3. Sukces i porażka

Theo szybko przekonał się, że umiejętności Doktorów dotyczące ingerowania w naturę stały się, o ile to możliwe, jeszcze lepsze. Spodziewał się, że nowo utworzone chimery na początku poumierają, że będą stanowiły jedynie próby, zanim tym potworom uda się znaleźć odpowiednio silne organizmy i wynaleźć idealny sposób przekształcania ich. W końcu tak było zawsze... Wiele lat przed tym, zanim Theo do nich trafił, a także wtedy, gdy u nich przebywał. Za każdym kolejnym razem tworzenie chimer wiązało się z eksperymentami i ofiarami, a i tak udało się wykreować tylko kilka... Theo był pierwszy. Po nim pojawili się Hayden, Corey, Tracy, Josh i jeszcze kilku przed nimi, jednak nie pożyli oni długo, więc chłopak ledwo ich pamiętał... Niektórzy zginęli od późniejszych powikłań po mieszaniu w ich materiale genetycznym, inni w czasie misji, a pozostali po prostu nie dali sobie rady z tym bagażem... Raeken wtedy tego nie rozumiał, ale teraz stało się to dla niego zupełnie oczywiste. Pewnie sam by tak zdecydował. Gdyby nie obietnica... Ale on nie mógł się jeszcze poddać.

Nowe chimery mogły.

Już po miesiącu od powrotu Theo do kanałów, mieszkało z nim pięcioro nastolatków. Nowe, niemal zupełnie ukończone eksperymenty... Żaden z nich nie przejawiał niepokojących skutków ubocznych przemian, jakich dokonali Doktorzy. Byli sukcesami. Wszyscy. I Raeken kilka lat temu pewnie poczułby się zazdrosny i zagrożony, że ktoś inny zajmie jego miejsce jako największy sukces jego stwórców. Teraz jednak odczuwał tylko współczucie... Dopiero po tylu latach zrozumiał, że tutaj o wiele lepiej było być porażką. W końcu los nieudanych eksperymentów był o wiele łatwiejszy... Właściwie zawsze taki sam. Trafiały do kanałów, przecierpiały parę dni i dość szybko umierały. Może i to było straszne, ale Theo czasami żałował, że sam nie był jednym z nich... Bo o ile łatwiej byłoby po prostu zniknąć na zawsze zanim jeszcze zatracił samego siebie... Jednak jego dola była zupełnie inna. On był sukcesem. A sukcesy musiały okazywać wdzięczność stwórcom za sam fakt swojego istnienia, być posłuszne, podporządkowywać się... Cierpieć. Stawać się jedynie marionetkami w rękach silniejszych od nich. Więc po czasie Raeken zdecydowanie wolałby być porażką.

Tym razem jednak wyglądało na to, że Doktorzy odnieśli same sukcesy. Pod koniec sierpnia, po około miesiącu przebywania w kanałach, piątka nastolatków była nie tylko cała i zdrowa, ale również perfekcyjnie zmodyfikowana. Theo miał za zadanie odgrywać ich przywódcę, samozwańczego alfę, dlatego rzadko odzywał się do nich w inny sposób, niż wydając rozkazy i zakazy. W rzeczywistości jednak bacznie się im wszystkim przyglądał i szybko dowiedział się wszystkiego, co mu było niezbędne na ich temat.

Dwójka najstarszych była w wieku Liama. Blondyn w okularach o imieniu Ross, który w swojej zmodyfikowanej wersji otrzymał zęby i łuski węża, a jego jad był śmiertelnie trujący, oraz Sarah z przepięknymi, rudymi lokami i hipnotyzująco zielonymi oczami, która radziła sobie z elektrycznością. Theo patrząc na nich nie mógł powstrzymać myśli o Tracy i Joshu...
Następne były bliźniaczki, Lucy i Kylie. Identyczne dziewczyny o azjatyckich korzeniach i długich, prostych jak druty czarnych włosach. Miały po szesnaście lat i zostały zaprogramowane, aby móc kontaktować się na odległość jedynie za pomocą myśli, bez pomocy żadnych urządzeń.
Najmłodszy z nich, piegowaty blondynek Chase, niedawno skończył piętnaście lat i otrzymał nieco kociego DNA – potrafił wszędzie się wślizgnąć, wskoczyć, wydrapać i zawsze spadał na cztery łapy.

Pięć sukcesów. Pięć chimer. Piątka przerażonych dzieci, którym odebrano całe dotychczasowe życie.

Theo był w jakiś pokręcony sposób wdzięczny losowi, że w obecnej sytuacji jego maski i zdolności kłamania wróciły właściwie od razu. Prawie wcale nie musiał przestawiać się na nowo na kontrolowanie bicia serca, odgrywanie lub ukrywanie emocji, ani nic z tych rzeczy, które odstawił w kąt przy Liamie. Po prostu zrozumiał, że w sytuacji zagrożenia nadal potrafi to robić bezbłędnie. Dlatego korzystał z tych umiejętności ile się dało, oszukując nie tylko nowe chimery, ale przede wszystkim Doktorów. I właśnie to perfekcyjne kłamstwo uśpiło ich czujność i pozwoliło mu podjąć planowane kroki...

Odkąd wzięli go z powrotem ze sobą, niespecjalnie mu ufali. Starali się mieć go zawsze na oku i nie pozwalali włóczyć się samemu po ich pracowniach z obawą, że wykombinuje coś przeciwko nim. Theo jednak już od pierwszych dni wydawał się taki bezproblemowy... Bez mrugnięcia okiem robił wszystko, co mu kazali, wywiązywał się z zadań wręcz wzorowo, nie narzekał, nie przejawiał smutku ani złości, a po pojawieniu się nowych chimer od razu przyjął rolę alfy. Jedynie czasami siadał na podłodze w miejscu, w którym zwykle spał i zbyt długo wpatrywał się w pustą ścianę przed sobą, a jego ręka mimowolnie wędrowała do szyi, zanim w ostatniej chwili zmieniała kierunek, kiedy przypomniał sobie, że nie jest sam i nie może im pokazać naszyjnika w obawie, że go zabiorą. W nocy natomiast zwykle spał w tej samej bluzie, którą (co może nie brzmieć zbyt higienicznie) prał zdecydowanie za rzadko oraz chwilami w nieco dziwny sposób zaciągał się jej zapachem. Ponieważ jednak te drobne dziwactwa nie wydawały się niczym groźnym, Doktorzy szybko przestali zwracać na nie uwagę, zachwyceni tym, jak łatwo udało im się przeciągnąć Theo znów na swoją stronę i uczynić go marionetką. Każdy człowiek, który choć trochę zna się na emocjach być może zorientowałby się, że coś jest nie tak, ale przecież oni nie mieli ludzkich uczuć... Jedynie własną dumę, samouwielbienie i fanatyczne pragnienia. Dlatego dali się nabrać.

Ostatniego dnia sierpnia, nie zwracali specjalnej uwagi na Raekena. Za mocno skupili się na nowych chimerach, które fizycznie były już właściwie gotowe do wypełniania rozkazów. Teraz pozostało zrobić im jedynie porządne, gruntowne pranie mózgu, co oznaczało w praktyce wpojenie im, że ich moce są błogosławieństwem, a Doktorzy – ich dobroczyńcami, stwórcami, którzy zrobili ze zwyczajnych dzieciaków kogoś wyjątkowego. Zamierzali wzbudzić w nich nie tylko tę chorą wdzięczność, ale także ślepe posłuszeństwo i lęk przed karą, w taki sposób, aby nawet nie odważyły się sprzeciwić. W tym celu mieli zacząć dawać im zadania – początkowo łatwe, zarówno w sensie fizycznym, jak i moralnym, aby następnie dojść do tych o wiele gorszych... Od czasu do czasu mieli również trochę ich postraszyć możliwymi karami, aby wmówić im, że nie cofną się przed niczym, gdy ktoś ich zawiedzie. W dużym skrócie zamierzali po prostu uczynić to, co zrobili z Theo wiele lat temu.

Kolejny dzień miał być pierwszą okazją dla nowych chimer do wykorzystania swoich umiejętności w praktyce. Zadania, jakie Doktorzy im wymyślili nie były trudne, stanowiły bardziej rozgrzewkę, niż faktyczną misję, toteż trudno się dziwić, że mieli pełne ręce roboty przygotowując wszystko i objaśniając nastolatkom plan działania. Raeken wiedział, że szybko przestaną się interesować – zaczną po prostu wydawać polecenia, które młode chimery będą musiały wykonać bez żadnych wskazówek. Na razie jednak chodziło im o to, aby wyprać tym dzieciakom mózgi, dlatego właśnie ten pierwszy raz udawali dobrych. Trudno więc dziwić się, że nie mieli czasu zwracać uwagi na Theo, który wykorzystywał ten wolny dzień, aby trochę się powłóczyć. Nie przeszkadzało im to – w końcu co złego mógł zrobić? Był tak posłuszny, że jakikolwiek bunt nawet nie wchodził w grę, za bardzo bałby się ryzykować życiem swojej małej bety... Przynajmniej tak myśleli.

Prawdą było jednak, że Theo Raeken w rzeczywistości był trochę bohaterem. Może i dla Liama spaliłby cały świat, ale w tym momencie był w stanie liczyć na szczęście i postawić los swojego chłopaka pod znakiem zapytania, aby choć spróbować ocalić pięć innych dusz, które zostały skazane na coś gorszego, niż śmierć.

Nikt nie zwrócił na niego uwagi, kiedy kręcił się po laboratorium, a nawet, jeśli Doktorzy wiedzieli, że tam jest, to nie zamierzali nic z tym zrobić. Byli pewni, że po prostu się nudzi i jak zwykle bawi się probówkami i przeprowadza jakieś tam niegroźne eksperymenty. Lubił to robić jako dziecko, więc pewnie i teraz znajdował w tym rozrywkę. Nie przeszkadzali mu, a wręcz przeciwnie – cieszyli się, że przejawia zainteresowanie takimi rzeczami, ponieważ dzięki temu może stać się użyteczny nie tylko na zewnątrz, ale także w laboratorium.

To, czego nie wiedzieli, to fakt, że Theo już dawno znudził się bezpiecznymi, niegroźnymi eksperymentami. W wieku piętnastu lat potrafił wyprodukować rzeczy, o które w życiu by go nie podejrzewali. I w tym momencie zamierzał wykorzystać te umiejętności w najlepszy sposób z możliwych.

Kiedy skończył pracę, był już późny wieczór. Spędził nad tym wiele godzin, ale efekt był tego wart – pięć malutkich tabletek, które dadzą nowym chimerom szansę na wolność. W dodatku los zdawał się do niego uśmiechać, ponieważ zaraz po tym, jak skończył, dwaj Doktorzy oznajmili, że wychodzą załatwić coś ważnego, a trzeci, który został na straży (dla Theo był on Dwójką – agresywny, lubił używać siły, ale nie grzeszył szczególną inteligencją w porównaniu do pozostałych), niespecjalnie zwracał na nich uwagę, kręcąc się po tunelach i nawet nie siedząc z nimi w jednym pomieszczeniu. I to właśnie dało Raekenowi szansę, żeby podejść do nowych chimer i usiąść wraz z nimi na podłodze w kącie. Nie zdziwił się wcale, kiedy wszyscy po kolei spojrzeli na niego z dezorientacją wymieszaną ze strachem. W końcu do tej pory widzieli go tylko jako despotycznego przywódcę, samozwańczego alfę, wiernego sługę Doktorów... Teraz mieli poznać jego prawdziwą wersję po raz pierwszy i ostatni.

– Słuchajcie mnie teraz, nie mamy za wiele czasu – zaczął, jednak wówczas zorientował się, że nie do końca wie, co powiedzieć dalej. Na szczęście Chase wyrwał go z niezręcznej sytuacji samemu się odzywając.

– Co oni jeszcze z nami zrobią...?

W jego głosie wybrzmiewało takie przerażenie, że Theo wątpił, czy naprawdę chciałby poznać odpowiedź na to pytanie, jednak właśnie po to przecież tutaj przyszedł... Musiał jej mu udzielić. Musiał ich ostrzec i pozwolić podjąć decyzję. Westchnął ciężko, przysuwając ręką po twarzy, zanim zaczął mówić.

– Zmienili wasze ciała. Teraz wezmą się za umysły. Zrobią z was swoje marionetki. Będziecie robić wszystko, co wam każą w obawie przed karą, a uwierzcie mi, potrafią karać naprawdę surowo. Wpoją wam wdzięczność za stworzenie was, ślepe posłuszeństwo i manię wielkości, a potem zaczną dawać coraz trudniejsze zadania. Szybko z kradzieży i podsłuchiwania przejdziecie do tortur i morderstw... I tak przez cały czas dopóki gdzieś przypadkiem nie zginiecie. Bo nie wydaje mi się, żeby oni za szybko umarli.

Nie potrzebował nadprzyrodzonych zdolności, aby zauważyć, jak jego słowa wpłynęły na te dzieciaki. Nigdy nie widział, żeby ktoś był aż tak przerażony... Nie mógł się powstrzymać przed zadaniem sobie pytania, czy on jako dziesięciolatek wyglądał tak samo...

– Ale skoro piorą mózgi... – zaczęła Sarah, która jako jedyna nie wydawała się umierać ze strachu – To jakim cudem nam o tym mówisz? Nie powinieneś być ich marionetką?

Theo, mimo powagi sytuacji, uśmiechnął się. Ta dziewczyna była całkiem bystra... W innych warunkach może nawet zobaczyłby w niej materiał na dobrą znajomą, ale to nie był odpowiedni czas na zawieranie przyjaźni.

– Byłem – wyznał – Byłem nawet bardziej nakręcony na władzę, niż oni. Do tego stopnia, że się przeciwko nim zbuntowałem... I wpadłem z deszczu pod rynnę, bo narobiłem sobie jeszcze więcej wrogów. Długa historia. W każdym razie, w walkę wmieszałem jeszcze pewne stado, któremu bardzo chciałem zaszkodzić, ale wygrało i byłem pewien, że Doktorzy zginęli. Dostałem trochę po dupie, ale jakoś rok temu stanąłem na nogi, dołączyłem do tej watahy, ułożyłem sobie życie... A teraz oni wrócili. A ja zostałem taki, jaki byłem. Nie zamierzam dać się znowu przeciągnąć na ich stronę.

Po twarzach swoich słuchaczy widział, że bliźniaczki i Chase mu wierzą, chociaż mieli wszelkie powody, aby sądzić, że kłamie. Jedynie Ross i Sarah wydawali się podejrzliwi...

– Czyli mówisz... – odezwała się po chwili ciszy jedna z sióstr (Theo nie za bardzo potrafił je rozróżnić, były praktycznie identyczne) – Że będą nam kazali zabijać ludzi?

– Albo gorzej – odparł Raeken. Nie chodziło mu o to, żeby ich nastraszyć, po prostu mówił prawdę, jednak nie zmieniało to faktu, że jego słowa brzmiały naprawdę przerażająco.

– I nie można nic z tym zrobić? – dopytała druga bliźniaczka – Jakoś tego uniknąć...?

– Do tego zmierzam przez cały czas – odpowiedział, zadowolony, że w końcu udało się przejść do tematu, a następnie wyciągnął z kieszeni bluzy małe, papierowe zawiniątko – Mam tutaj jedyną drogę wyjścia.

Rozejrzał się, czy na pewno nie są obserwowani, a następnie pokazał im pięć małych tabletek. Spojrzeli na niego niepewnie.

– Żywi stąd nie wyjdziecie – wyjaśnił, zauważając od razu, jakie wrażenie zrobiły na nastolatkach jego słowa. Nie chcąc dłużej ich męczyć, od razu dokończył myśl – Ale nie musicie długo zostawać martwi.

Tym razem, widząc ich zaskoczenie, zrobił chwilę przerwy dla lepszego napięcia. Początkowo rzeczywiście tabletki miały zapewnić im po prostu szybką i bezbolesną śmierć, dopóki nie uświadomił sobie, że coś takiego może zrobić każdy głupi. A on przecież był Theo Raekenem. Był ponad to... Dlatego postawił na bardzo ryzykowne, czasochłonne i niepewne rozwiązanie, które jednak pozostawiało tym dzieciakom trochę nadziei na odzyskanie dawnego życia, które on lata temu utracił bezpowrotnie.

– Te tabletki wprowadzą was w taki stan, że nawet Doktorzy się nabiorą. Przez może parę godzin będziecie praktycznie martwi. Starczy, żeby wyrzucili was jak śmieci do jakiegoś rowu. Będziecie musieli sobie później radzić sami, ale dacie radę. Jesteście stąd?

Wszyscy zgodnie pokręcili przecząco głowami.

– Tym lepiej – uznał Theo – Mniejsza szansa, że znów się na nich natkniecie. Jak już będziecie na zewnątrz, dacie jakoś radę wrócić do domów.

– To bezpieczne? – wtrąciła podejrzliwie Sarah.

– Ani trochę – przyznał Raeken – Ale to wasza jedyna szansa. Musicie zaryzykować, jeśli chcecie się uwolnić.

– W takim razie czemu ty też nie spróbujesz? – odezwał się po raz pierwszy Ross, a Theo z jednej strony chciał go pochwalić za czujność, a z drugiej walnąć w łeb za marnowanie ich cennego czasu. Mimo to westchnął ciężko i odpowiedział, niemal nieświadomie sięgając ręką do łańcuszka na szyi.

– Jeśli ucieknę, zabiją mojego chłopaka. Wstrzyknęli mu truciznę, którą mogą aktywować w każdej chwili, a ja nawet nie mam pojęcia jak... Dopóki czegoś nie wykombinuję, muszę tu z nimi zostać.

Zapadła cisza. Wszyscy już chyba zrozumieli, jak poważna jest sytuacja. Dodatkowo Raeken poczuł unoszące się w powietrzu współczucie i zrozumiał, że jest skierowane w jego stronę... Nie żeby potrzebował takich uczuć, ale zrobiło mu się całkiem miło, że ktoś chociaż w jakiś sposób go wspiera.

– Będzie bolało...? – zapytała po dłuższej chwili jedna z sióstr. Theo bez szczególnego wahania pokręcił głową.

– Nie powinno. Zadbałem, żebyście nic nie poczuli. Raczej po prostu zaśniecie.

– Raczej – podkreśliła Sarah – A jeśli nie?

– To już gorzej nie będzie – odparł Raeken, czując się już lekko poirytowany – Bierzecie, czy nie? Nie ma czasu, oni w każdej chwili mogą wrócić.

Jako pierwsze po swoje tabletki sięgnęły bliźniaczki, a zaraz po nich Chase. Sarah i Ross wahali się, ale w końcu również wzięli pigułki do rąk.

– Weźcie je najlepiej nad ranem – polecił Theo – Musicie znaleźć sobie dobry moment. Nie wiem, jak długo będą działać... Powodzenia.

Odpowiedziały mu przytakiwania, ale chłopak wiedział, że za tymi powściągliwymi gestami kryje się prawdziwa wdzięczność za podarowaną szansę. Wstał i odszedł na swoje stałe miejsce z czystym sumieniem. Wiedział, że zrobił co mógł, a teraz pozostało mu tylko trzymać kciuki, że wszystko pójdzie dobrze.

Nie miał pojęcia, jak płonna była ta nadzieja...

***

Nad ranem obudziło go gwałtowne, wściekłe szarpnięcie. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą Dwójkę, który natychmiast nakazał mu wstawać i zaciągnął go z powrotem do pomieszczenia, w którym spała reszta chimer. To, co tam zobaczył sprawiło, że serce podeszło mu do gardła...

Chase i bliźniaczki leżeli na ziemi w kałużach krwi, a Theo nawet nie musiał próbować usłyszeć ich serc, żeby wiedzieć, że są martwi. I to wcale nie na kilka godzin. Po prostu martwi. Głębokie rozcięcia na ich szyjach mówiły więcej, niż jakiekolwiek słowa... Na początku nie mógł dostrzec pozostałej dwójki, ale potem zobaczył ich skulonych pod ścianą, starających się schować przed wzrokiem Doktorów. Nie miał pojęcia, co dokładnie się stało... Ale jedno wiedział na pewno. Plan się nie powiódł.

– Wygląda na to, że twoi nowi koledzy próbowali się nam wymknąć – odezwał się Jedynka – Ale niestety twoja z pozoru genialnie opracowana pigułka nie zadziałała do końca na zmodyfikowanych organizmach... Zostali wprowadzeni w śpiączkę, ale wyraźnie żyli, więc musieliśmy im trochę pomóc...

Raeken miał wrażenie, że ziemia osuwa mu się spod stóp... Bo wszystko poszło zupełnie nie tak. Nie przemyślał dokładnie tego, jak bardzo organizmy chimer różnią się od siebie. Jego tabletki nie zadziałały odpowiednio, więc nie tylko nie uwolnił tych dzieciaków, ale również naraził na konsekwencje siebie, Rossa, Sarah i przede wszystkim Liama... Nie wiedział przecież, na ile musi zdenerwować Doktorów, żeby aktywowali truciznę.

Szybko miał się przekonać, czy już przekroczył granicę...

– Ta dwójka – dodał naukowiec, wskazując na skulone pod ścianą chimery – Zdążyła się obudzić. Za długo nie pospali, ale niezła próba, Theo. Całkiem bystrze to wymyśliłeś... Aż szkoda cię karać i blokować taki talent. Ale na szczęście twoja kara cię nie uszkodzi, więc... Co to właściwie za różnica, czy twoja beta umrze teraz, czy za parę miesięcy?

To już było zdecydowanie za wiele. Theo poczuł, że zaczyna brakować mu powietrza... Nie, to się nie może stać. Nie może do tego dopuścić, nie może pozwolić, aby wszystko poszło na marne. Przecież obiecał Liamowi, że do niego wróci... Dlatego właśnie bez zawahania, nie zwracając uwagi na to, jakie to może być poniżające, upadł na kolana przed trzema potworami, których z całego serca nienawidził. Wiedział, że tego chcą... Lubili, gdy ktoś się przed nimi korzył.

– Proszę, nie... – wymamrotał łamiącym się głosem czując napływające mu do oczu łzy. Nie zwracając uwagi na obecność Rossa i Sarah, pochylił się tak, że niemal padł Doktorom do stóp. Jeśli coś mogło zmienić ich zdanie, to tylko jego upokorzenie – Błagam... Zrobię wszystko, naprawdę wszystko... Mnie ukarajcie jak chcecie, ale nie róbcie mu krzywdy, proszę...

Przez okropnie długą chwilę panowała cisza, jednak Theo wiedział, że decyzja już zapadła. Nie miał tylko pojęcia, jaka ona jest... I to było chyba w tym wszystkim najgorsze. W końcu jednak, po niemej naradzie, Jedynka znów zabrał głos. Brzmiał upiornie łagodnie, ale właśnie przez to wydawał się najbardziej przerażający...

– Theo... Dobrze, że rozumiesz swoje błędy, ale musimy was wszystkich ukarać, aby takie zachowania więcej się nie powtórzyły... Myślę, że trzy doby bez snu i jedzenia wystarczą, prawda? To chyba odpowiednia cena za życie tego małego wilkołaka.

Raeken niepewnie uniósł wzrok i pokiwał głową z wdzięcznością w oczach. Nie potrafił opisać słowami jaką ulgę przyniosła mu ta decyzja. W teorii była to kara skierowana do niego i pozostałych dwóch chimer, ale w praktyce oznaczała, że Doktorzy nie mogą pozwolić sobie jeszcze, aby go stracić. W końcu gdyby Liam umarł, Theo straciłby powód, aby dla nich pracować, a oni go potrzebowali... Więc dopóki nie zamierzał uciec, Dunbar na tę chwilę był bezpieczny...

Szczerze współczuł swoim towarzyszom niedoli. On już był przyzwyczajony do kar, które polegały na bezczynnym spędzaniu trzech dni bez jedzenia i nocy bez snu, jednak pamiętał, że za pierwszym razem było to naprawdę straszne. Chociaż teraz, kiedy byli we trzech, może będzie łatwiej? A nawet jeśli nie, to jakoś przeżyją... To nie miało być najgorsze, co ich spotka. W tej  chwili prawdopodobnie woleli być na miejscu młodszych chimer...

– Posprzątajcie to – polecił jak na zawołanie Jedynka, wskazując na trzy ciała – A potem wracać tutaj. Przez trzy dni nigdzie się nie ruszacie.

Po tych słowach odwrócił się i opuścił pomieszczenie, a pozostała dwójka podążyła za nim. Dopiero wtedy Theo się złamał... Nie zważając na obecność pozostałych chimer ani na leżące obok ciała, upadł twarzą na podłogę i zaniósł się histerycznym szlochem... Było tak blisko. Gdyby nie okazał się dla Doktorów tak ważny, Liam być może już zwijałby się z bólu a on nie mógłby w żaden sposób mu pomóc... Głupio zaryzykował i naraził przez to życie swojego chłopaka... A przecież znosił to wszystko tylko dla niego.

Nie wiedział, ile czasu tak przeleżał, ale po dłuższej chwili usłyszał jakieś poruszenie, a zaraz potem poczuł czyjąś dłoń na swoich włosach. Powoli podniósł wzrok. Jego wizja była rozmazana przez łzy, dlatego musiał zamrugać kilka razy, aby obraz się wyostrzył. Nad sobą dostrzegł klęczącą obok Sarah, która powolnymi ruchami głaskała go po głowie ze szczerym współczuciem w spojrzeniu. Obok niej Ross przyglądał mu się badawczo, a kiedy Theo w końcu spróbował się podnieść, pomógł mu w tym, asekurując go, gdy niepewnie siadał, jakby mógł za chwilę ponownie upaść. Fakt faktem, że właśnie tak się czuł...

Przez moment jeszcze siedzieli w ciszy, którą wreszcie przerwała Sarah.

– Jak on ma na imię? – zapytała nagle – Twój chłopak.

Raeken tylko na chwilę zapomniał języka w gębie, zanim udzielił odpowiedzi.

– Liam... – wyszeptał, a to imię wypowiedziane na głos po raz pierwszy od tygodni miało dziwnie gorzki smak. Dziewczyna uśmiechnęła się smutno.

– Musisz go naprawdę bardzo kochać, skoro znosisz to wszystko dla niego... – stwierdziła, a Theo nie pozostało nic innego, jak tylko pokiwać głową. Jeszcze przez chwilę milczeli, zanim Ross przypomniał im, że powinni zabrać się do pracy i przynajmniej postarać się pochować należycie zmarłych. Chwilę później już wynosili ich ciała na zewnątrz, aby zakopać je w lesie, a Theo nie mógł przestać wyrzucać sobie, że popełnił taki głupi błąd przy tworzeniu pigułek...

Mam dużo czasu i nieźle mi idzie pisanie, więc dorzucam wam dodatkowy rozdział bólu i cierpienia

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top