, że poczuł się lepiej... Była ciepła, a on ciągle marzł. Smaczna i słodka, przeciwna do goryczy w jego gardle. I przede wszystkim fakt, że trochę wypił wyraźnie uszczęśliwił Dunbara... Więc mimo że żołądek skręcał mu się coraz bardziej z każdym łykiem, a łzy napływały do oczu gdy wmawiał sobie, że nie zasługuje na tę małą dobroć, starał się wmusić w siebie jeszcze trochę, żeby tylko Liam się uśmiechnął, żeby tylko przestał się zamartwiać...

Jednak o ile herbata była do przeżycia, o tyle kolacja już go pokonała. Kiedy Jenna pojawiła się w pokoju i zapytała, co chciałby zjeść, oczywiście zwracając się do niego tym swoim "słońce", poczuł, że jego wnętrzności robią jakiegoś fikołka. To wszystko było zbyt normalne, zbyt bezpieczne i dobre... Nie takie, na jakie zasługiwał będąc porażką. Jakby oni wcale nie rozumieli. Może i właśnie tak było... Może nie mieli pojęcia, nie znali całości sytuacji, nie wiedzieli o Sarah i Rossie, o jego nieudanych próbach stworzenia antidotum... Theo był o krok od wykrzyczenia im tego w twarz. I może gdyby to zrobił wszystko byłoby inaczej, ale chyba właśnie tego się bał. Nie tego, że go znienawidzą, bo wiedział, że coś takiego nie nastąpi, ale tego, że nie zauważą jego winy. Nie chciał litości, wmawiania mu że był ofiarą, ignorowania jego błędów... Dlatego uparcie milczał.

Brak odpowiedzi widocznie powiedzial pani Geyer wszystko, bo jedynie westchnęła ciężko, łagodnie ujmując dłoń Raekena w swoje własne. Chłopak zadrżał, ale się nie wyrwał, a to już był duży sukces.  Choć może po prostu bał się, że zrobi jej krzywdę jakimkolwiek gwałtownym ruchem... W końcu była tylko człowiekiem.

– Słońce... Widzę, że jest ci bardzo trudno, ale może jeśli zaopiekujesz się trochę swoim ciałem, to umysł też poczuje się lepiej. Nie wyzdrowiejesz, jeśli się zagłodzisz. Przyniosę nam kolację i zjemy tutaj wszyscy razem, dobrze?

Theo poczuł, że chce mu się krzyczeć. Wiedział, że pani Geyer ma rację, ale co jeśli on po prostu nie chciał się sobą zaopiekować? Nie zasługiwał na to. Nie zasługiwał na dobroć ani z ich strony, ani ze swojej własnej. Ciągle jedynie wszystkich zawodził, przeszkadzał, sprawiał kłopoty... Jak mógłby pozwolić im się nim opiekować? A mimo to widok Jenny i Liama tak zmartwionych i tak pełnych nadziei sprawił, że nie potrafił zareagować inaczej, niż tylko skinąć głową. Trochę się za to nienawidził, ale uśmiechy na ich twarzach były tego warte... Dopóki pani Geyer faktycznie nie przyniosła im jedzenia do salonu.

Nikt nie sądził, że Theo sam z siebie sięgnie po kanapkę, ale kiedy Dunbar niby to dla zabawy podsunął mu jedną pod twarz mamrocząc coś w stylu "leci samolocik", chłopak już nie wytrzymał. Wiedział, że Liam próbuje go rozśmieszyć i w ten sposób nakłonić do jedzenia i może by to nawet zadziałało, gdyby tylko było szczere. Raeken jednak dokładnie czuł, że młodszy jest nerwowy, spięty i zdecydowanie nie rozbawiony. I to w jakiś sposób strasznie go wkurzyło...

Jednym gwałtownym ruchem wytrącił kanapkę z dłoni Dunbara, zrzucając ją na podłogę. Przez dobrą chwilę panowała cisza, zanim wszyscy przetworzyli sytuację, jednak ich reakcja sprawiła, że Theo poczuł się jeszcze gorzej. Doktor Geyer, który siedział najbliżej nieszczęsnej kanapki po prostu podniósł ją bez słowa i odłożył na bok, jakby nic się nie zdarzyło. Jego żona obdarzyła go pełnym aprobaty uśmiechem, a Liam... On po prostu patrzył, jakby nadal nie wiedział, co się właśnie stało. Dopiero po chwili Raeken poczuł bijące od niego poczucie winy i to sprawiło, że przez ułamek sekundy miał ochotę rozerwać samego siebie na strzępy. Dunbar nie zrobił nic złego, a wręcz przeciwnie. Tylko starał się być dobry, pomóc mu, jak zwykle z resztą. A on odwdzięczył mu się w taki sposób...

Miał teraz dwie opcje. Pierwsza wydawała mu się o wiele łatwiejsza, w końcu do takiej był przyzwyczajony – mianowicie mógł po prostu zamknąć się w sobie jeszcze bardziej, może nawet uciec do innego pomieszczenia (choć wątpił, że byłby w stanie samodzielnie opuścić kanapę). I w pierwszej chwili właśnie to zamierzał zrobić. Zamilknąć, uciec do swojego świata, który był o wiele mroczniejszy, ale również bardziej znajomy i przede wszystkim odpowiedni – taki, na jaki zasługiwał. Jednak Liam wciąż czuł się winny. I wciąż był smutny... Chyba nawet bardziej, niż kiedykolwiek tego dnia. I to ostatecznie przekonało Theo do podjęcia innej decyzji. Wiedział, że nie naprawi w ten sposób wszystkiego, ale w tym momencie liczyło się dla niego tylko to, aby Dunbar przestał czuć się tak żałośnie.

Jego stres wzrósł do niebotycznych rozmiarów, kiedy drżącą ręką sięgnął po kanapkę. W pierwszej chwili zamierzał po prostu ją zjeść, żeby w ten sposób ucieszyć pozostałych, jednak zdał sobie sprawę, że to nie uciszy lęków i smutku Liama, nie tak do końca. Dlatego w ostatniej chwili jego ręka zmieniła kierunek, podsuwając kanapkę prosto pod nos chłopaka, który wpatrywał się w niego z zaskoczeniem. W pierwszej chwili nie pamiętał nawet, że powinien zareagować i Theo już zaczął się w duchu karcić za zrobienie czegoś tak idiotycznego, kiedy Dunbar w końcu obudził się z transu i ugryzł podsuniętą mu kanapkę. Na twarzy Raekena mimo jego woli pojawił się lekki uśmiech, który wywołał taką samą reakcję u Liama. Z tym, że młodszy nawet nie próbował ukryć tego, jak bardzo się rozpromienił.

Chwilę później kanapki już nie było, jednak najprawdziwszy szczery uśmiech na twarzy Dunbara pozostał. Podobnie z resztą jak twarożek na jego nosie, z którego nie zdawał sobie sprawy... I to właśnie wywołało maleńką iskierkę rozbawienia u Theo, który nie zastanawiał się, zanim sięgnął po chusteczkę i starł resztkę kolacji z twarzy młodszego. A Liam ten jeden raz w życiu siedział zupełnie, nieruchomo, bojąc się chyba nawet oddychać. Robił już ze swoim chłopakiem wiele rzeczy, które możnaby uznać za intymne, jednak ten drobny gest wydał mu się chyba najbardziej osobisty z nich wszystkich...

Szybko zdał sobie sprawę, że teraz przyszła jego kolej, więc gdy tylko Theo skończył, sam sięgnął po kanapkę i ponownie podsunął ją starszemu. Raeken zawahał się odrobinę za długo, dopóki nie uderzył go zapach niepokoju pochodzący od Dunbara. Tak daleko zaszedł... Udało mu się rozluźnić młodszego i nawet trochę go rozbawić. Nie mógł teraz tego zaprzepaścić, więc nawet, jeśli jakaś jego część krzyczała, że ma tego nie robić, wziął małego gryza kanapki, przeżuł ją dokładnie, a następnie zmusił się do połknięcia. Było to trudniejsze, niż powinno, ale wyraz twarzy Liama wynagrodził mu wszystko.

Zanim udało mu się skończyć jeść, Dunbarowi zdążyła zdrętwieć ręka, ale nie przeszkadzało mu to w żaden sposób. Przeciwnie, byłby w stanie robić to za każdym razem, jeśli tylko to miało pomóc Theo przekonać się do jedzenia. I nie zamierzał nawet z tym zwlekać.

– Masz ochotę na jeszcze jedną? – zapytał łagodnie, gotów ponownie nakarmić chłopaka, jeśli tylko dostanie odpowiedź twierdzącą. Raeken jednak widocznie wyczerpał już wszystkie zasoby jakimi dysponował, bo jedynie przymknął oczy i pokręcił przecząco głową, nie chcąc patrzeć na zawiedzione twarze pozostałych. Ci jednak bardzo starali się nie okazać smutku. Nikt się nie spodziewał, że będzie dobrze, ale ten wieczór stanowił dowód na to, że może być coraz lepiej. Wierzyli, że wspólnymi siłami dadzą radę. Wszyscy. Poza Theo...

Kiedy tego wieczoru Liam zaprowadził go do pokoju, Raeken nie zamierzał usnąć. Skulił się jedynie na jednej połowie łóżka, dając Dunbarowi w ten sposób znać, żeby go nie dotykał, a następnie zaczął wpatrywać się tępo w ścianę przed sobą i myśleć, myśleć, myśleć... Przez całą noc towarzyszyły mu w tym odgłosy rzucania się po łóżku, ponieważ młodszy widocznie miał taki sam plan, jak on. Oboje nie zamierzali zmrużyć oka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top