38. Biegnij, biegnij

Końcówka ostatniego tygodnia przed sesją raczej nigdy nie jest dobra dla żadnego studenta, ale dla Rossa, Sarah, Hayden, Liama i przede wszystkim Theo była wprost tragiczna. Dunbar w dalszym ciągu nie miał pojęcia, co się dzieje z Raekenem i ta niewiedza doprowadzała go do szału, jednak paradoksalnie była jego ochroną. Dzięki niej trzymał się w miarę stabilnie mimo złości i zmartwienia. Czego nie mogła powiedzieć pozostała czwórka... Bo pomimo usilnych starań, Theo nie dał rady dostać się do laboratorium na ostatni dyżur. A to oznaczało, że nie mógł wyprodukować próbki antidotum... Tej, która na dziewięćdziesiąt dziewięć procent była tą właściwą i stanowiła dla nich szansę na uwolnienie się bez żadnych ofiar. Co za tym szło, musiał jakoś inaczej się tam dostać w taki sposób, aby nikt się nie dowiedział, a dopóki go nie miał, był jeszcze bardziej nieznośny, niż dotychczas, co odbijało się na nikim innym, jak na młodszych chimerach. Ross i Sarah nie dość, że martwili się o Theo, Liama i siebie samych, to jeszcze mieli serdecznie dość tego, że chłopak krzyczy na nich za fakt, że za głośno oddychają. Kiedy akurat na chwilę przestawali się bać i skupiali się na czymś innym, Raeken obierał sobie za punkt honoru przypomnieć im, w jak beznadziejnej sytuacji się znajdują. Z tego powodu tak naprawdę nie mieli szansy odpocząć od wiszącego nad nimi widma klęski. A kiedy pewnego wieczoru w bibliotece Sarah spojrzała znacząco na Hayden i po prostu pokręciła przecząco głową, Romero odczuła to niemal równie mocno, jak oni.

Mimo to wszyscy się starali. Nie ważne, co się działo, nie zamierzali przez to zawalić studiów. W końcu ich problemy muszą się kiedyś skończyć, a wówczas woleliby oszczędzić sobie kłopotów innego rodzaju. Poza tym nauka skutecznie odciągała ich od głównego problemu, co sprawiło, że w czasie sesji byli przygotowani tak dokładnie, jak chyba nigdy w życiu. Poza Theo, który z największym trudem motywował się, żeby w ogóle chodzić na egzaminy. W ich trakcie nie mógł za nic dostać się do laboratorium. Nawet, jeśli akurat było puste, to w budynku panowało za duże zamieszanie, aby się niepostrzeżenie wślizgnął. Musiał czekać do zakończenia tej bieganiny, a w tym czasie nie pozostało mu nic innego, jak tylko samemu stawiać się na egzaminach i pisać je na tyle, na ile był w stanie. Po pierwszych dwóch mógłby śmiało stwierdzić, że ma więcej szczęścia, niż rozumu, bo podczas gdy jego koledzy narzekali na poziom trudności testów, jemu wydawały się one nieprzyzwoicie proste. Jeśli cokolwiek dobrego wyniósł z życia z Doktorami, to było to zafascynowanie biologią i chemią oraz masa wiedzy, którą teraz wykorzystywał. Zarówno w teorii na egzaminach, jak i w praktyce podczas swojej pracy w laboratorium...

W tym czasie niespecjalnie rozmawiał z Rossem i Sarah. Był zbyt spięty. Zdawał sobie sprawę, że jeśli się do nich odezwie, to prawdopodobnie rozmowa skończy się krzykiem i bardzo mu się to nie podobało, jednak pierwszy raz od dawna nie potrafił nad sobą panować, dlatego wolał zwyczajnie unikać konfrontacji. Podobnie było z Liamem... Od motelu nie odezwał się do niego słowem, jednak młodszy po czasie również przestał się starać, czekając aż Theo sam się ogarnie. Starszy jednak nie zamierzał nawet za długo na niego patrzeć dopóki nie będzie trzymał w dłoni buteleczki z działającym lekarstwem, więc trudno się dziwić, że nawet nie wiedział, w jakie dni Dunbar pisze egzaminy. Ta informacja by mu się przydała, ponieważ wiedziałby wówczas, kiedy Liam wraca do Beacon Hills, a więc czy powinien pośpieszyć od razu do jego mieszkania, podać mu lek i uciec wraz z nim, Hayden i chimerami, czy też musi czekać aż Doktorzy wyruszą z nimi do miasta i wtedy kombinować, jak się dostać do młodszego. To wszystko nie miało jednak sensu w momencie, w którym nie posiadał antidotum. Najpierw musiał dostać się do laboratorium i sprawdzić swoją ostatnią próbę. Potem może myśleć, co robić dalej...

Nikt nie mówił, że będzie lekko, ale Theo sądził, że teraz to już jest przesada. Wszystkie siły świata zdawały się robić wszystko, aby tylko nie mógł wyprodukować antidotum. Żeby nie było mu przypadkiem za łatwo... Do tego on sam nic sobie nie ułatwiał i doskonale o tym wiedział. Nie trzeba było być geniuszem, aby zauważyć, jak destrukcyjny wpływ miało na niego jego własne działanie, jednak chłopak zdawał się nic sobie z tego nie robić. Oczywiście, że rozumiał, że sam się krzywdzi, że Ross i Sarah mieli rację wielokrotnie mu to wypominając i namawiając, aby odpoczął, zanim ze zmęczenia odpuścili, jednak on po prostu... Nie mógł. Nie potrafił. O wiele łatwiej było zablokować wszystkie emocje i skupić się na zadaniu. Wiedział, że gdy później się rozpadnie, to nie będzie w stanie się pozbierać, ale to była cena, jaką był gotowy zapłacić. To nic nie znaczyło w porównaniu z tym, co by się stało, gdyby emocje wzięły górę...

Szkoda jedynie, że Liam nie miał o tym bladego pojęcia. Dla niego sprawa wyglądała jasno. Theo go ignorował, zachowywał się paskudnie, a on nie posiadał żadnej konkretnej informacji, dlaczego tak jest. Wiedział jedynie tyle, co powiedzieli mu Ross i Sarah, że są teraz w trudnej sytuacji i że ma się nie wtrącać, bo Raeken musi się skupić na rozwiązaniu, a nie na nim. I mimo że miało to dużo sensu i było raczej oczywiste, to nadal bolało. Nie tylko fakt, że starszy nie zwraca na niego uwagi, ale również to, że Liam po prostu ciągle się martwił. Niewiedza była bolesna. Ale prawda okazałaby się zabójcza...

Skończył pisać egzaminy w paskudnym stresie, który nie pozwalał mu się skupić. Czuł, że nie poszło mu tak dobrze, jak by chciał, ale nie był tym tak przejęty, jak sądził, że będzie. W razie co poprawki istnieją. Może do ich czasu będzie mniej skupiony na tym, czy chłopak jego życia przeżyje następne dni i będzie w stanie skupić się na pisaniu testu. W każdym razie nie uważał tego za koniec świata. Tym bardziej, że nie mógł się zbyt długo zastanawiać, ponieważ Hikari skończyła sesję wraz z nim, a Hayden pisała ostatni egzamin dzień później, co oznaczało, że mogą się całą trójką wybrać do Beacon Hills zanim jeszcze zacznie się oficjalna przerwa. Z jednej strony cieszył się na powrót do domu, wiedząc, że w ten sposób może będzie w stanie uwolnić się od rozmyślań, a z drugiej... Trochę chciałby zostać tutaj z Theo. Żeby mieć go na oku...

Raeken oczywiście nie wiedział, że Liam siedzi w Beacon Hills już kilka dni przed tym, jak powinien. On sam pisał wówczas jeszcze ostatnie testy, jednak skupiony był zupełnie na czymś innym – dostaniu się do tego nieszczęsnego laboratorium. Szansa trafiła mu się zdecydowanie później, niż w jego mniemaniu powinna, ale sam fakt, że w końcu się pojawiła sprawił, że spadł mu kamień z serca. Dwa dni przed tym, jak Doktorzy planowali wybrać się z powrotem do Beacon Hills. Theo musiał przyznać, że już naprawdę zaczynał czuć się bezsilny i zaczął rozważać zwyczajne włamanie w środku nocy (które oczywiście wiązało się z ogromnym ryzykiem, bo przecież żadna nocna wycieczka nie mogła pozostać niezauważona przez kogoś, kto miał nad nim niemal pełną kontrolę), kiedy szansa spadła mu z nieba. Sesja zbliżała się ku końcowi, jednak nadal trwała, w przeciwieństwie do egzaminów praktycznych w laboratorium. Nikt już go nie używał... A co jeszcze lepsze, nikt nie kręcił się w okolicy, bo i po co? W dodatku Doktorzy dali im wówczas pierwszy od tygodni dzień wolny, aby nie byli zbyt przemęczeni przed najważniejszym zadaniem. Jedyną przeszkodą pozostawały kamery, jednak to można było przecież łatwo obejść z pomocą mocy Sarah... Dopóki Theo zorientował się, że przez ostatni tydzień nie zamienił z nią słowa. Nie powstrzymywało go to oczywiście przed poproszeniem jej o pomoc, ale czyniło całą sytuację o wiele bardziej niekomfortową. Dla niego, ale pewnie i dla niej. Cholera, wystarczył mu promyk nadziei, że wszystko się uda, żeby zaczął dopuszczać do siebie inne uczucia. Jakoś tak trudniej było mu przypominać sobie, że to nie jest odpowiednia pora na wyrzuty sumienia.

Wiedział, że dziewczyna mu pomoże, w końcu jej zależało na uwolnieniu się niemal tak samo mocno, jednak sam fakt, że pierwszym, co jej powie po tygodniu nieodzywania się będzie "potrzebuję twojej pomocy" wydawał się trochę nie na miejscu. Na szczęście Sarah była zbyt szczęśliwa, że w końcu zaistniała dla nich szansa na zakończenie tej męki, żeby w jakikolwiek sposób komentować. Później przyjdzie na to czas. Zarówno ona, jak i Ross, który nie zamierzał puścić ich samych stwierdzili zgodnie, że obrażać się będą, gdy już wszystko będzie w miarę w porządku, gdy będą stosunkowo bezpieczni i przede wszystkim wolni. Teraz musieli skupić się na zadaniu, co oznaczało, że pod pretekstem "wyjścia na miasto i odpoczynku po sesji" udali się tego wieczora wcale nie do centrum handlowego ani kawiarni, ale na teren kampusu, który o tej godzinie już praktycznie świecił pustkami, jednak nadal pozostawał otwarty, więc ich obecność w razie czego nie była szczególnie podejrzana. Dostali się do laboratorium nie spotykając po drodze nikogo i nie zamieniając słowa. Sarah szybko zapewniła im chwilowe "problemy z kamerami", aby następnie stanąć z Rossem na czatach, podczas gdy Theo od razu przeszedł do działania. Nie myślał praktycznie o niczym, nie zastanawiał się nad konsekwencjami, czy też możliwym niepowodzeniem. Skupił się jedynie na zadaniu, a obraz Liama przed jego oczami napędzał go do działania jak nic innego...

Nie wiedział oczywiście, że w tym samym momencie kilkaset kilometrów dalej Dunbar również miał go zarówno w głowie, jak i przed oczami, ponieważ właśnie ten wieczór wybrał sobie, żeby zrobić najgłupszą rzecz, na jaką mógł wpaść w obecnym stanie psychicznym. Mianowicie wyciągnął z szafy najnowsze albumy i zaczął przeglądać zdjęcia z ostatniego roku... Te, na których w większości pojawiał się Theo, bo przecież Jenna i David nie mogliby mu odpuścić małych sesji zdjęciowych. Kochali mieć wywołane fotgrafie w albumach – uważali, że przynoszą więcej emocji niż te w formie elektronicznej. Dlatego wywoływali wszystkie te, które uważali za ważne i wracali do nich co jakiś czas, zarażając tym zamiłowaniem Liama. On również miał swój własny zbiór wywołanych zdjęć z najbliższymi, czyli głównie z rodzicami i stadem. Trudno więc się dziwić, że na większości tych z ostatniego roku pojawiał się także Raeken. Miał sporo fotografii do nadrobienia... Przez dziesięć lat nie posiadał ani jednej, nawet nie pamiętał jak wyglądał przez ten czas, więc teraz wszyscy jego bliscy zgodnie uznali, że należy to zmienić. Choć chłopak początkowo mocno się opierał, to po czasie zdołał się przyzwyczaić do tego, że jest na połowie zdjęć i filmików z każdej stadnej imprezy czy wycieczki. To dawało poczucie, że jest ważny, że liczy się na tyle, aby zachować jego obecność na jakiejś pamiątce z tego wydarzenia. A jego praca nad akceptacją tego uczucia przynosiła coraz większe owoce z każdą wykonaną fotografią... Teraz jednak ponownie czekało go dużo do nadrobienia.

Liam jednak nie skupiał się na zdjęciach, na których Raekena nie było, tylko na tych, na których się pojawiał. Przeglądał album strona po stronie, zatrzymując się nad każdą fotografią, która coś dla niego znaczyła i wspominając jej historię. Był sam w domu, więc nikt nie mógł mu powiedzieć, że to zły pomysł (tak jakby chłopak sam tego nie wiedział). Dawało mu to możliwość przeżywania wszystkiego po swojemu, rzucania przedmiotami, płakania tak głośno, jak tylko chciał... To było mu w jakiś sposób potrzebne. Musiał się oczyścić z emocji, jeśli w przerwę zimową miało stać się coś znaczącego. Powinien być wówczas w pełni sił, zwłaszcza psychicznie. Dlatego teraz musiał pocierpieć. Wyrzucić z siebie to wszystko, co leżało mu na sercu.

***

Podczas kiedy Liam płakał nad przeszłością, Theo drżał na myśl o wszystkim, co może się jeszcze wydarzyć. Trzęsącymi się dłońmi dolewał kolejne składniki, obserwując jak się mieszają, tworząc coś, co równie dobrze może być jego największym sukcesem, jak i najgorszą porażką. Mimo że w pomieszczeniu wraz z nim byli Ross i Sarah, panowała absolutna cisza, jakby młodsze chimery obawiały się nawet oddychać, żeby tylko nie przeszkodzić Raekenowi. On sam chyba wstrzymywał oddech na tyle, na ile to było fizycznie możliwe. Jedynie postukiwania fiolek i probówek oraz przyspieszone bicia ich serc dawały znać, że ktoś tu jednak żyje. Atmosfera była tak gęsta, że czuli się, jakby stali zanurzeni w wodzie, która stawia opór przy każdym ruchu. Theo miał wrażenie, że jego ręce zrobiły się cięższe, bardziej sztywne. Dokładne odmierzenie składników, czy przelanie ich do odpowiedniego naczynia sprawiało mu taki problem, jakby dźwigał kamienie. Tak wiele od niego teraz zależało... 

***

Pierwszym zdjęciem, które sprawiło że po jego policzku popłynęła łza było to z imprezy sylwestrowej z zeszłego roku. Tuż po tym, jak pokonali łowców i w końcu poczuli się bezpiecznie po raz pierwszy od dłuższego czasu. Theo był wówczas w stadzie dopiero od niedawna, więc był to dla niego okres największych przytłoczeń emocjonalnych związanych z akceptacją ze strony wszystkich pozostałych. Był jeszcze nieco zagubiony, łatwo ulegał własnym myślom, nie czuł się do końca pewnie wśród członków watahy... Ale starał się jak mógł. Robił wszystko, co w jego mocy aby zrozumieć, zaakceptować, zaufać... Pozwolić sobie być częścią czegoś większego, być lubianym i chcianym, przynależeć. Bywało trudno. Każdy komenatrz rzucony nawet bez złych intencji, każde jego potknięcie, poczucie że zrobił coś niepożądanego sprawiały, że zamykał się w sobie. Czasami przerywał wypowiedź w środku zdania, kiedy dopadało go poczucie, że za dużo mówi (choć zazwyczaj nie powiedział wtedy więc niż pięć zdań z rzędu), a potem... Po prostu milczał, zatapiając się we własnych myślach. I Liam bardzo chciałby powiedzieć, że umiał mu wtedy pomóc, ale nie zamierzał odbierać innym zasług. Nietrudno było zauważyć, że absolutnymi mistrzami w wyrywaniu Theo z takiego stanu byli Scott i Stiles. To oni, gdy tylko zauważali, że chłopak zamyka się w sobie, reagowali w najlepszy możliwy sposób. Zmieniali temat na taki, który go zainteresuje – najczęściej dotyczący ich dzieciństwa. Często przekręcali wówczas ważne informacje w taki sposób, aby Raeken po prostu musiał je naprostować. A potem nie pozwolili mu odejść od tematu i dyskretnie ciągnęli go za język tak długo, aż jego chemosygnały dały im znać, że już mu lepiej. Działało właściwie zawsze... Liam musiał przyznać, że jego przyjaciele byli najlepsi w przekonywaniu Theo, że jest teraz w stu procentach częścią stada.

Zdjęcie, które trzymał odnosiło się właśnie do jednej z takich sytuacji. Raeken siedział obok niego na kanapie i z ożywieniem tłumaczył rozwalonemu w fotelu jak król na tronie Stilinskiemu, że w wieku dziewięciu lat wcale nie spadł z pomostu do jeziora podczas wycieczki, tylko został zepchnięty, i to w dodatku przez samego Stilesa, który nie przewidział, że sytuacja się tak potoczy. Na dywanie między nimi widać było powstrzymującego śmiech Scotta, który później również stał się ofiarą żarcików, kiedy dwaj pozostali zaczęli śmiać się z jego przerażenia w tamtej sytuacji. Liam uśmiechnął się na to wspomnienie. Wówczas naprawdę zobaczył, jak wyglądała więź między jego chłopakiem a jego przyjaciółmi i zrozumiał, jak wielkie Theo ma szczęście, że trafił z powrotem pod ich skrzydła. Wiedział, że zaufanie im w pełni chwilę mu zajmie, ale wszystko zmierzało ku dobremu. W tamtym momencie naiwnie wierzył, że nic złego już się im nie przytrafi...

***

Theo ściskał małą buteleczkę w drżącej dłoni jak najcenniejszy skarb. Wpatrywał się w mętny płyń jak w najprawdziwszą świętość, mimo że nie wierzył ani w Boga, ani w nic świętego. Jednak to było... Wszystko. Sens jego życia zamknięty w szkle. Bezpieczeństwo Liama, wolność Rossa i Sarah, jego cała przyszłość... Wszystkie te rzeczy sprowadzały się do trzymanej przez niego buteleczki. Mimo że jeszcze jej nie sprawdził, w jakiś sposób czuł, że to musi być ta właściwa. Chociaż czy po prostu nie wmawiał sobie tego, aby się nie załamać?

Jak na zawołanie, wypełniającą pomieszczenie głuchą ciszę przerwał głos Sarah. Choć był cichy i łagodny, w obecnych warunkach, po dłuższym czasie spędzonym praktycznie bez żadnego dźwięku, zdawał się być ostry jak brzytwa.

– Myślisz, że zadziała...?

Theo spojrzał na nią po raz pierwszy od wejścia do laboratorium, jakby dopiero uświadomił sobie, że nie jest sam. Potrzebował chwili, aby przypomnieć swoim mięśniom w jaki sposób powinny się poruszać, aby umożliwić mu mówienie, zanim odpowiedział z całą pewnością, na jaką mógł się zdobyć.

– Musi. Ale zaraz sprawdzimy.

Było oczywiste, że młodszym chimerom również zależało. W końcu była to także ich przepustka do normalnego życia, do uwolnienia się od terroru i możliwości uleczenia się, do szansy na lepsze jutro... To, czego nie wiedział, to fakt, że istniał jeszcze jeden ważny powód. Ross i Sarah mieli dość patrzenia, jak ich głupi przyjaciel niknie w oczach. Chcieli jego szczęścia, nawet jeśli czasami bywał dla nich okropny, zwłaszcza ostatnio. A wiedzieli doskonale, że Raeken nie będzie szczęśliwy bez Liama u boku.

– No to chodźmy – pośpieszył Ross, samemu się niecierpliwiąc – Nie ma na co czekać. 

Zanim jednak zdążyli odwrócić się w stronę drzwi, inny głos sprawił, że całej trójce włosy stanęły dęba.

– Nie tak prędko...

***

Kolejne zdjęcie, które sprawiło, że serce mu się ścisnęło było z zakończenia szkoły. Stali na nim razem na tle budynku, w odświętnych ubraniach, a Liam całował Theo w policzek. To był jego sposób, aby starszy przestał się spinać. Chłopak nie był przyzwyczajony do fotografii w takiej ilości, w końcu przez ostatnie dziesięć lat nikt nie robił mu zdjęć, dlatego trudno się dziwić, że nie do końca potrafił zareagować na Jennę i Davida latających wokół niego z aparatem. Nie żeby jakoś bardzo mu to przeszkadzało, po prostu było... Nowe. Posłusznie stawał w wyznaczonych miejscach, aby zapozować, jednak nie miał bladego pojęcia, co powinien wówczas ze sobą zrobić, w wyniku czego na każdej fotografii po prostu stał z niezręcznym uśmiechem na twarzy. Ta jednak była inna... Tutaj Liam w końcu postanowił wziąć się do działania, przypominając sobie, że on sam przecież też musiał przyzwyczaić się do zdjęć, gdy w jego życiu pojawił się David, zastępując jego biologicznego ojca. Teraz pozowanie przychodziło mu z łatwością i zamierzał przyzwyczaić do tego również swojego chłopaka. Planował oczywiście zacząć od razu, więc, gdy tylko stanął obok starszego pod szkołą, złapał go za rękę, a następnie bez ostrzeżenia wspiął się na palce i pocałował go w policzek. Rozumiejąc o co  chodzi bez słów, David wykorzystał ten moment, aby zrobić zdjęcie, które następnie trafiło do rodzinnego albumu. Jedyne zdjęcie z tego dnia, na którym Theo uśmiechał się tak szczerze.

***

Trzy chimery zastygły w miejscu, patrząc szeroko otwartymi oczami na wejście, na które przez ostatnie parę minut nie zwracali uwagi, zbyt zajęci powstającym antidotum, żeby dostrzec tam trzy postacie wyglądające jak żywcem wyjęte z horroru. Doktorzy ich znaleźli... I chyba nawet nie wydawali się zdziwieni ich działaniem. Theo odruchowo zacisnął dłoń mocniej na buteleczce, chociaż dobrze wiedział, że nie pomoże mu to w walce przeciwko takiej sile...

– Theo, Theo, Theo... – zaczął pierwszy z potworów – A ja cię miałem za bystrego. Sądziłem, że wiesz, co jest dla ciebie dobre. Powiedz mi... Naprawdę sadziłeś, że kombinowanie za naszymi plecami ujdzie ci na sucho?

Raekenowi włosy stanęły dęba. Te słowa mogły znaczyć tylko jedno – oni wiedzieli. Domyślili się, co planuje zrobić. Może zdawali sobie sprawę już od dłuższego czasu i tylko czekali na odpowiedni moment... Doprowadzili go na skraj, dali mu nadzieję, a kiedy był już pewny swojego zwycięstwa, zamierzali to zniszczyć. A Theo nie mógł nic zrobić... Zagradzali mu jedyną drogę wyjścia. Laboratorium znajdowało się na ostatnim piętrze budynku, więc nie miał szansy uciec przez okno. Przeżyłby upadek, ale mocno by się połamał, a zanim zdążyłby się uleczyć, Doktorzy i tak by go dopadli. Musiałby przejść obok nich, a to nie było możliwe... Pokonanie jednego wchodziło w rachubę, choć i tak nie byłoby łatwe, ale ze wszystkimi nie miał żadnych szans...

Nie docenił jedynie faktu, że on również nie był tutaj sam.

– Sądziłem, że będziesz mądrzejszy niż to... Ślepy by się zorientował, że coś knujesz. Miałeś taką szansę... Ale wolałeś poświęcić i ciebie, i swojego wilkołaka. No cóż, twój wybór – kontynuował Jedynka, skupiając swoją uwagę na Theo. Pozostali również zdawali się zajęci tylko nim i to był ich największy błąd. Ponieważ kiedy oni wpatrywali się w Raekena z wyższością, jakby mieli pewność, że już przegrał i napawali się jego porażką, Ross i Sarah prowadzili ze sobą rozmowę bez słów, z której jednak wynikało wszystko, co musieli wiedzieć. Kiedyś powiedzieli Theo, że heroizm nie zawsze jest dobrym wyjściem, ale teraz i tak wszyscy mieli pewnie zginąć, a może skończyć jeszcze gorzej... Jeśli taki już ich los, to chociaż odejdą z honorem i ocalą dwa inne życia – Theo i Liama. Byli na to gotowi...

Kiedy Jedynka wyciągnął rękę w stronę Raekena, sięgając po buteleczkę w jego dłoni, przygotowali się do tego, co miało nastąpić. Spojrzeli na siebie jeszcze raz, tym razem próbując powiedzieć sobie raz jeszcze, ile dla siebie wzajemnie znaczą. Choć prawdę mówiąc nie miało to większego znaczenia. Po drugiej stronie będą mogli powtarzać to sobie bez końca. Teraz musieli skupić się na działaniu.

– Daj mi to, chłopcze – pierwszy z Doktorów polecił monotonnym głosem, jakby był znudzony całą tą sytuacją – Nie będziesz tego potrzebował. W czasie, gdy on będzie umierał, ciebie i tak czeka coś gorszego. Nawet nie będziesz miał czasu myśleć, że to przez ciebie zginął.

Theo podniósł wzrok, napotykając spojrzenie swojego oprawcy. Nagle wydał się młodszym chimerom mały, bezbronny, słaby... Jakby już zupełnie się poddał. I faktycznie tak było, bo nie widział żadnej drogi wyjścia. Doktorzy rzeczywiście byli niepokonani. Zawsze krok przed nim, zawsze silniejsi, mądrzejsi... W końcu znali go na wylot. Sami go stworzyli. Tresowali go jak swoje zwierzątko przez lata. Choćby chciał, nie mógłby mieć przed nimi sekretów...

Nawet nie zauważył, że się porusza. Działał jak w transie, z którego chciał się już nigdy nie wybudzić. Bo teraz wszystko już było skończone. Liam zaraz zginie naprawdę, i to z jego wyłącznej winy... Theo nawet cieszył się, że pewnie postrada zmysły zanim to się stanie. Przynajmniej nie będzie zdawał sobie sprawy z tego, że jego nieuwaga zabiła chłopaka, którego kochał nad życie. Wolał oszaleć już teraz, jednak dwie pozostałe chimery, o których obecności w ogóle zapomniał miały wobec niego inne plany. W momencie, kiedy jego dłoń z buteleczką posłusznie powędrowała w górę, rozległ się hałas, przerywający tę straszną ciszę. Hałas, który sprawił, że dłoń Raekena zadrżała na tyle, aby poluźnić uścisk na butelce, a to wystarczyło Jedynce, aby wytrącić mu ją z ręki. Nie rozbiła się, ale potoczyła prosto pod buty Trójki, który w tym momencie zachwiał się gwałtownie, gdy Ross z impetem się na niego rzucił. Ciężki but nastąpił na szkło... Mętny płyn rozlał się po podłodze. I przez chwilę Theo nie potrafił myśleć o niczym innym, dopóki do jego uszu nie dobiegł histeryczny wręcz wrzask Sarah.

– Uciekaj!

Dopiero wówczas zdawał się obudzić z dziwnego odrętwienia i w ułamki sekund zrozumiał, co się dzieje. Sarah po jego prawej stronie próbowała walczyć z jednym z Doktorów, a po lewej Ross zajmował kolejnego. Dla Theo został jeden... Ten, który właśnie sięgał po niego ręką w ogromnej rękawicy. Raeken w ostatnim momencie zdołał się uchylić, ale nie rzucił się do wyjścia. Nie mógł zostawić tutaj młodszych... To znaczy dopóki nie dobiegł do niego cichy głos Rossa, który w jakiś sposób sprowadził go na ziemię na dobre.

– Jeśli teraz tu zostaniesz, żeby zginąć z nami, to zmarnujesz wszystko, co próbujemy ci dać. Ratuj siebie i jego. Chociaż raz pozwól nam się sobą zaopiekować.

Chłopak ledwo wydobywał z siebie głos zmęczony i skupiony na rozpraszaniu przeciwnika, jednak wiedział, że jeśli nie powie Raekenowi wprost, co powinien zrobić, to starszy się nie ruszy i pozwoli Doktorom się zniszczyć. Miał tylko nadzieję, że jego słowa wystarczą, żeby temu zapobiec...

***

Liam wiedział, że zdjęcia z biwaku go zniszczą, ale mimo to (a może właśnie dlatego) nie mógł się doczekać, aby je obejrzeć. Pierwsze, jakie zobaczył było jak grom z jasnego nieba. To było to zdjęcie, które nosił również w portfelu, to na którym stali z Theo na tle zachodzącego słońca i po prostu patrzyli na siebie z całą miłością, jaką czuli, a o jakiej nie potrafili mówić. Pamiętał, że zdjęcie zrobił im Scott, wyjaśniając, że taki moment jest warty uwiecznienia, a Stiles dla odmiany śmiał się przez kolejne dwa dni, że chłopcy "pieprzą się wzrokiem". A oni tylko przewracali oczami, bo przecież zupełnie nie o to chodziło. To był zupełnie inny rodzaj spojrzenia. Tym razem nie miało ono nic wspólnego z cielesnością. To było spojrzenie w duszę... To, za którego pomocą przekazywali sobie coś, co bali się powiedzieć. Teraz oboje żałowali, że zabrakło im wówczas słów.

Kolejne fotografie były mniej niszczące emocjonalnie i Liam sądził, że już nic nie da rady go dobić, dopóki nie dotarł do ostatniej zapełnionej strony albumu, gdzie czekało na niego jedno, jedyne zdjęcie. Najzwyklejsze w świecie selfie zrobione podczas jednej z ich wspólnych, wakacyjnych przejażdżek po mieście. Zupełnie randomowo, bez żadnego konkretnego powodu, po prostu Dunbar stwierdził, że oboje wówczas świetnie wyglądali i że należy to uwiecznić. Byli akurat w trakcie jazdy. Liam na siedzeniu pasażera wykrzywiał się pod dziwnym kątem, aby ująć ich obu w aparacie i robił głupią minę. Theo na fotelu kierowcy spoglądał na niego z ukosa z pobłażliwym uśmiechem. Chyba już nawet nie próbował udawać, że mu się to nie podoba.

Liam poczuł, że łzy ponownie zaczynają płynąć po jego policzkach. Nie zastanawiając się, wyciągnął zdjęcie z albumu i odsunął go na bok, skupiając się na tej jednej fotografii. Ostatniej pamiątce po tym, co mieli kiedyś i czego mogli nigdy nie odzyskać...

***

Nadzieje Rossa ostatecznie się spełniły, bo Theo tylko przez ułamki sekund się wahał, zanim ruszył przed siebie, nie oglądając się na sytuację z tyłu. Szybko został zatrzymany przez Jedynkę, ale wiedział, że będzie w stanie go wyminąć, o ile nie dołączą do niego jego towarzysze. To mu chyba jednak nie groziło, ponieważ Ross i Sarah robili wszystko, co w ich mocy, aby trzymać Doktorów na dystans i pozwolić Raekenowi uciec. I choć ból, który teraz czuł był chyba najgorszym uczuciem, jakie towarzyszyło mu od czasu piekła, wiedział, że mają rację. Jeśli ucieknie, będzie mógł pomóc Liamowi i zniszczyć te potwory raz na zawsze. Dla nich... Dla jego przyjaciół, którzy się za niego poświęcili.

Ta myśl dodała mu sił. Gwałtownym ruchem udało mu się odepchnąć od siebie Jedynkę na tyle, aby utorować sobie drogę do wyjścia na krótką chwilę. Tyle mu wystarczyło... Rzucił się w stronę otwartych drzwi, nie oglądając się za siebie. Wiedział, że gdyby to zrobił, nie dałby rady biec dalej...

Spodziewał się dalszej walki. Był niemal pewien, że za chwilę ktoś złapie go od tyłu i powali na ziemię, jednak nic takiego się nie stało. Swobodnie wybiegł na korytarz, jakby tak właśnie miało być. Wszystko jednak się wyjaśniło, kiedy usłyszał za sobą głos przepełniony takim rodzajem spokoju, który wywoływał na plecach dreszcze, bardziej przerażającym, niż jakikolwiek krzyk.

– Biegnij, biegnij... Może zdążysz się pożegnać.

Nie musiał widzieć, co się dzieje za nim, aby zrozumieć...

***

Kilkaset kilometrów dalej, w jednym z niczym niewyróżniających się domków w Beacon Hills, rozległ się przenikający ciemność wieczoru krzyk, a przedstawiające dwóch chłopców zdjęcie zsunęło się na ziemię...

Taaak, to ja po prostu się teraz schowam zanim Theo_dziamdziam mnie dopadnie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top