30. Nie takie wesołe

Jeszcze tego samego dnia Liam wrócił do domu. Hayden pojechała do siostry, a Hikari zamierzała spędzić święta z mamą, więc w pociągu siedział całkiem sam, słuchając muzyki i rozmyślając. Na początku głównie odtwarzał sobie w głowie raz po raz moment, w którym wręczył Theo breloczek, analizując każdy gest starszego, każdą zmianę w jego mimice i każdy chemosygnał, jaki był w stanie wyczuć. Kiedy jednak nie doszedł do żadnego wniosku poza tym, co już widział, jego myśli zaczęły zbaczać na inne tory. Tym razem uderzyły go wspomnienia z poprzedniej soboty – z Wigilii stada. Na początku były przyjemne. Myślał o tym, jak Stiles cieszył się z prezentu, jaki od niego otrzymał, jak on sam zaczął skakać jak dziecko, gdy odkrył, że Corey kupił mu grę, o której myślał od dłuższego czasu, jak robili sobie śmieszne zdjęcia, które później zamierzali dodać do wspólnego albumu... Uśmiechnął się nawet sam do siebie na te wspomnienia, jednak chwilę później jego radość została zastąpiona smutkiem i bólem, kiedy przypomniał sobie, że nawet jeśli był to miły dzień, zdecydowanie mu czegoś w nim brakowało. A raczej kogoś...

Theo powinien być wtedy z nimi. Powinien dostać śmieszny prezent, założyć na głowę rogi renifera i dać sobie zrobić głupie zdjęcie, pocałować Liama pod jemiołą... Powinien poczuć atmosferę stada, grupy, rodziny... A zamiast tego był skazany na ciągłą walkę z przeciwnikiem, o którym wataha nadal nie miała pojęcia. Sam, bez pomocy najbliższych. Bez pomocy Liama, którą w kółko odrzucał. I nie wiadomo było, kiedy ta sytuacja się zmieni.

Trudno się dziwić, że Dunbar przyjechał do domu w nastroju, który w delikatnych słowach można określić jako kiepski. Oczywiście absolutnie nie zdziwiło to ani Davida, który odebrał go z dworca, ani Jenny, która czekała w domu krzątając się po kuchni. Oboje również nie musieli pytać o powód, bo ten też był oczywisty. Zawsze chodziło o to samo, a państwo Geyer nie mogli się dziwić. Na nich też to oddziaływało, a przez kolejne dni poczucie pustki ziejącej w miejscu, gdzie powinien znajdować się ich przyszywany drugi syn stało się tak wyraźne, że wręcz nieznośne. Doktor Geyer i Liam podczas sprzątania i dekorowania domu boleśnie odczuli, że nie mają komu dokuczać nakładając mu czapki Mikołaja i dzwoniąc tymi okropnymi dzwoneczkami, a Jenna podczas gotowania zdała sobie ze smutkiem sprawę, że samej jest jej nie tylko ciężko, ale i nudno. Gdy Theo jej pomagał, miała nie tylko dodatkową parę rąk do pracy, ale też kogoś do rozmowy podczas mozolnego krojenia warzyw. Teraz po prostu się nudziła... A że taki stan sprzyja rozmyślaniom, to trudno się dziwić, że Raeken zaczął zajmować również jej myśli i zdecydowanie nie chciał z nich odejść.

Zastanawiała się, co by mu sprawiła za prezent w tym roku. To nie było szczególnie łatwe, bo chłopak miał już od nich wszystko, czego potrzebował, a przynajmniej tak sądziła. Na początek roku akademickiego zamierzali kupić mu tablet. Miał wszystkie inne potrzebne urządzenia elektroniczne, ubrania, gadżety... Chociaż jego telefon był dość stary i miał uszkodzoną szybkę, więc właściwie to by była najlepsza opcja. Na pewno nie chciałby się na to zgodzić, ale w końcu po długich namowach uległby i pozwolił Liamowi znaleźć dla siebie kilka opcji, spośród których mógłby wybrać. Pozornie chodziłoby tylko o to, że Dunbar ma większe pojęcie o technologii, ale tak naprawdę powody jego udziału w szukaniu prezentu byłyby zupełnie inne. Po pierwsze Theo miał zdecydowanie problem z podejmowaniem decyzji, więc mniejsza ilość opcji sprawiała, że czuł się bardziej komfortowo, a po drugie Liam zamierzał oczywiście zamazać ceny pokazując starszemu zdjęcia określonych modeli, aby wybór Raekena nie zależał tylko od tego. Przez te miesiące, gdy Theo przebywał w ich domu wszyscy wspólnie starali się walczyć z jego wewnętrznym przymusem chorobliwego oszczędzania oraz z wszystkimi innymi problemami. Cierpliwie uczyli go, że nie musi zasłużyć na bycie kochanym poprzez wykazywanie się, bo uczucia są bezwarunkowe. Powstrzymywali jego zapały do wyręczania ich we wszystkim, które miało na celu uciszyć jego poczucie winy za "pasożytowanie w ich domu", które czasami wciąż dochodziło do głosu. Zamiast tego siadali z nim i spokojnie tłumaczyli, że jest członkiem rodziny i ma pełne prawo mieszkać w tym domu bez żadnych zobowiązań. Przypomniali mu również, że ma przecież ustalone swoje obowiązki, tak samo, jak każdy z domowników i że ich wypełnienie w zupełności wystarczy. Walczyli z jego zaniżonym poczuciem własnej wartości, z sumieniem, które wciąż na niego polowało, z wewnętrznym przymusem bycia bezproblemowym i robienia wszystkiego perfekcyjnie, ze stawianiem potrzeb innych ponad swoimi... Czasami efekty były mocno widoczne, innym razem zdawało się, że stoją w miejscu, jednak nie zamierzali się poddać. Wiedzieli, że to nie będzie łatwa droga, ale jeśli istniała choć drobna szansa, że uda im się pomóc Theo przezwyciężyć choć część jego problemów związanych z traumatyczną przeszłością, to zamierzali zrobić wszystko, co możliwe, aby do tego doprowadzić.

Krótko przed tym, jak Raeken zaginął, zdawało im się, że jest już o wiele lepiej. Chłopak uparł się, aby w wakacje pójść do pracy, więc państwo Geyer nie mieli wiele do gadania. Postawili jednak granicę – pomogą mu w wyborze miejsca i ustaleniu grafiku, aby dopilnować, żeby się nie przemęczał. W ten sposób Theo trafił na niepełny etat do pobliskiego kina, gdzie zajmował się sprzedawaniem i sprawdzaniem biletów oraz pracował przy przekąskach. Uznał, że zarobione pieniądze odda państwu Geyer, aby dołożyć się do wynajmu mieszkania na studiach, ci jednak próbowali przekonać go, aby zachował je dla siebie na wszystkie inne potrzebne po wyprowadzce rzeczy, jak jedzenie i paliwo. Nie zdążyli dojść z tym do porozumienia... Nie było im dane również wyjechać na tygodniowe wakacje, do których również musieli dobrą chwilę namawiać Raekena i przekonywać go, że chcą, aby pojechał z nimi i nie ma się w ogóle martwić o pieniądze. Co ciekawe, zdawało się to do niego dotrzeć, bo po paru rozmowach zaczął nawet przejawiać ekscytację na myśl o swoich pierwszych od lat prawdziwych wakacjach. Tym bardziej, że mieli jechać w góry... Theo niewiele pamiętał z dzieciństwa, ale mógł przysiąc, że kochał chodzić po górach na tyle, na ile pozwalało mu słabe zdrowie. Teraz mógł zdobywać szczyty i ta perspektywa była naprawdę podniecająca. Niestety nie było mu dane się przekonać, na ile tak naprawdę to lubi.

Po jego zaginięciu nie pojechali na wakacje. Wszyscy zgodnie uznali, że nie będą w stanie się rozerwać i skupić na ładnych widoczkach, zbyt zajęci rozmyślaniem o tym, co się dzieje z Raekenem. Z resztą wówczas Liam był w tak złym stanie psychicznym, że praktycznie nie opuszczał łóżka, chyba jedynie aby powlec się jak zombie na spotkanie stada, więc wyjazd w góry był ostatnim, co chciałby zrobić. Tym bardziej, że oczami wyobraźni już widział, jak te wakacje wyglądałyby z Theo u boku – wspólne wędrówki, spacery za rękę, pomaganie sobie wzajemnie na szlakach, Raeken śmiejący się z jego lęku wysokości... Cały plan wyjazdu miał w jego głowie sens tylko z Theo, a bez niego nie było po co wyjeżdżać.

Podczas przerwy zimowej również często zdarzało im się gdzieś wyjechać, do jakiegoś spokojnego domku pośród natury lub właśnie w góry, aby pojeździć na nartach lub, w przypadku Liama, popatrzeć jak inni jeżdżą. Nie odnajdywał się w tej dyscyplinie, ale jego rodzice ją kochali. Zastanawiał się, czy Raeken nie chciałby spróbować... Może by mu się spodobało? Pewnie odkryliby to w tym roku, gdyby nie cała ta sytuacja. Rok temu nie wyjechali nigdzie, ponieważ nie mieli do tego głowy po problemach z łowcami, a teraz najzwyczajniej w świecie nie chcieli tego robić. Za bardzo się zamartwiali...

Przerwę świąteczną planowali spędzić głównie we trójkę, nie licząc paru spotkań z rodziną. Zwykle Liam bardzo się na nie cieszył. Uważał, że cała rodzina ze strony taty była wspaniała. Babcia i dziadek rozpieszczali go niemiłosiernie, a ciocie i wujkowie tylko czekali, aby przyjrzeć się ich "kawalerowi" i skomentować to, jak wyrósł i wyprzystojniał. Brat jego taty był trenerem lacrosse w szkole w swojej miejscowości, więc mieli mnóstwo wspólnych tematów i świetnie im się ze sobą rozmawiało. Miał tam również troje małych kuzynów, którzy byli jedynymi dziećmi, jakie naprawdę lubił. Nawet, jeśli nie było między nimi żadnych więzów krwi, czuł się tam o wiele bardziej "u siebie", niż kiedykolwiek z rodziną jego biologicznego ojca.

Rodzina ze strony mamy była nieco mniejsza. Dziadek Liama zmarł wiele lat wcześniej, więc została tylko babcia oraz siostra Jenny z mężem i dziećmi. Nie było tego gwaru, który towarzyszył spotkaniom u rodziców Davida, gdzie wszyscy ci ludzie ledwo mieścili się w salonie, ale Dunbar również nie narzekał. Czasami spokój także był potrzebny, poza tym kuzyni z tej strony byli prawie w jego wieku i całkiem dobrze się z nimi dogadywał, więc nie mógłby powiedzieć, że się nudził. Atmosfera była inna, ale również dobra, ciepła i domowa. Dlatego właśnie uwielbiał wszystkie te spotkania...

Theo również się one spodobały w zeszłym roku, choć przekonanie go, aby do nich dołączył zajęło Liamowi i jego rodzicom chyba z parę godzin. Nie chciał się zgodzić, wyjaśniając, że nie jest przecież członkiem rodziny i nie zamierza po prostu pójść do czyjegoś domu jakby jego obecność była czymś wyczekiwanym. Uświadomienie mu, że jest dla państwa Geyer jak drugi syn, więc powinien również jechać z nimi do rodziny i że powinien się przyzwyczajać do bliskich Dunbara, skoro jest jego chłopakiem było trudne, ale w końcu się udało. Oczywiście rodziny zostały lojalnie uprzedzone o sytuacji i ostrzeżone, że jeśli ktoś powie cokolwiek niemiłego, to państwo Geyer i chłopcy nie będą zamierzali siedzieć z nim przy jednym stole. Zdecydowana reakcja sprawiła, że tylko dwie osoby poważyły się na dyskretne wbicie szpili, ale zaraz zostały sprowadzone na ziemię przez Jennę i Davida w taki sposób, że nie odezwały się do końca spotkania. Na szczęście cała reszta rodziny była zdecydowanie po stronie chłopaków i już po tym jednym razie łatwo było zauważyć, że Theo został zaakceptowany. Szybko skradł serca dziadków Dunbara, został ulubionym opiekunem jego małych kuzynów i drugim najsłodszym kawalerem dla ciotek. Otrzymał nawet kilka małych upominków, które szczerze go zdziwiły, ale również przytłoczyły do tego stopnia, że musiał na chwilę wyjść na zewnątrz, aby dojść do siebie i przypomnieć sobie, że teraz coś takiego powinno stać się normalne.

Później miał kontakt z rodziną Liama jeszcze kilka razy i za każdym zdawał się czuć coraz pewniej. Jakby naprawdę był na swoim miejscu... Krewni Dunbara zdawali się rozumieć, że ten chłopak jest już właściwie wpisany do ich rodziny i po prostu pogodzili się z tym faktem. Zdecydowanie pomagało im to, że przy ludziach Theo był po prostu przeuroczy, ukrywając wszystkie swoje demony i wypuszczając na zewnątrz tylko cudownego, miłego chłopca, którego wszyscy mieli zobaczyć. Teraz też miało tak być... Ale nie będzie. Zamiast tego Liam zostanie zmuszony, aby wymyślić jakąś wymówkę na nieobecność Raekena, bo przecież nie powie całej swojej rodzinie, że podejrzewa, że został porwany i jest szantażowany. Część z tych ludzi nawet nie wiedziała o istotach nadprzyrodzonych, nie zamierzał narażać ich na taki szok przy świątecznym stole. Łatwiej było powiedzieć, że zrobili sobie przerwę po wyjątkowo trudnej kłótni... Choć Dunbar wiedział, że takie kłamstwo z trudem przejdzie mu przez gardło.

Tym oto sposobem w dzień Wigilii chodził jak struty. Wspomnienia tego, jak wyglądał ten czas w zeszłym roku otaczały go z każdej strony i jeszcze bardziej sprawiały, że teraz dom wydawał się po prostu pusty. Odechciało mu się już tych świąt, choinek, prezentów, spotkań i wszystkiego. Najchętniej zakopałby się pod kocem i płakał dopóki nie uśnie, ale nie mógł przecież zrobić tego rodzicom. Oni bardzo się starali, żeby ten dzień był dla niego znośny, mimo że sami odczuwali w sercu ból, dlatego, nawet jeśli Liam nade wszystko miał ochotę wziąć ich piękną choinkę z salonu i wyrzucić przez okno, starał się robić dobrą minę do złej gry i szukał choćby najmniejszych radości, jakie mogłyby rozjaśnić mu ten czas. Rozmowy z przyjaciółmi, świąteczne filmy w tle, nucenie bożonarodzeniowych piosenek... To wszystko pomagało na krótką chwilę, ale nie sprawiało, że czuł się w jakiś sposób lepiej. Od rana wiedział, że to będą jego znienawidzone święta...

Theo podzielał tę opinię. Mimo że przez lata nie obchodził Bożego Narodzenia i teraz ten czas miał wyglądać tak samo, jak przez wiele lat, czuł się zdecydowanie gorzej, niż kiedykolwiek. Bo tym razem miał jakieś porównanie, wspomnienie tego, jak powiniem spędzić najbliższe dni – w domu, z rodziną, otoczony ciepłem i spokojem. Tutaj miał jedynie Sarah, Rossa, gotowe jedzenie z marketu, wiecznie obserwujących Doktorów i zdecydowanie za dużo czasu na rozmyślania. Mimo że nie zapowiadało się raczej, że chimery dostaną dzień wolny, to nadal otrzymywały raczej krótkie zadania. Kiedy nie musieli się martwić nauką ani spędzać czasu na uczelni, pozostawało całkiem sporo czasu na leżenie i patrzenie w sufit, a to sprzyjało rozmyślaniom. Tym bardziej, że Theo miał się nad czym zastanawiać. Ponieważ w jego zeszycie pozostały już tylko trzy opcje na odtrutkę do wypróbowania i dotarło do niego, że więcej pomysłów nie ma. Jeżeli żadna z tych nie zadziała, to będzie miał pustkę w głowie, a jego szanse na ucieczkę chwilowo spadną do zera. Najchętniej sprawdziłby je już teraz, ale przez kolejne tygodnie nie miał dostępu do laboratorium. Potem czekały go zaledwie trzy tygodnie zajęć, a następnie przerwa spowodowana egzaminami, więc nie miał za wiele czasu... Wątpił, czy do egzaminów uda mu się ogarnąć wszystkie trzy próbki, więc jego wyczekiwane uwolnienie znów przesunie się w czasie. Nie podobało mu się to, ale był w stanie to zaakceptować, o ile tylko w końcu mu się uda. Prędzej czy później...

O ile cały dzień nie należał do najlepszych, o tyle wieczór okazał się po prostu okropny dla obu chłopaków i to nie dlatego, że coś się stało, ale wręcz przeciwnie – nie działo się zupełnie nic wartego uwagi. Boże Narodzenie, czas magii i radości, stało się nagle pełne nudy i pustki do tego stopnia, że Liam przy świątecznym stole w kółko odpływał myślami, aż w końcu jego rodzice również nie wytrzymali i poruszyli temat Theo. Przez chyba dobrą godzinę rozmawiali tylko o nim, wspominając cały poprzedni rok i zastanawiając się, jak się teraz trzyma. Z jednej strony było to dobre, bo pozwoliło Dunbarowi na ubranie swoich myśli i trosk w słowa, a z drugiej wywołało mnóstwo łez, przez które cała trójka poczuła się tak zmęczona, że poszli spać nawet wcześniej, niż zazwyczaj. Mieli jednak tyle szczęścia, że mogli płakać razem... Wiele kilometrów dalej chłopak, który był głównym tematem ich rozmów przez cały wieczór nie miał takiego komfortu. Początkowo planował zjeść kolację i obejrzeć z przyjaciółmi Grincha, aby trochę się rozerwać i mieć chociaż namiastkę świątecznej atmosfery, jednak gdy tylko zrobiło się ciemno, zrozumiał, że nie da rady. Ledwo był w stanie wysiedzieć przy stole i nawet nie ruszył kupionych przez Sarah pierniczków, chociaż normalnie by się na nie rzucił. Wiedział, że nawet jeśli w smaku nie mogą się równać z tymi od Jenny, to i tak będą mu je przypominać...

Właściwie wszystkie trzy chimery w jakiś sposób tęskniły za zeszłorocznymi świętami. Mimo że Sarah często kłóciła się z rodzicami i Boże Narodzenie bez awantury nie mogło istnieć, a Ross wychowywał się bez ojca, więc spędzał ten czas jedynie z nad wyraz religijną mamą, z którą trudno było mu się w tej kwestii dogadać, zdecydowanie woleliby być teraz w domu... Zastanawiali się, jak ich bliscy przechodzą żałobę... Bo przecież skoro ich dzieci zniknęły wiele miesięcy temu, było jasne, że uznali je za martwe. A mimo to jeszcze usiłowali się trzymać, wiedząc, że jeśli teraz oddadzą się rozmyślaniom, to nie wyjdą już z tego doła. Dlatego też starali się przekonać Theo do wspólnego spędzenia czasu, jednak ten kategorycznie odmówił, zamykając się w swoim pokoju. Nie płakał, bo wiedział, że nie przestanie... Przygryzał wargę, usiłując powstrzymać łzy, nie dać się jeszcze do końca złamać... Ale musiał być sam. Po prostu musiał. I nawet w momencie, gdy Sarah i Ross skończyli oglądać i poszli się przespać, gdy parę godzin drogi stąd Liam spał wymęczony płaczem w swoim pokoju, gdy cały świat zdawał się już usnąć, Theo nie zmrużył oka. Wpatrywał się w sufit, obracając w palcach jednej ręki wisiorek, a w drugiej ściskając breloczek, którego druga połowa leżała wraz z kluczami Dunbara na jego szafce nocnej.

Nie wiedział właściwie już, o czym dokładnie myśli. Jego umysł dryfował gdzieś pomiędzy snem a jawą, podsuwając mu samotne urywki, obrazy, wszystkie nieodmiennie związane z Dunbarem i tym razem Theo naprawdę chciał w końcu zasnąć. To było za dużo... Myśli, które mógł kontrolować już były trudne, ale obrazy z podświadomości stanowiły coś nie do opanowania. Dlatego ucieszył się niezmiernie, kiedy zdał sobie sprawę, że jego umysł coraz rzadziej powraca do tego świata, co oznaczało, że w końcu ma szansę na normalny sen.

Ostatkiem świadomości pomyślał jeszcze raz o twarzy swojego chłopaka, mamrocząc w ciemność słowa, które powinien był powiedzieć ostatniego dnia w świetlicy.

– Wesołych świąt, szczeniaku...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top