29. Magia
Kolejne tygodnie były dla Theo boleśnie monotonne. Każdy dzień wyglądał właściwie tak samo. Uczelnia, wypełnianie zadań od Doktorów (którzy w dalszym ciągu nie lubili dawać im za dużo wolnego), spanie i wszystko od nowa. Każdą wolną minutę poświęcał natomiast na kombinowanie nad lekiem, ponieważ wypróbował już niemal wszystkie opracowane opcje i żadna nie zadziałała jak trzeba, chociaż kilka razy wydawało mu się, że jest bardzo blisko rozwiązania. Dlatego właśnie w każdej dostępnej chwili desperacko przeglądał stworzone przez siebie przepisy, zastanawiając się, co może zmienić, jakie składniki zastąpić, ile czego dodać, żeby w końcu to zadziałało tak, jak powinno. Był święcie przekonany, że gdyby nie Ross i Sarah to zapomniałby o jedzeniu, piciu i spaniu. Kilka razy odesłał młodszych do mieszkania, aby się dobrze wyspali, a sam zasiedział się w kawiarni tak długo, że nie zauważył, że nadeszła już godzina zamknięcia i obsługa musiała go wyprosić. A najgorszy był fakt, że miał ograniczony dostęp do laboratorium, więc nie był w stanie sprawdzić próbek tak szybko, jak chciał. Dobijało go to... Tym bardziej, że od czasu wypadku Liama, ich kontakt zdecydowanie się poprawił. Teraz krótkie wymiany zdań i pytania typu "co u ciebie" czy "jak tam zajęcia" były właściwie na porządku dziennym. Z jednej strony Theo nigdy nie bywał tak szczęśliwy jak wtedy, gdy udało mu się porozmawiać z Dunbarem lub choćby wymienić uśmiech lub ciepłe spojrzenie, a z drugiej szybko zdał sobie sprawę, że to prawda, że apetyt rośnie w miarę jedzenia... Im więcej dostawał, tym więcej chciał... Bo po czasie te dyskretne gesty przestały mu wystarczać i dopiero wówczas uświadomił sobie, jak trudno mu powstrzymać się przed podejściem do Liama i przytuleniem go lub pocałowaniem, a następnie zaciągnięciem w jakieś ustronne miejsce, gdzie mogliby być sami. Z tym, że dla nich nie istniały ustronne miejsca... W takich Doktorzy najlepiej mogliby obserwować.
Dunbar natomiast nie mógł narzekać na nudę, chociaż sytuacja, która zajmowała jego myśli przez kolejne dni niezupełnie go dotyczyła. Wieczorem, tego samego dnia, którego pogodził się z Hikari, streścił Hayden przebieg ich rozmowy i spędził zdecydowanie za dużo czasu na przekonywaniu jej, że teraz to już musi zaprosić ją na randkę i nie powinna z tym zwlekać ani chwili dłużej. A potem już poszło jak z płatka... Ponieważ obie dziewczyny uważały go za prawdopodobnie najbliższego przyjaciela, dostawał dokładną relację z każdej drobnostki, jaka między nimi zaszła, i to z obu perspektyw. Na początku ich ekscytacja wydawała mu się nieco przesadzona, ale po czasie przypomniał sobie, że sam kiedyś też był zauroczony i zachowywał się dokładnie tak samo, a w chwili obecnej, patrząc na to, co dzieje się z Theo, był jeszcze gorszy. Stwierdził, że nie może narzekać na fakt, że dziewczyny bywają męczące z tymi swoimi uczuciami, bo przecież jemu nawet nie dorastały do pięt. W pewnym momencie uznał również, że powinien jakoś zadośćuczynić Masonowi za zawracanie mu dupy swoimi wszystkimi zauroczeniami od początku ich znajomości, ale potem przypomniał sobie, jak Hewitt zachowywał się na początku jego związku z Coreyem i uznał, że w sumie to są kwita.
Pierwsze dwa tygodnie grudnia udowodniły mu więc po prostu, że zakochani ludzie są trochę dziwni, tym bardziej, jeśli jesteś tym ich wspólnym znajomym, któremu oboje mówią o wszystkim. Po tym czasie jednak zdążył trochę przywyknąć, z resztą dziewczyny chyba również. Wiedział, że zanim pierwsze fajerwerki przygasną a motylki w brzuchu przestaną szaleć minie jeszcze trochę czasu, ale był w stanie to przemęczyć. Widok Hayden i Hikari trzymających się za ręce, czy podkradających sobie nieśmiałe buziaki był wart wysłuchiwania ich podekscytowanych pisków i krzyków. Liam bał się tylko, co będzie, gdy dziewczyny postanowią pójść o krok dalej w swojej relacji... Doskonale pamiętał, że Masona musiał niemal siłą powstrzymywać przed opisaniem mu szczegółów pierwszego razu z Coreyem i zastanawiał się, czy tutaj będzie tak samo. On sam nie był szczególnie chętny do ujawniania przyjaciołom wszystkiego, co działo się za drzwiami sypialni (z resztą gdyby Theo się dowiedział, że Liam o czymś takim opowiada, to pewnie poszedłby spać na kanapę do końca życia). Jedyne, czego Mason i Hayden dowiedzieli się po ich pierwszym razie, to że "było nieziemsko" i "Theo wie co robi". Jak dla Dunbara, to zdecydowanie wystarczyło, ale cóż, widocznie nie wszyscy podzielali jego opinię...
Na razie jednak nie zamierzał się tym przejmować bardziej, niż to konieczne, tym bardziej, że relacja dziewczyn zdawała się rozwijać raczej powoli. Romero doskonale wiedziała, że jej, od niedawna, dziewczyna, ma pewne problemy z zaufaniem i jest raczej nieśmiała, więc mimo że sama była zupełnie innym typem osoby, nie śpieszyła się z niczym. Pozwalała Hikari wytyczać granice, wiedząc, że jej strefa komfortu jest o wiele węższa, niż jej własna. Za nic w świecie nie chciała jej zranić, czy też zrazić do siebie przez zrobienie czegoś za szybko. Dlatego właśnie przez te pierwsze tygodnie ich relacja była przeurocza i delikatna, bez gwałtownych uniesień. Obie wiedziały, że nie ma się co śpieszyć. Na wszystko przyjdzie pora.
W trzecim tygodniu grudnia Liam był już zupełnie przyzwyczajony do randomowych wiadomości od Hikari o treści "Hayden kupiła mi moje ulubione słodycze😍" lub "Całowałyśmy się na randce, ale było tak jakoś... Inaczej❤" (mimo że być może wcale nie było), czy też do długich monologów Romero odnośnie tego, jak słodka jest jej dziewczyna. Miło było popatrzeć na szczęśliwy związek... I nawet, jeśli on sam tego nie miał i nie wiedział, czy kiedykolwiek odzyska, to naprawdę cieszył się radością dziewczyn.
Pod koniec miesiąca coś innego zagarnęło całą jego uwagę. Fakt, że wielkimi krokami zbliżały się jego ulubione święta. W ostatni weekend przed Bożym Narodzeniem mieli zorganizować Wigilię dla stada, jak co roku, a same święta oczywiście wszyscy spędzali w domach. Tym razem Liam odkrył jednak, że im bliżej było tych chwil, tym bardziej mieszane miał co do nich uczucia. Nadal oczywiście czekał z niecierpliwością na kosztowanie przysmaków przygotowanych przez członków watahy i ich rodziców, wykrzykiwanie piosenek świątecznych i sesję zdjęciową z czapkami, rogami reniferów i świątecznymi ubraniami. Spędzał długie godziny na wyszukiwaniu idealnego prezentu dla rodziców, najbliższych przyjaciół i Stilesa, którego wylosował w tym roku na Wigilię. Nadal wyczekiwał ubierania choinki w salonie i dekorowania domu z rodzicami, ale... Czegoś mu brakowało. I z każdą chwilą odczuwał to coraz wyraźniej. Miał o jeden prezent za mało do przygotowania. Wiedział, że nie będzie nikogo, kogo mógłby zaciągnąć pod jemiołę lub siłą nałożyć mu na głowę czapkę Mikołaja i zmusić do pozowania pod choinką. Obawiał się, że w tym roku praca w kuchni zajmie jego mamie bardzo dużo czasu, bo zabraknie jej najlepszego pomocnika. I mimo że nadal kochał święta, to czuł, że te po raz pierwszy od dziesięciu lat będą... Mniej magiczne. Żadna bożonarodzeniowa magia nie da rady zapełnić tej pustej dziury, którą ktoś po sobie pozostawił w sercach ich wszystkich.
Jeżeli Liamowi wydawało się, że w tegorocznych przygotowaniach to świąt zieje ogromna szczelina, to dla Theo była to po prostu pustka. Wiedział, że niczego nie może się spodziewać, że Boże Narodzenie stanie się tym, czym było przez ostatnie lata. Czasem takim samym, jak każdy inny, z tą tylko różnicą, że całe miasta były udekorowane choinkami, Mikołajami, bałwanami i wszystkim, co kojarzy się ze świętami, a ludzie spędzali więcej czasu w domach z rodzinami, niż na zewnątrz ze znajomymi. Jemu to nie robiło różnicy, musiał jedynie pamiętać, żeby nakupować sobie jedzenia na zapas. Tak to działało przez wszystkie lata z Doktorami... Za dobrze wykonane zadania dawali mu pieniądze – drobne kwoty, wystarczające w sam raz, aby go wyżywić i zaspokoić podstawowe potrzeby. Jeśli się spisał, mógł spokojnie jeść, jeśli nie, pozostawało mu kraść lub żebrać. Chyba, że udało mu się zachować trochę pieniędzy z poprzedniego razu... Między innymi to wykształciło u niego odruch nadmiernego oszczędzania, z którym państwo Geyer tak walczyli. Nigdy im o tym nie opowiadał, ale teraz żałował, że tego nie zrobił... Na pewno lepiej by go zrozumieli, gdyby znali całą historię. Nie wiedział, czy kiedyś jeszcze będzie miał szansę wyjawić im prawdę.
Tym razem było lepiej, nawet jeśli chimer do wykarmienia była trójka. Doktorzy dawali im wystarczającą ilość pieniędzy, aby nie musieli się martwić, jak przetrwają kolejny dzień. Może nie żyli w niewiadomo jakich luksusach, ale też nie klepali biedy. Theo być może powinien się cieszyć, ale nie potrafił, bo doskonale wiedział, co to oznacza. Doktorzy nie chcieli, aby ich chimery marnowały energię na zamartwianie się o przeżycie. Chcieli mieć je w pełni sił, aby mogły działać bardziej wydajnie, a tym samym lepiej wypełniać wszystkie zadania. A potem potrzebowali silnych organizmów, aby przypuścić ostateczny atak na stado McCalla. W takich warunkach Raeken już wolałby głodować. Kiedy Doktorzy nie zawracali sobie głowy jego zdrowiem, przynajmniej miał pewność, że nie jest ważny. A gdy nie był ważny, to oznaczało, że nie mają dla niego żadnych super istotnych zadań bojowych.
Z dobrych stron całej sytuacji, tym razem przynajmniej miał pewność, że w święta nie będzie musiał głodować. I tutaj kończyły się wszelkie pozytywy. Bo nie będzie nic, co mogłoby odróżnić ten dzień od innych, chyba że Ross i Sarah wpadną na pomysł zrobienia sobie małej Wigilii. Ale nawet jeśli tak będzie, to dla Theo to nadal nie będą święta... W ciągu ostatnich lat prawdziwe Boże Narodzenie przeżył tylko raz – w zeszłym roku, kiedy pierwszy raz od lat naprawdę poczuł magię tego dnia. Pamiętał, jak głowił się nad prezentami dla Liama, państwa Geyer i Kiry, którą wylosował, jak odtwarzał ze Scottem i Stilesem stare zdjęcia pod choinką (na wszystkich miał niezmiernie głupie miny), jak zajadał się pierniczkami Jenny do bólu brzucha... Pamiętał, że mimo wszystkiego, co zaszło między nim a stadem, w tamtej chwili czuł się jak w domu. Ale nade wszystko pamiętał wieczór spędzony z Liamem i jego rodzicami – prawdziwe, rodzinne święta, które nie skończyły się tylko na ich czwórce. Przez kolejne dni Theo poznawał całą resztę bliskich Dunbara – dziadków, ciotki, wujków, kuzynów – i w większości od razu zdobywał ich akceptację. A nawet, jeśli ktoś odważył się powiedzieć złe słowo, natychmiast zostawał dosłownie wgnieciony w fotel przez błyskotliwe riposty Davida, czy zdecydowane odpowiedzi Jenny. Liam nie zdążyłe się nawet zdenerwować, zanim jego rodzice doprowadzili problematycznych członków rodziny do porządku. W ten oto sposób nawet wśród obcych ludzi Raeken zdołał się poczuć prawie jak w domu. Jakby tu było jego miejsce...
Teraz nie miał swojego miejsca... Tylko mieszkanie, w którym zawsze był obserwowany. Nie miał rodziny i stada, tylko dwójkę dzieciaków z którymi łączył go fakt, że przechodzili razem przez to samo piekło. Nie miało być w tym roku ustrojonej choinki, gorączkowego poszukiwania prezentów, "przypadkowego" stawania pod jemiołą, stołu pełnego pyszności... Pozostało jedynie małe mieszkanie, jedzenie z puszki i dobre słowo wymienione ze współlokatorami w ramach życzeń. Bez grzańca, którego David pozwolił im się napić ku (udawanej) dezaprobacie Jenny. Bez Kevina w tle i Liama, który prawie każdą linijkę umiał powiedzieć z pamięci. Bez "All I want for Christmas is you" lecącego w zapętleniu tak długo, że nawet Theo zaczynał już śpiewać... Bez magii i chęci do świętowania. To miał być zwykły dzień. Chociaż Raeken oddałby wszystko, aby było inaczej.
Jeszcze jedna rzecz nie podobała się chłopakowi. Dobijał go fakt, że przez całą cholerną przerwę świąteczną nie zobaczy Liama... Teraz, kiedy przyzwyczaił się do codziennego wymienienia paru słów i delikatnych uśmiechów, utrata tej możliwości na tak długi czas bolała jak jasna cholera. Miał spędzić bez Dunbara nie tylko święta, ale również przywitać Nowy Rok... Co oznaczało, że nie będzie fajerwerków na głównym placu, sesji zdjęciowych z zimnymi ogniami, imprezy do rana u Lydii z nieprzyzwoitą ilością alkoholu z dodatkiem wilczego ziela, o którym rodzice niekoniecznie musieli wiedzieć... Zabraknie pocałunku o północy i cichych obietnic, że to będzie ich rok. Theo po prostu położy się spać 31 grudnia (o ile Doktorzy nie wymyślą misji, która przytrzyma go do późnej nocy), a obudzi się 1 stycznia... Nic się nie zmieni poza datą w kalendarzu. Nigdy nic się nie zmienia, ale w zeszłym roku naprawdę miał nadzieję, że tym razem będzie inaczej, że przez kolejne dwanaście miesięcy w końcu będzie wiódł spokojne życie. Zawiódł się tylko jeszcze bardziej, niż wtedy, gdy nie robił sobie nadziei na nic... Wychodzi na to, że wiara w magię nie jest warta swojej ceny.
Tak myślał aż do ostatniego dnia zajęć przed przerwą świąteczną, kiedy stało się coś, co sprawiło, że zaczął się zastanawiać, czy jednak troszkę wiary w magię się nie opłaca... Odrobinka. Bo to, co się zdarzyło było niczym w porównaniu z poprzednim rokiem, ale czymś więcej, niż Theo spodziewałby się w najśmielszych snach, patrząc na swoje obecne położenie.
Ale od początku. To miał być dzień jak każdy inny i pod wieloma względami faktycznie był. Zajęcia na uczelni niczym się nie różniły od codziennych, podobnie czas spędzony w mieszkaniu z Rossem i Sarah. Tak naprawdę wszystko, co sprawiło, że Theo mógł myśleć o tym zupełnie przeciętnym wtorku jako o czymś wyjątkowym zdarzyło się podczas przerwy, a właściwie na jej sam koniec i trwało może z pół minuty. Przez cały czas na świetlicy Raeken był w stanie zauważyć, że Liam wydaje się jakiś spięty. Zastanawiał się nawet, czy nie zaryzykować i dyskretnie go nie podpytać, co się stało, ale zanim zdążył się zdecydować, przerwa się skończyła i przyszedł czas na rozejście się na zajęcia. Zanim jednak Theo zdążył opuścić świetlicę, zauważył, że Dunbar zbliża się w jego stronę. W pierwszej chwili nie wydało mu się to szczególnie dziwne, ponieważ siedział bliżej wyjścia, niż młodszy. Był pewien, że Liam po prostu stara się wyminąć tłum cisnący się do drzwi, aby nie kotłować się z całą resztą studentów i poczekać gdzieś z boku, aż wyjdą, z resztą tak samo, jak Raeken. Kiedy jednak Liam nie spuszczał z niego wzroku podchodząc coraz bliżej, Theo zaczął rozumieć, że coś musi być na rzeczy, ale nie miał czasu nawet się nad tym zastanowić. Dunbar poruszał się niezwykle szybko i nerwowo, nawet jak na siebie, jakby miał jeden cel i zamierzał szybko wykonać zadanie, dlatego też, kiedy już zbliżył się do Raekena na tyle, że na spokojnie mógł go dotknąć, starszy chłopak nawet nie miał jak porządnie zarejestrować, co dokładnie robi. Z resztą był chyba zbyt zahipnotyzowany tymi niebieskimi oczami, żeby trzeźwo myśleć. Dopiero, gdy poczuł dłoń Liama w swojej własnej, coś zaczęło do niego w ogóle docierać. W pierwszej chwili chciał się natychmiast wyszarpnąć, ale zanim zdołał to zrobić, dotarło do niego, że w jego ręce znajduje się teraz coś małego i zimnego... Dłoń Dunbara natomiast zdążyła się już oddalić na bezpieczną odległość, na co Theo mimo woli zareagował żalem. Był zbyt zdziwiony, aby w ogóle poczuć przez tą krótką chwilę dotyk Liama, ale może to i dobrze... Gdyby zrozumiał, jak bardzo tego pragnął i jak za tym tęsknił, być może już by nie puścił... Nie dałby rady.
Trudno się dziwić, że cała ta sytuacja odebrała mu zdolność mówienia, ale może to również było pozytywną stroną, tym razem dla Dunbara. Chłopak już i tak wyglądał, jakby miał się zapaść pod ziemię, a jego policzki płonęły żywym ogniem. Gdyby Raeken coś powiedział, pewnie w ogóle by nie wytrzymał i uciekł, zanim zdążyłby wydusić z siebie słowo. Theo jednak się nie odzywał, wpatrując się jedynie w niego szeroko otwartymi oczami, co pozwoliło Liamowi zebrać się na odwagę i wymamrotać wyjaśnienie.
– Nie umiałbym udawać, że nie będę o tobie myślał przez całą tą przerwę i że nie będzie mi ciebie brakowało... Musiałem ci coś dać. Wiem, że to niewiele, ale w tych warunkach... Wiesz jak jest. Mam nadzieję, że za rok będę mógł ci to wynagrodzić. Wesołych świąt, Theo.
Po tych słowach odwrócił się i zanim Raeken zdążył zareagować, zniknął w tłumie studentów, zostawiając starszego z własnymi myślami, które jak na złość nie chciały ułożyć się w żaden logiczny wniosek. Ledwo docierało do niego, co się w ogóle stało. Wpatrywał się tępo w przestrzeń, zdając się nie dostrzegać ani zaciekawionych Rossa i Sarah, ani wymijających go studentów, ani w ogóle niczego. Przed oczami cały czas miał błękitne tęczówki Dunbara, w uszach pobrzmiewały mu jego słowa, które zdawały się powtarzać w zapętleniu, jakby jego umysł bał się od nich odciąć. I pewnie mógłby tak stać naprawdę długo, gdyby nie coś chłodnego w jego dłoni, co zdołało przywrócić go do rzeczywistości. Bo dzięki temu tajemniczemu, małemu przedmiotowi, jego otępienie zastąpiła w końcu ciekawość, jednak mimo to nie od razu skierował wzrok na podarunek. Bał się. Najzwyczajniej w świecie się bał nie tego, co zobaczy, ale tego, jak to zniszczy go psychicznie. W końcu jednak musiał spojrzeć... Nie mógł przecież stać w tej świetlicy w nieskończoność, dlatego podniósł wreszcie drżącą dłoń, aby przyjrzeć się temu, co w niej ściskał.
Pozornie nie okazało się to być niczym szczególnym – zwykły breloczek do kluczy. Przynajmniej początkowo... Bo kiedy Theo dobrze się przyjrzał, zauważył, że to nie do końca prawda. Wręcz przeciwnie. Ponieważ brelok był właściwie srebrną blaszką przypominającą rozerwany w połowie księżyc z wygrawerowanym wilkiem. Theo domyślił się od razu, że to tylko połowa... Wiele już widział tych dzielonych na pół breloczków i doskonale pamiętał, że Dunbar planował im kiedyś takie kupić. To by znaczyło, że musiał mieć drugą część, prawdopodobnie z drugim wilkiem. Symbolika była prosta i oczywista, a Raeken poczuł, jak jego oczy zaczynają piec. To nie było wiele, ale dla niego znaczyło absolutnie wszystko. Bo Liam tym małym upominkiem pokazał mu, że pamięta, że tęskni... Że jego wilk wciąż pragnie tego drugiego i nie chce, żeby o nim zapomniał. Że będzie o nim myślał przez całą tę przerwę, tak samo, jak Theo nigdy nie przestanie myśleć o młodszym.
Przyglądał się breloczkowi trochę za długo, zanim schował go głęboko do kieszeni. Nie mógł przypiąć go do kluczy do samochodu ani do mieszkania nie tylko ze strachu przed Doktorami, ale dlatego, że to by była niemal zdrada ich marzeń i wartości. Nie będzie łączył prezentu od Liama z czymś otrzymanym od ich największego wroga. Zatrzyma brelok przy sobie i być może kiedyś będzie mógł przypiąć go do kluczy od ich wspólnego mieszkania... Może. Jeśli mu się uda.
Podniósł wzrok i zorientował się, że tłum się przerzedził. Poza nim, Rossem i Sarah w świetlicy zostało właściwie tylko kilkoro studentów. Theo przypomniał sobie, że przecież powinien ruszać na zajęcia, jednak zanim zdołał się poruszyć, przygniotła go bolesna świadomość jeszcze jednej rzeczy. Spojrzał przed siebie w miejsce, gdzie ostatni raz widział Liama, zanim zniknął mu z oczu, jakby mógł wzrokiem sprawić, że chłopak ponownie się tam zmaterializuje, a następnie wymamrotał łamiącym się głosem tak cicho, że nie słyszeli go nawet Ross i Sarah:
– Ja nic dla ciebie nie miałem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top