34. Wszystkie najgorsze lęki

⚠️TW próba samobójcza!
(Kto by się spodziewał patrząc na to, gdzie się akcja rozgrywa)
Fragment jest oddzielony taką kreską --- i ciągnie się do końca. Nie ma drastycznych opisów, ale jest dużo trudnych myśli i emocji, więc jeśli czujecie, że Wam to w jakiś sposób zaszkodzi, to proszę, omińcie go, bez tego na spokojnie zrozumiecie całość.
Dbajcie o siebie kochani💜
I proszę, nie zamordujcie mnie za to co tu odwalam...

Theo wiedział, że coś tu jest nie w porządku odkąd przekroczył próg tajemniczego motelu. Nie potrafił tego wytłumaczyć, bo jego zmysły nie odbierały właściwie nic, co mógłby potraktować jako bezpośrednie zagrożenie, ale wilczy instynkt podpowiadał, że powinien mieć się na baczności. Nie było trudno zauważyć, że taki nastrój udzielił się wszystkim, którzy posiadali wyostrzone zmysły i przeczucia, co utwierdziło Raekena w przekonaniu, że tym razem to nie jego paranoja. Albo doświadczali jakiejś zbiorowej halucynacji, albo coś tutaj faktycznie było mocno nienaturalne. Raczej wykluczał opcję pierwszą, więc pozostało mu jedynie zaakceptować fakt, że musi być wyjątkowo ostrożny.

Nawet się nie zdziwił, kiedy wylądował w pokoju z Rossem i Liamem. Młodszy jakimś cudem zawsze musiał trafić gdzieś blisko niego, ale tym razem cieszyło go to nawet bardziej, niż zwykle. Dzięki temu wiedział, że będzie mógł mieć na niego oko w razie, gdyby stało się coś złego. Nie podobało mu się, że dziewczyny muszą przebywać w innym pomieszczeniu, ale przynajmniej znajdowały się tuż za ścianą. Gdyby coś złego się działo, mógłby szybko zareagować. Nie sądził, że tej nocy zaśnie... Potrzeba czuwania nad całą resztą i wyczekiwania nieznanego zagrożenia okazała się zbyt silna. Nie nastawiał się nawet na chwilę snu i mimo że dzięki temu mógł lepiej pilnować swoich bliskich, poczuł się po prostu wściekły. To będzie już druga nieprzespana noc z rzędu... Kiedyś może nie zrobiłoby mu to wielkiej różnicy, ale teraz nadal nie odzwyczaił się od regularnego harmonogramu snu, jaki wypracował sobie przez spokojne pół roku i nawet jedna bezsenna noc już sprawiała, że robił się nerwowy, a co dopiero mówić o dwóch. A jednak jeśli miał zrobić to dla Liama, był gotów przecierpieć. Nawet, jeśli kolejnego dnia będzie wyglądał i czuł się jak zombie.

Szybko zorientował się, że nie on jeden sprawia wrażenie, jakby nie był w stanie zmrużyć oka dopóki nie opuści tego miejsca. Nie odpuścił sobie oczywiście okazji do uważnego obserwowania Dunbara, dlatego też szybko zauważył, jak bardzo chłopak był pobudzony i czujny. Theo znał go dość dobrze, aby wiedzieć, że w takim stanie nie uśnie. Potrzebowałby naprawdę kompletnej ciszy i spokoju oraz bycia przytulanym przez starszego w celu zapewnienia poczucia stabilności i bezpieczeństwa, aby się wyciszyć i zasnąć. W obecnych warunkach nie mógł uzyskać żadnej z tych rzeczy. W motelu pełnym młodych ludzi przewijało się za dużo bodźców, a Raeken może i mógłby w teorii pomóc mu z ich nadmiarem, ale po pierwsze nie chciał za wiele ryzykować i nadużywać podejrzanej cierpliwości Doktorów, a po drugie wyglądałoby to co najmniej dziwnie, zważywszy na to, jak niestabilna była ich relacja. Pozostało mu jedynie zaakceptować fakt, że Liam też nie będzie spał.

Jak się niedługo później okazało, również Ross nie kwapił się, aby się położyć do łóżka, przeglądając telefon bez celu, aby zająć się czymkolwiek. Dzięki nadprzyrodzonym zmysłom chłopcy mogli również usłyszeć, co dzieje się u dziewczyn i słysząc ich ożywione rozmowy wysnuli wniosek, że i one planują czuwać. Wszyscy to czuli... Wszyscy wiedzieli, że coś jest nie tak, ale nikt nie potrafił określić, co dokładnie. Po prostu to miejsce miało bardzo złą energię i nawet, jeśli żadne zagrożenie nie było widoczne, oni nie zamierzali go lekceważyć. Zdążyli się nauczyć, że niewidzialny przeciwnik bywa najgroźniejszy. Tym razem nie dadzą się zaskoczyć, nawet jeśli mają nie spać całą noc...

Tak sądzili, dlatego też pierwszym, co Hikari odczuła po przebudzeniu było zaskoczenie. Zasnęła... I nikt jej nie obudził. Wystarczyło szybko rozejrzeć się po pokoju aby zrozumieć, co jest tego powodem. Zarówno Hayden, jak i Sarah smacznie spały w swoich łóżkach. Światło było wyłączone, mimo że obiecały sobie, że nie będą go wyłączać, bo może to sprawić, że zrobią się bardziej senne. To wydawało się niepokojące... Jakby nad całą ich sytuacją kontrolę sprawowała jakaś obca, wyższa siła, bo przecież mało prawdopodobne, aby dziewczyny tak po prostu zmieniły zdanie same z siebie. To sprawiło, że Hikari zamierzała wstać i obudzić swoją dziewczynę zanim zacznie świrować ze strachu samotnie w tej ciemności. Chciała wyjaśnić z nią całą tę sytuację, zapytać, co się stało i już wstawała w tym celu z łóżka, kiedy rozległ się strzał... 

Ze stłumionym krzykiem zanurkowała z powrotem pod kołdrę i zakryła się nią cała, jakby materiał miał ją ochronić przed kulami. Dźwięk rozległ się znowu, ale tym razem towarzyszył mu czyiś drwiący głos. A potem tuż nad swoim uchem poczuła ciepły powiew czyjegoś oddechu i usłyszała słowa, które sprawiły, że jej serce na chwilę się zatrzymało.

Nie ruszaj się stąd, maleńka.

Głos ewidentnie należał do jej ojca, nie dało się go z niczym pomylić. Tylko, że on nie żył od trzech lat, a to były ostatnie słowa, jakie do niej powiedział. I kiedy zdała sobie z tego sprawę, zaczęła odczuwać całą resztę. Chłód nocy przenikający aż do kości. Otaczający ją zapach lasu. Łagodny szum rzeki nieopodal. Jej własny paraliżujący strach... To miał być zwykły biwak, jak co roku, ale za sprawą łowców zamienił się w piekło. Miała piętnaście lat i tata obawiał się, że w przyszłym roku nie będzie już zbyt chętna, aby z nim wyjechać, uważając, że jest za stara na wycieczki z rodzicami, w końcu nastolatkowie często przechodzili ten etap. Dlatego bardzo się starał, aby ten wyjazd był idealny, z resztą jak i każdy poprzedni. Rozbili namioty w swoim ulubionym miejscu nad rzeką, tam gdzie biwakowali zawsze. Rano mieli wyruszać w dalszą wędrówkę po górach. Hikari kochała te wyjazdy, w których mogła odciąć się od całego świata i posłuchać niestworzonych historii ojca, na które matka zawsze kręciła nosem. Tego wieczoru także przysypiała powoli, skupiona na jednej z wielu opowieści, kiedy ni stąd ni zowąd rozległ się strzał. To wydawało się bardzo dziwne... Tu nie było można polować, więc skąd wzięli się kłusownicy?

Dopiero po pewnym czasie dowiedziała się, że ci konkretni nie polowali na zwierzęta, ale na ludzi, a konkretnie na takich, jak jej tata. I dopiero po pewnym czasie dotarło do niej, że mężczyzna musiał ostatkiem sił zapewnić jej ochronę, skoro po zabiciu go nikt po nią nie przyszedł, pozwalając jej leżeć aż do świtu w namiocie, przerażonej i samotnej, ale żywej. Od tamtej pory jego ostatnie słowa pobrzmiewały w jej głowie każdego dnia. A teraz wybrzmiały tak wyraźnie, jakby znowu był obok niej... Jednak teraz było inaczej. Ona była inna. Silniejsza, odważniejsza, świadoma swojej mocy. Mogła mu pomóc. A jednak gdy tylko spróbowała się ruszyć, jej ciało ogarnęła jakaś dziwna niemoc, jakby nie należało do niej. Nie była w stanie się podnieść, wykonać jakiegokolwiek ruchu, jakby coś ją sparaliżowało. Im bardziej z tym walczyła, tym bardziej czuła, że traci kontrolę. Pozostało jej tylko słuchać, jak na zewnątrz ktoś się śmieje, ktoś inny coś mówi, a potem... Rozlega się ostatni strzał. A ona nie może nawet otworzyć ust do krzyku.

Tym razem to jednak nie był koniec historii. Nie było jej dane leżeć do rana samotnie i drżeć pod kołdrą, dopóki promienie słońca i kompletna cisza zakłócana jedynie szumem rzeki nie zapewnią jej, że może wyjść. Bo kroki na zewnątrz się nie oddaliły, a wręcz przeciwnie. Zdawały się zbliżać coraz bardziej, jakby pogrywając z nią i napawając się jej strachem, aż w końcu poczuła gwałtowne szarpnięcie, które pozbawiło ją kołdry, dającej jej resztki poczucia bezpieczeństwa. Tym razem nie musiała słyszeć głosu, aby wiedzieć, że to jej koniec.

I wtedy właśnie odkryła, że może się ruszyć.

Nie wiedziała nawet, że potrafi się tak szybko poruszać. W jednej chwili leżała skulona z twarzą wciśniętą w poduszkę, a w kolejnej stała z dłońmi wyciągniętymi przed siebie, a z jej palców płynęła czysta energia nakierowana na kogokolwiek, kto śmiał jej zagrozić. Tym razem nie była już dzieckiem, które trzeba było chronić, nawet za cenę własnego życia. Mogła bronić się sama i to właśnie zamierzała zrobić, nieważne jakim kosztem. Nawet, gdyby to ona miała stać się łowcą, a tamci ofiarami...

Słyszała wokół siebie podniesione głosy, krzyki, zdawało jej się nawet, że ktoś woła jej imię, ale nic tak naprawdę do niej nie docierało. Była tylko ona i jej siła, która miała zapewnić jej bezpieczeństwo. Dopiero ból sprowadził ją na ziemię... Ból jej własnej mocy, prąd przechodzący przez jej ciało, nie dość silny, aby ją skrzywdzić, ale wystarczająco, aby się otrząsnęła. Uderzenie odrzuciło ją z powrotem na łóżko. Potrzebowała jeszcze chwili, aby się otrząsnąć i odzyskać ostrość widzenia. Dopiero wtedy jej umysł zdawał się zarejestrować, że nie jest już na tym cholernym ostatnim biwaku z tatą. Zamiast tego znajdowała się w pokoju motelowym. Naprzeciwko niej z iskierkami wciąż strzelającymi z palców stała Sarah, będąca powodem jej bolesnego przebudzenia, a tuż obok niej na podłodze siedziała Hayden, podpierając się rękami. Patrzyła na swoją dziewczynę z wyrazem czystego przerażenia na twarzy.

Przez chwilę nikt się nie odzywał. Wszystkie trzy po prostu patrzyły na siebie, jedna bardziej zdziwiona od drugiej, aż w końcu Hikari sama przerwała ciszę.

– Co się stało...? – zapytała, choć spodziewała się, że dziewczyny będą wiedziały jeszcze mniej, niż ona.

– Ty nam powiedz – odparła Sarah – Krzyknęłaś, a potem skuliłaś się pod kołdrą. Pachniało od ciebie strachem. Myślałyśmy, że masz zły sen i Hayden poszła cię obudzić, ale wyczułam od ciebie energię... Moc. I dzięki temu zdążyłam ją odepchnąć, kiedy... No sama widziałaś.

Dopiero wtedy to zaczęło nabierać sensu. Jedyny powód, dla którego moc Hikari nie przyniosła żadnego efektu, to fakt, że (jak się dowiedziała podczas autobusowych pogaduszek) Sarah dysponowała taką samą, a przynajmniej bardzo podobną. Była w stanie zaabsorbować energię, a następnie odepchnąć ją z powrotem w stronę Hikari, aby wywołać dość silny wstrząs, żeby ją obudzić. Gdyby nie wyczuła zbliżającego się ataku, jego ofiarą stałaby się Hayden... A to już nie skończyłoby się tak dobrze.

Ukryła twarz w dłoniach, przerażona tym, do czego mogła doprowadzić. Gdyby nie Sarah, jej dziewczyna mogłaby zginąć. I to byłaby wyłącznie jej wina. Niemal zabiła Hayden... To nawet w jej myślach brzmiało abstrakcyjnie, ale taka była prawda. A Hikari w życiu by sobie tego nie wybaczyła.

Nie widziała, co się dzieje w pokoju, ale jej uszy zarejestrowały jakiś ruch. Zaraz potem poczuła, jak materac ugina się obok niej, a równocześnie otoczył ją dobrze znajomy zapach. Jeszcze zanim Hayden ją przytuliła, była przygotowana, że to nastąpi. Tylko dlatego się nie wyrwała... Mimo że bardzo chciała. Przerażało ją, co mogłaby zrobić, do czego jest zdolna... Nawet nie do końca świadomie. Do tej pory wydawało jej się, że nie stanowi zagrożenia dla innych nawet będąc kitsune, ale teraz zaczynała poważnie w to wątpić.

Hayden delikatnie przeczesała swojej dziewczynie włosy.

– No już – wymamrotała – Cii, już dobrze. To był tylko sen.

W tej chwili to naprawdę była sprawa poboczna, ale Hikari była wdzięczna, że może pomyśleć o czymś innym niż niedoszłe zabójstwo swojej dziewczyny, nawet jeśli był to ten okropny koszmar. W dodatku wydawało jej się to dość ważne w obecnej sytuacji dlatego pokręciła przecząco głową i odpowiedziała.

– Nie do końca. To było... Zbyt prawdziwe na sen. Jakbym naprawdę słyszała strzały i głosy. Często miałam koszmary o... Tym zdarzeniu, ale nigdy nie były takie wyraźne. I zawsze kończyły się w tym samym momencie, a teraz... Historia poszła dalej. Przepraszam, nie chciałam nikogo skrzywdzić, wydawało mi się, że...

– Cii – uciszyła ją Hayden, całując ją delikatnie w czubek głowy – Wiem, wiem. Nic się nie stało.

– To musi być coś związanego z tym miejscem – zauważyła Sarah – Od początku wydawało się podejrzane, ale teraz... Mamy dowód, że coś z nim nie tak.

Pozostałe dziewczyny pokiwały głowami, niezdolne do wymyślenia jakiegokolwiek innego wyjaśnienia na zaistniałą sytuację. Okazało się jednak, że nie było to konieczne, bo zanim zdążyły się w ogóle odezwać, Sarah nadstawiła uszu, a po chwili na jej twarzy pojawił się wyraźny niepokój.

– Coś się dzieje z Rossem... – wyjaśniła, a Hikari i Hayden natychmiast wytężyły słuch, aby usłyszeć chłopaka za ścianą. Jęczał z bólu, błagał kogoś o litość, zdawał się dosłownie umierać ze strachu. Sarah nie zastanawiała się ani chwili, zanim wybiegła z pokoju i ruszyła do sąsiedniego pomieszczenia. Pozostałe dziewczyny poszły za nią, twierdząc, że niemądrze jest się rozdzielać w takiej sytuacji. W przeciwieństwie do niej nie wchodziły jednak w głąb pomieszczenia, ale stanęły przy drzwiach, obserwując, jak Sarah usiłuje obudzić swojego chłopaka, któremu Liam musiał przytrzymać ręce, aby przypadkiem nie rzucił się na nikogo z pazurami i nie potraktował ich jadem. Zajęło to dobrą chwilę, zanim powrócił do rzeczywistości na tyle, aby nie próbować nikogo zaatakować. Zamiast tego jedynie przytulił się do swojej dziewczyny, która natychmiast zaczęła szeptać mu do ucha zapewnienia, że wszystko już dobrze. Dopiero wówczas Liam mógł odetchnąć z ulgą, a także rozejrzeć się po pomieszczeniu i zarejestrować stojące w wejściu dziewczyny i coś jeszcze, co zdecydowanie mu się nie spodobało...

– Gdzie jest Theo...? – zapytał, choć tak naprawdę on był pierwszą osobą, która mogłaby to wiedzieć, skoro przez cały czas był z nim w pokoju. Musiał zasnąć. Wszyscy musieli zasnąć... Tak jak dziewczyny. Miejsce oddziaływało na każdego z nich.

– Pięknie, jeszcze tego nam brakowało, żeby się zgubił – wymamrotała Hayden – Musimy go znaleźć... Z tym miejscem jest coś nie tak. Nie miałam koszmaru, ale i tak mam wrażenie, że próbuje wyciągnąć z nas wszystkie najgorsze lęki, a Theo ma ich sporo... Nie powinien zostawać sam.

Cokolwiek było w tej wypowiedzi, zadziałało jak należy, bo Liam przez dobrą chwilę nic nie odpowiedział, wpatrując się tępo w jeden punkt przed sobą, jakby jego mózg zawiesił się przy przetwarzaniu słów. Może faktycznie zaszła jakaś przerwa w transferze informacji, jakiś reset systemu, po którym wszystkie zagubione wspomnienia wróciły na swoje miejsce. Bo dopiero teraz dotarło do niego, gdzie tak naprawdę się znajdują... I ta świadomość sprawiła, że całe kumulowane przerażenie wyszło na światło dzienne.

Motel California. Jak mógł wcześniej o tym zapomnieć? Przecież teraz doskonale pamiętał, jak śmiał się z tej niezbyt kreatywnej nazwy, zanim usłyszał całą historię z nią związaną. Pamiętał opowieść Scotta o tym, jak wszyscy posiadacze nadprzyrodzonych zdolności przeżywali tamtej nocy swoje najgorsze traumy, co niemal doprowadziło do kilku samobójstw, w tym samego McCalla. Liam autentycznie miał dreszcze, gdy słuchał, jak jego alfa o mały włos się nie podpalił. Ta historia wstrząsnęła nim do głębi i zdawać by się mogło, że czerwona lampka zapali mu się w głowie od razu, gdy tylko ponownie spotka się z nazwą tego przejętego miejsca. A jednak tak się nie stało... Czuł, że powinien coś pamiętać, ale aż do teraz nie mógł sobie tego przypomnieć. Istniało więc tylko jedno wyjaśnienie – nienaturalna energia motelu w jakiś sposób wpłynęła na jego pamięć. Teraz jednak sobie przypomniał... I chyba lepiej się czuł, gdy nie pamiętał.

– Cholera – wymamrotał, czując, jak traci panowanie. Nie nad sobą, ale nad tym, co się dzieje wokół niego. To miejsce zabije ich tej nocy, jeśli zostaną tu chwilę dłużej. Ross już padł ofiarą, prawdopodobnie Hikari również, a Theo się od nich oddzielił, przez co stanowił jeszcze łatwiejszy cel dla czegokolwiek, co tutaj grasowało. A Dunbar jako jedyny wiedział, co mniej więcej się dzieje... Więc w takim razie to on powinien decydować, co robić. Rozeznanie w sytuacji zrzucało na niego odpowiedzialność, która go przerażała, ale jeszcze bardziej przerażała go wizja, że wszyscy tu zginą, więc dał sobie chwilę na ochłonięcie, ignorując pozostałe osoby w pokoju. Dopiero, gdy czuł, że da radę złożyć zdanie, odezwał się ponownie.

– Posłuchajcie teraz uważnie. To miejsce jest niebezpieczne dla takich jak my. Nie możemy tu zostać tej nocy. Błagam, nie dyskutujcie, nie pytajcie, po prostu stąd wyjdźcie. Zaczekajcie na zewnątrz, ja znajdę Theo i do was dołączymy. Pod żadnym pozorem nie odłączajcie się od reszty.

Jego słowa zdawały się przez dobrą chwilę docierać do pozostałych, aż w końcu to Hayden zabrała głos. Liam spodziewał się, że zamierza zacząć dopytywać, ale zaskoczył się, gdy powiedziała coś zupełnie innego.

– Nie mam pojęcia, co się dzieje, ale ci ufam – zapewniła – Tylko nie pozwolę ci przeczyć samemu sobie. Każesz nam trzymać się razem, a sam zamierzasz się odłączyć? Nie myśl, że ci na to pozwolę. Jeśli idziesz szukać Theo, to idę z tobą.

Normalnie Dunbar byłby wdzięczny za taką lojalność i oddanie. Znów przekonywał się, że na przyjaciółkę może zawsze liczyć. A jednak w obecnej sytuacji, jej upór był nie na miejscu. Chłopak nie zamierzał pozwolić jej się narażać, ale musiał przekonać ją do swojego zdania jak najszybciej, bo tutaj liczyła się każda sekunda.

– Nie możesz iść ze mną, bo może cię to trafić, a wtedy będę miał dodatkową osobę do ratowania. Z resztą musisz się nimi zająć, jesteś najbardziej doświadczona. Daj mi tylko chwilę... Znajdę go i spotkamy się waszyscy na parkingu. A teraz naprawdę musimy iść...

Przez długie kilka sekund mierzyli się spojrzeniami, w przypadku Romero zdeterminowanym, w przypadku Liama błagalnym, aż w końcu dziewczyna niechętnie odpuściła.

– Piętnaście minut – mruknęła, a Dunbar jedynie skinął głową i wybiegł z pokoju, nie tracąc cennego czasu. Hayden natomiast bez przedłużania poleciła wszystkim pozbierać swoje bagaże oraz rzeczy Theo i Liama (na szczęście nie opłacało im się szczególnie rozpakowywać na jedną noc), aby następnie zaprowadzić ich na zimny parking. Przez cały czas zerkała niespokojnie na zegarek, odliczając kolejne minuty... Miała nadzieję, że nie będzie musiała wracać tam po chłopaków.

***

Kiedy się obudził, w pierwszej chwili był w szoku, że w ogóle udało mu się zasnąć, zanim zaczął się bać... To było coś innego, coś czego jeszcze nie doświadczył nigdy w życiu. Trochę przypominało stan po koszmarze lub ataki lęku, których niekiedy doświadczał budząc się w nocy, z tą tylko różnicą, że było o wiele silniejsze. W jakiś sposób czuł, że ten stan nie jest naturalny, ale nie potrafił logicznie o tym pomyśleć. Nie był w stanie myśleć w ogóle... Kierowała nim siła, która nie zależała od niego, a on nie miał innego wyjścia, jak tylko jej się poddać.

Nie był do końca świadomy, co robi jego ciało. Nie kontrolował go w żaden sposób, jakby umysł kompletnie się od niego oddzielił, albo może wyłączył. Działał automatycznie, bezwiednie. Nawet nie zauważył, kiedy wyszedł z pokoju, nie dbając szczególnie o zachowanie ciszy. Mimo to nikt się nie obudził, ale Theo nie zwracał na to uwagi. Właściwie trudno stwierdzić, czy był świadomy, że Ross i Liam znajdują się w tym samym pomieszczeniu. Coś po prostu pchało go do przodu, jakby lunatykował, ale część jego umysłu była świadoma. Ta część odpowiedzialna za lęk... Bał się. Wiedział, że się boi, ale nie do końca rozumiał czego i z jakiego powodu. Nawet gdy budził się w nocy zlany zimnymi potem czując, że za chwilę oszaleje, mimo że nie doświadczył żadnego koszmaru, zdawał sobie sprawę, że to tylko wynik jego traumy, która wciąż się za nim ciągnęła. Tutaj nie miał tej świadomości. Nie miał jej w ogóle... Po prostu szedł przed siebie ciemnym korytarzem i bał się coraz bardziej.

Nawet nie wiedział, w jaki sposób dotarł do pustej łazienki. Zdawała się wyłączona z użytku, ale chłopak nie widział żadnej kartki z ostrzeżeniem. A może tam była, tylko po prostu nie zwrócił na to uwagi... W każdym razie wszedł do środka. Nie wiedział, czy włączył światło, czy włączyło się samo, ale na pewno nie działało tak, jak powinno. Jedna z lamp była wyłączona, a druga migała co chwilę, sprawiając, że pomieszczenie było pogrążone w przerażającym półcieniu. Ale Theo nawet tego nie widział. Nie był niczego świadomy. Po prostu był.

A potem usłyszał krzyk.

Ten dźwięk obudził go w mgnieniu oka, sprawiając, że świadomość powróciła do niego jak fala uderzeniowa, niemal odrzucając go w tył. Rozpoznał go. Mógł nie wiedzieć, gdzie jest, co robi albo jak się nazywa, ale ten krzyk rozpoznałby wszędzie. Liam...

Bez namysłu odwrócił się z powrotem do drzwi, zamierzając pobiec do młodszego, ale zatrzymał się w pół kroku. Nie był sam. W drzwiach stał jeden z Doktorów... Nic nie mówił, nie ruszał się, po prostu na niego patrzył, blokując mu drogę, a Theo poczuł, jak coś wykręca mu wnętrzności. Zrozumiał. Wiedział, co się stało, jeszcze zanim potwór uniósł leniwie rękę i powoli wskazał na niego palcem.

Ostrzegałem cię...

Głos nie dochodził od postaci w drzwiach, ani w ogóle z zewnątrz. Zdawał się mieć źródło w głowie Raekena. I nie poprzestał na jednym razie. Powtarzał to samo w kółko i w kółko, uświadamiając mu boleśnie, że to wszystko jego wina. Ostrzegali go... Powiedzieli mu, co się stanie, jeśli nie posłucha. Powinien być ostrożny, ale coś przeoczył, coś zrobił źle... Zniszczył wszystko. Doprowadził do tego, czemu miał za wszelką cenę zapobiec.

Krzyk rozległ się ponownie.

Theo nie zauważył nawet, że padł na kolana. Zakrył uszy rękami, starając się odciąć od agonalnego wrzasku, ale on nie ucichł. Wręcz przeciwnie, stawał się coraz głośniejszy. A Raeken nie mógł wstać, nie mógł biec... Potwór wciąż zagradzał mu drogę do wyjścia. Z resztą co mógłby zrobić... Los Liama już był przesadzony. To on o nim przesądził. I nie mógł już tego odwrócić. Chłopak, którego kochał umierał przez niego... 

Nic nie mógł zrobić. Wiedział, że nic nie może, bo co niby? Nie miał antidotum, zabrakło mu dosłownie paru dni. A nawet gdyby, to Doktor obserwujący go stojąc w drzwiach zabiłby go, zanim zdążyłby zrobić chociaż krok w stronę ich pokoju. Pozostało mu tylko jedno wyjście... W końcu on też im coś obiecał. Obiecał, że się nie zawaha... I nie zamierzał teraz tego robić.

---

Wiedział, że nie ma wiele czasu. Jego potworny strażnik nie będzie zbyt chętny, aby go wypuścić. Pazury nie wystarczą, nie zabiją go dość szybko, a trucizny przy sobie nie miał... I wtedy jego uwagę przykłuł odblask światła. Lustro...

Wiedział, że ma jedną szansę. Musi się pośpieszyć. Tym razem tego nie schrzani. Będzie po drugiej stronie pierwszy, ale nie szkodzi. I tak się nie spotkają... Liam trafi w lepsze miejsce, a Theo... Tym razem nawet obietnica Tary, że go tam zabierze mu nie pomoże. Za dużo złego zrobił. I za bardzo się winił, żeby pozwolić sobie pójść dalej. Mógł wybaczyć sobie zabicie Tary, ale na pewno nie wybaczy sobie zabicia Liama...

Nie zastanawiając się, rzucił się w stronę najbliżej wiszącego lustra i uderzył w nie z całej siły, aby rozpadło się na kawałki, a potem sięgnął po najdłuższy, odpowiednio zaostrzony, jak nóż. Był idealny... Zbyt idealny, aby był dziełem przypadku. Ale jego to nie obchodziło. Najważniejsze, że go miał i że nikt widocznie nie zamierzał go zatrzymać...

Uniósł ostrze, patrząc na swoje odbicie w resztkach popękanego lustra. Wyglądał przerażająco... Jakby już był martwy. Bo właśnie tak się czuł. Jego umysł już był w piekle. Teraz tylko ciało musiało dołączyć. Jeden cios prosto w skradzione serce załatwi wszystko. Zrobi to, co powinno być już dawno zrobione...

Nie zawracał sobie głowy ostatnimi słowami, przemyśleniami, ani niczym w tym stylu. Wszystko zostało już domknięte. Nie było sensu mówić, skoro nie było nikogo, kto by miał to usłyszeć. Nie było Liama, który powinien usłyszeć jedyną rzecz, jaką Theo chce powiedzieć. I ta myśl zabolała tak bardzo, że chłopak już nie mógł dłużej wytrzymać. Nie okazując nawet cienia wahania, opuścił rękę.

W momencie, w którym ostrze zetknęło się z jego skórą, rozległ się kolejny krzyk.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top